Jessica Jones #1: Alias

Superbohaterka z kompleksami

Autor: Camillo

Jessica Jones #1: Alias
Jessica Jones jest znana przede wszystkim z ubiegłorocznego serialu Netflixa. To jednak jej wtórne oblicze. Prawdziwe pokazała ponad dekadę wcześniej na komiksowych planszach, z ponurym wyrazem twarzy i soczystym przekleństwem na ustach inaugurując nową serię wydawniczą amerykańskiego giganta.

Na początku XXI wieku szefowie Marvela doszli do wniosku, że dobrze byłoby odzyskać serca i portfele czytelników, których przestały już interesować standardowe historie o ratujących świat herosach w trykotach. Tym samym do życia powołana została linia wydawnicza MAX. Przez kilkanaście lat ukazywały się w niej pozycje w założeniach ambitniejsze, przeznaczone dla bardziej wymagających odbiorców. Ich względy starali się wywalczyć dla Marvela zarówno dobrze znani, jak i zupełnie nowi bohaterowie. Jako pierwsza do boju ruszyła niejaka Jessica Jones, owoc współpracy scenarzysty Briana Michaela Bendisa i rysownika Michaela Gaydosa.

Jak przystało na bohaterkę stworzoną z myślą o dojrzalszych czytelnikach, pani Jones ma za sobą trudną przeszłość. Niegdyś należała do słynnych Avengers i jako różowowłosa Jewel pomagała utrzymywać porządek w mieście. To już jednak przeszłość. Jessica w tajemniczych okolicznościach opuściła drużynę, zerwała kontakty z dawnymi superkolegami i superkoleżankami i rozpoczęła życie na własną rękę. Założyła jednoosobową agencję detektywistyczną Alias, dzięki której stara się zarobić na życie i trzymać z dala od kłopotów. Gdyby jednak kłopoty trzymały się z dala od niej, wtedy nie byłoby o czym opowiadać.

W pierwszym albumie Jessica Jones: Alias, wydanym w Polsce nakładem wydawnictwa Mucha Comics, znajdziemy materiał z początkowych dziewięciu zeszytów oryginalnej serii o emerytowanej superbohaterce. W ich skład wchodzą dwie historie. W pierwszej Jessica, wykonując z pozoru standardowe zlecenie, niechcący poznaje prawdziwą tożsamość jednego z najsłynniejszych amerykańskich herosów, co okazuje się dla niej wiedzą bardzo niebezpieczną. W drugiej zaś podejmuje się odnalezienia dawnego pomocnika superbohaterów, Ricka Jonesa, który ostatnio unika kontaktu z żoną i zachowuje się dość podejrzanie. Obie historie wyraźnie różnią się nastrojem – pierwsza jest mroczniejsza i dawkuje suspens niczym rasowy kryminał, druga to kawałek dobrej literatury skoncentrowany przede wszystkim na dialogach i przemyśleniach bohaterów – ale można też między nimi znaleźć wiele punktów wspólnych.

Opinie o umiejętnościach Briana Bendisa są podzielone, głównie ze względu na dużą liczbę tworzonych przez niego komiksów i ich nierówny poziom. Scenariusz do Alias jest jednak uważany za jeden z jego lepszych pomysłów i lektura albumu dowodzi, że nie bez powodu. Autor stara się unikać sztampy i utartych schematów, zamiast tego stawiając na nieprzewidywalność – choć zastosowane rozwiązania fabularne nie każdemu przypadną do gust, to odgadnięcie tego, co wydarzy się na następnych planszach jest właściwie niemożliwe, a każdy z zeszytów kończy się większym lub mniejszym cliffhangerem.

Jednocześnie, choć historia toczy się w superbohaterskich realiach, nie ma co liczyć na efektowne sceny akcji i heroiczne wyczyny. Atmosfera opowieści jest kameralna, skoncentrowana na relacjach między Jessicą a spotykanymi przez nią postaciami, a także na ich emocjonalnych przeżyciach, uzewnętrznianych w obfitych, ciągnących się przez wiele dymków dialogach. Superbohaterowie, jeśli w ogóle się pojawiają, to albo bez masek, jako zwyczajni ludzie, albo jako irytujące miejskie legendy, funkcjonujące gdzieś na nieuchwytnym dla szarego obywatela poziomie. Avengersów  nie można poprosić o pomoc, bo za bardzo zajęci są ratowaniem świata i nigdy nie ma ich w siedzibie, z kolei zbiurokratyzowane procedury dostępu do budynku Fantastycznej Czwórki i wielodniowa kolejka petentów powodują, że nawet ci mniej rozchwytywani herosi są dla zwykłego śmiertelnika nieosiągalni.

Jessica, choć nie tak dawno sama zaliczała się do grona superbohaterów i nadal dysponuje nadnaturalnymi mocami, również nie jest osobą, której ze szczególną ufnością chciałoby się powierzyć swoje sprawy. Pani detektyw stara się zachowywać cynicznie, nie stroni od wulgaryzmów (Alias było pierwszym w historii Marvela komiksem, w którym padło słowo „fuck”) i wypija pokaźne ilości alkoholu, aby zagłuszyć kompleksy i wewnętrzne wątpliwości, a także traumatyczne wydarzenia z przeszłości, na razie owiane jeszcze mgłą tajemnicy. To wszystko niekoniecznie pozwala zdobywać Jessice sympatię czytelnika, ale czyni jej postać wiarygodniejszą, dodaje jej krwi i kości, których tak często brakuje bohaterom komiksów, nie tylko tych marvelowskich.

O ile scenariusz i kreacja postaci to komiksowa ekstraklasa, to od strony graficznej Alias nie zasługuje już na tak ciepłe słowa. Gaydos rysuje siermiężną, grubą kreską, która nieszczególnie trafi w gusta estety, choć w miarę dobrze oddaje szorstki charakter opowieści. Zawiesić oko można natomiast na efektownych okładkach wydań zeszytowych, które wydawca umieścił pomiędzy poszczególnymi częściami.

Komiksowy oryginał różni się od serialowej adaptacji pod wieloma względami, ale na pewno warto przekonać się o tym samemu oraz wyczekiwać wydania na polskim rynku następnych albumów. A także kolejnych pozycji z marvelowskiego MAX, bo Alias to nie jedyna seria z tego imprintu, która warta jest uwagi.