JLA. Amerykańska Liga Sprawiedliwości #3

Superbohaterski hardkor

Autor: Camillo

JLA. Amerykańska Liga Sprawiedliwości #3
Istnieją komiksy superbohaterskie, które zadowolą zarówno weteranów takich opowieści, jak i szersze grono odbiorców. JLA Granta Morrisona nie zalicza się do nich. Ta klasyczna już seria, która kiedyś zachwyciła fanów trykotów i do dziś bywa wśród nich ceniona, zwykłemu czytelnikowi może jedynie przysporzyć bólu głowy.

Gdy w połowie lat 90. sprzedaż komiksów z Ligą Sprawiedliwości zaczęła wyraźnie spadać, DC Comics ruszyło na poszukiwanie autora, który byłby w stanie odwrócić niekorzystny trend. Wybór padł na szkockiego scenarzystę Granta Morrisona, znanego już z takich tytułów jak Batman - Gotyk czy przede wszystkim Azyl Arkham. Decyzja o powierzeniu mu losów superbohaterskiej drużyny, przemianowanej na Amerykańską Ligę Sprawiedliwości (JLA), okazała się strzałem w dziesiątkę – rozpoczęty w 1997 roku run Morrisona szybko zdobył uznanie czytelników i przywrócił Lidze status komiksowego bestsellera. W jaki sposób udało się tak szybko odrestaurować podupadłą serię?

Morrison w swojej recepturze postawił na kilka charakterystycznych składników. Przede wszystkim doszedł do wniosku, że tak potężni herosi nie powinni zajmować się ściąganiem kotków z drzew, ani walką z podrzędnymi łotrami, tylko wyzwaniami na miarę swojego statusu, takimi jak ratowanie wszechświata albo przynajmniej Ziemi. I to nie raz na jakiś czas, lecz permanentnie, w każdym zeszycie i na każdej planszy. Wysoka częstotliwość odpierania ataków najeźdźców z kosmosu i sił z innych wymiarów, których potęga jest dla zwykłego śmiertelnika nieograniczona i niewyobrażalna, to jednak nie wszystko. Aby czytelnicy zdawali sobie sprawę z doniosłości wydarzeń, szkocki scenarzysta uznał dodatkowo za konieczne zwiększenie ich rozmachu. Jeśli więc w runie Morrisona ktoś na przykład przybywa z przyszłości, to nie z nędznego 2200 roku, tylko co najmniej z DCCCLIII wieku, a jeżeli jakiś złoczyńca zostaje skazany, to nie na marne dożywocie w więzieniu, tylko na milion nieskończoności w 8-wymiarowym labiryncie. I wreszcie – last but not least – autor pamiętał, że przy takim nawale zadań potrzeba będzie wiele superbohaterskich rąk do pracy. Dlatego choć zaczął od podstawowego składu Ligi z Supermanem, Batmanem i Wonder Woman, szybko dołączał do nich następnych herosów, aż zebrał prawdziwą armię.

W trzecim zbiorczym tomie JLA skład Ligi pęcznieje już od superbohaterów, wśród których znajdziemy kolejnych nowych członków, takich jak Orion, Huntress, Steal czy Plastic Man. Aby nie było zbyt nudno, w pewnym momencie do akcji wkroczą także ściągnięci z emerytury herosi zamierzchłych czasów, jak Wildcat czy Sentinel. A że nie samą przeszłością człowiek żyje, z wizytą wpadną również superbohaterowie z przyszłości, działający w ramach Legionu Sprawiedliwości Alfa. To zresztą nie koniec gościnnych występów, bo w pewnym momencie bohaterowie zawędrują do świata snów, gdzie spotkają Sandmana. Co zaś mamy w menu, jeśli chodzi o fabułę? No cóż, mniej więcej to co zawsze – trzeba uratować świat. Tym razem zagrożenie stanowią agresywne istoty z otchłani galaktyki, obłąkany generał Eiling i stworzony przez niego zespół napromieniowanych ultra-żołnierzy, a także cztery giganty żywiołów sprowadzone z innego wymiaru. Członkom Ligi nie pozostaje więc nic innego, jak zakasać rękawy trykotów i zabrać się do roboty.

Ci, którzy znają poprzednie tomy, z pewnością sami potrafią sobie odpowiedzieć, czy chcą czytać dalej – muszą tylko wiedzieć, że opowieść nie zmieniła swojego charakteru, a dodatki w tym tomie ograniczają się do krótkiego wstępu, pobieżnych charakterystyk poszczególnych członków Ligi, dwóch alternatywnych okładek oraz trzech szkiców na koniec albumu. Co zaś z potencjalnymi nowymi czytelnikami? Jeśli ktoś jest fanem herosów z uniwersum DC, lubi widzieć ich wszystkich razem i uwielbia, gdy stojące przed nimi zadania są tak epickie i skomplikowane, że właściwie trudno zrozumieć o co w nich chodzi, JLA będzie lekturą w sam raz dla niego. Jeżeli natomiast po prostu szuka ciekawych opowieści, twór Morrisona może okazać się bolesnym rozczarowaniem. Skrajnie przerysowane historyjki, tłum postaci, bełkotliwe wtręty o nieznanych mocach i obcych technologiach, a do tego ciągłe podróże w czasie, do innych przestrzeni, między światami i wymiarami, do snów albo cudzego umysłu, powodują taki chaos narracyjny, że pretekstowa fabuła ulatuje gdzieś bokiem, a czytelnikowi tylko kręci się w głowie. Zbyt dużo grzybów w tym superbohaterskim barszczu.