El Gaucho

Alibi

Autor: Maciej 'Repek' Reputakowski

El Gaucho
El Gaucho to nie pierwszy przypadek współpracy duetu Hugo Pratt - Milo Manara. W Polsce poznaliśmy wcześniej pierwszy tom serii Borgia oraz album Indiańskie lato. Pomysł kolejnego połączenia talentów obu legend komiksu wydawał się interesujący i rokował dobrze dla mających powstać utworów. Dlaczego zatem wynikiem sumy umiejętności dwóch ikon włoskiego komiksu jest tytuł co najwyżej przeciętny?

Podstawowy problem to słabiutki scenariusz, roszczący sobie przy tym prawo do podejmowania ambitnej, historycznej tematyki. Znany z zamiłowania do komiksowych podróży w czasie i przestrzeni Pratt (warto tutaj wspomnieć jeszcze cykl Corto Maltese), wyrusza tym razem wraz z Brytyjczykami na podbój Argentyny. W kontekście dwudziestowiecznych konfliktów na linii Londyn – Buenos Aires tło historyczne powinno stanowić atut opowieści. Tak się niestety nie dzieje. Z dwóch powodów.

Po pierwsze, Pratt realia historyczne przedstawia w postaci suchych faktów, bogato wspomaganych przypisami. Bohaterowie są bardzo papierowi, a ich emocje niewiarygodne ze względu na nadmierną ekspresję i przesadę w ich okazywaniu. Taka umowność i sztuczność mogłaby się obronić, gdyby poszczególne postaci realizowały konsekwentnie konkretne archetypy (jak to ma miejsce chociażby u Alexandro Jodorowsky'ego). Pratt próbuje tworzyć ludzi z krwi i kości, lecz brakuje mu psychologicznego wyczucia, co może wynikać z charakterystycznego, nieco archaicznego stylu autora. Sprawdzał się on w Corto Maltese, gdzie współgrał z atmosferą niezbadanych lądów i wypraw w nieznane, lecz tutaj zawodzi.

Po drugie wreszcie, komiksowi nie służy obecność za piórkiem i ołówkiem Milo Manary. Oczywiście, udział mistrza rysunku erotycznego oznacza konieczność poświęcenia co najmniej paru plansz jego "specjalności zakładu". Rzecz w tym, że – podobnie jak w przypadku Borgii – pojawia się wrażenie, że rozbudowany, w założeniu ambitny scenariusz jest tylko pretekstem dla kilku kobiecych aktów i jednej sceny gwałtu. Jeżeli El Gaucho miał opowiadać o wolności i trudnej rzeczywistości Ameryki Południowej początku XIX wieku, to tematyka ta uległa mocno pretekstowej goliźnie. A wystarczyło zobaczyć, jak skłonności graficzne Manary pozyskał i twórczo wykorzystał Neil Gaiman w Nocach nieskończonych, gdzie wspólnie powołali do życia wybitny epizod o Pożądaniu.

El Gaucho pozostawia również rysę na micie Manary jako wybitnego rysownika erotycznego. Tudzież, idąc dalej, prowokuje do postawienia pytania, czy jest to tytuł w pełni zasłużony. Realistycznej kreski i dbałości o szczegóły można się z pewnością wciąż od włoskiego wirtuoza uczyć, ale schematyczność i wtórność wizerunków postaci kobiecych jest nużąca. Kobiety Manary wyglądają jak bliźniaczki, odbijane od jednej sztancy, różniące się kolorem włosów i ilością piegów na twarzy. Poza wymienionymi cechami wszystko mają wspólne, z niską inteligencją i nieustannym apetytem seksualnym na czele.

Z El Gaucho jest trochę jak z Playboyem. Czytelnik, który chce pooglądać nagie kobiety i nie zostać przy tym posądzonym o lekturę pospolitego pornograficznego "świerszczyka", otrzymuje alibi w postaci "części artystycznej". W pismach dla panów tę funkcję spełniają artykuły na, tak zwane, poważne tematy lub obecność uznanych nazwisk w spisie autorów. W komiksie sprawę załatwia się w ten sam sposób w nadziei, że z tego połączenia powstanie jakość, o której nawet najbardziej ambitne pismo erotyczne może najwyżej pomarzyć. Niestety, jeżeli mariaż się nie uda, okaże się, że – jak zwykle – chodziło o jedno i to samo.