Avengers i X-Men #9: Axis

Co za dużo, co niezdrowo

Autor: AdamWaskiewicz

Avengers i X-Men #9: Axis
Co może być lepszego od historii z superbohaterem? Oczywiście historia z kilkorgiem herosów lub wręcz całą ich drużyną. Liga Sprawiedliwości, Mściciele czy X-Men to tylko niektóre z takich grup, nierzadko łączących siły z dodatkowymi sojusznikami, by poradzić sobie z zagrożeniem, któremu samodzielnie nie byliby w stanie sprostać nawet najpotężniejsi bohaterowie.

Przykładem takiego przymierza jest crossover Avengers i X-Men, w którym obok dwóch tytułowych grup przebierańców w barwnych trykotach spotkamy też inne popularne postacie tak bohaterów, jak i łotrów, tworzących w sumie całą plejadę nadludzi. Tom liczący z górą 250 stron stanowi zwieńczenie historii opowiedzianej w piątej części serii Uncanny Avengers, zatytułowanej Preludium do Axis, na szczęście jej znajomość nie jest konieczna, by zapoznać się z albumem, za powstanie którego odpowiadają Rick Remender (scenariusz), znany choćby jako twórca Głębi i Black Science oraz graficy Adam Kubert (Wolverine, Ultimate X-Men), Leinil Francis Yu (Wieczni Avengers), Terrence Dodson (Wonder Woman, Avengers: Kontra X-Men) i Jim Cheung (Czas się kończy, New Avengers). Na początku tomu dostajemy bowiem streszczenie wydarzeń bezpośrednio poprzedzających akcję Osi. A te, trzeba przyznać, nie tylko wysoko podnoszą poprzeczkę, ale i mocno naciągają granice wiarygodności, nawet jak na marvelowskie standardy – śmierć Charlesa Xaviera, przejęcie jego mocy przez Red Skulla, budowę na Genoshy obozu koncentracyjnego dla mutantów, do którego trafiają jedni z najbardziej znanych X-Men i ich wrogów, zgładzenie Red Skulla przez Magneto i jego odrodzenie jako potwornego olbrzyma, Red Onslaughta.

Zgodnie ze starą maksymą mistrza Alfreda, Axis zaczyna się od trzęsienia ziemi, a potem napięcie stopniowo narasta. Nawet połączone siły całego legionu superbohaterów okazują się niewystarczające do pokonania obłąkanego architekta Wiecznej Rzeszy, i z odsieczą przybywają im zastępy łotrów – Doktor Doom, Szablozęb, Carnage, Hobgoblin i Loki to tylko niektórzy z nich. Cytując stare przysłowie, aż chciałoby się powiedzieć, że brakuje tylko dziada z babą, ale i dla nich znalazło się miejsce – wśród bohaterów walczą bowiem także Doctor Strange wraz ze Scarlet Witch, i to zaklęcie rzucone przez tę ostatnią w końcu przechyla szalę zwycięstwa na stronę prawych i sprawiedliwych.

Tytaniczna walka z nazistowskim zbrodniarzem składa się na pierwszą część tomu, moim zdaniem najsłabszą. Nagromadzenie postaci sprawia, że wiele z nich nie dostaje praktycznie żadnego czasu antenowego, nie mówiąc już choćby o śladowym wątku, a co gorsza Remender na siłę wciska do całkiem przyzwoitego mordobicia rodzinne dramaty, akcenty humorystyczne i "zaskakujące" zwroty akcji, które aż rażą sztucznością. W efekcie dostajemy mieszankę nazbyt ciężkostrawną i rozwleczoną, której dodatkowo nie pomaga fakt, że za jej narysowanie odpowiadało kilku grafików – mieszanka ich stylów sprawia, że te same postacie na przestrzeni kilkunastu plansz potrafią wyglądać zupełnie inaczej. Szczególnie rysunki Yu aż rażą niedbałością, sprawiając raczej wrażenie pośpiesznie stworzonych szkiców, niż dopracowanych graficznie prac.

Dalej, na szczęście, jest już nieco lepiej, przynajmniej jeśli chodzi o fabułę, ilustracje nadal prezentują bowiem spory rozrzut zarówno stylów, jak i poziomu. Zaklęcie Szkarłatnej Wiedźmy spowodowało otóż odwrócenie charakterów uczestników walki na Genoshy – bohaterowie stają się łotrami, a szubrawcom wyrastają złote serca. Widać wyraźnie, że na tej niespodziewanej przemianie fabularnie zdecydowanie lepiej wychodzą niedawni złoczyńcy, a na moralną przemianę herosów scenarzyście momentami zabrakło pomysłu. Mutanci odrzucający koncepcję pokojowego współistnienia ze zwykłymi ludźmi i anektujący Manhattan jako pierwszy krok na drodze do globalnej dominacji homo superior jak najbardziej do mnie trafiają, ale Tony Stark, który zdejmuje zbroję Iron Mana i skupia się na imprezowaniu i zarabianiu kasy jakoś nie wygląda na złego, nawet w najmniejszym stopniu – na dobrą sprawę w jego zachowaniu nie ma niczego, czego nie moglibyśmy spodziewać się po nim przed przemianą.

Jak można było oczekiwać, zmiana charakterów jest jedynie tymczasowa, a w końcu status quo zostaje przywrócone, naturalnie przy wtórze wybuchów, rozbłysków super-mocy i starego, dobrego okładania się kułakami po szczękach. Choć niektóre ze zmian, jakie Axis wprowadziło w marvelowskim uniwersum zapewne będzie mieć bardziej długotrwałe konsekwencje, to trudno nie odnieść wrażenia, że potencjał Osi został w znacznej mierze niewykorzystany, by nie powiedzieć: zmarnowany. Tak wiele musiało się zdarzyć, by na koniec wszystko zostało po staremu.

W jakimś stopniu jest to bolączka dotykająca wielu, nie tylko komiksowych settingów, ale początkowy rozmach Axis obiecywał znacznie więcej, niż w końcu dostaliśmy. Mam nadzieję, że niektóre wątki zapoczątkowane w tym albumie będą kontynuowane, a postacie, których dotyczą, będą mogły rozwijać je we własnych historiach, w których nie będą musiały tłoczyć się z tuzinami innych bohaterów i walczyć nie tylko o ocalenie świata, ale i o choćby kilka kadrów.

Fani marvelowskich komiksów szukający niezbyt wyszukanej rozrywki mogą sięgnąć po Axis, jeśli nie będzie im przeszkadzać nierówna kreska i przerost formy nad treścią – choć ten ostatni w tym przypadku potraktowałbym raczej jako cechę gatunkową, niż jednoznaczną wadę. Pomimo sporego potencjału jest to jednak album w najlepszym razie przeciętny, a również w ofercie Marvela bez wysiłku można znaleźć wiele znacznie lepszych pozycji. 

 

 

Dziękujemy wydawnictwu Egmont za udostępnienie albumu do recenzji.