Miasto luster

Autor: Yendrek

"Gdzieś w środku mego środka
Jest takie dziwne miejsce
Nie daje mi zapomnieć żadnej chwili(...)
Dziwne miejsce
To miasto pełne chorych głów
Wibruje i nigdy nie śpi
Pomaga mi umierać
I to jest miłe"

Fragment przedwojennej piosenki*

Jedno z niewielu miast, które przetrwało... Puste śródmieście pełne wysokościowców ze szkła i stali nie ucierpiało podczas ataku. Promieniowanie przenikliwe zabiło wszystkich właścicieli i rezydentów penthousów oraz urzędników wracających z biur. Ocalałe szklane wieże, kryjące w swych wnętrzach tysiące rozsypujących się ciał swych dawnych panów, odbijały tylko siebie nawzajem. Tylko pustkę, korodujące wraki samochodów i inne budynki. Lustra wpatrzone w lustra. Puste, niepotrzebne i zapomniane. Czas zaleczył już rany krajobrazu i wraz z wiatrem oraz przesypującym się piaskiem pustyni załatał odległy o kilkaset mil szklisty krater. Tylko postrzępione zęby wznoszące się nad brudnożółtym piaskiem pokazują, gdzie kilkadziesiąt lat temu zapłonęło na chwilę drugie słońce. Nie potrafił jednak przynieść ukojenia pustym lustrom, odbijającym rdzewiejące wraki luksusowych niegdyś pojazdów z rozsypującymi się powoli w proch truchłami za kierownicami. Tego czas nie potrafił.

Papiery, śmieci, resztki ciał dawnych właścicieli miasta, nieczystości ciągnięte przez wiatr ulicami ze stukotem odbijały się od skorup pojazdów i dźwięcząc uderzały o szyby, będąc jedynym źródłem hałasu w tym ponurym miejscu. Nie brzmiały tu już klaksony, gwar ludzi w garniturach, czy zawodzenie radiowozów.
Tak było...

Nadszedł jednak dzień, który wszystko zmienił. Przez opustoszałe i od lat nieuczęszczane ulice, z trudem lawirując między pozostałościami pojazdów z cichym dudnieniem silnika i szmerem opon, przetoczył się ciemny samochód. Lustra nigdy nie widziały takich aut, nawet Przed Wojną były już zabytkami. Ten jednak wyglądał doskonale, bez śladu kurzu, mimo że najprawdopodobniej musiał przebyć setki mil przez pustynię. Na czystym czarnym lakierze nie było widać nawet skazy czy rysy. Dostojnie sunąca limuzyna zatrzymała się, wybite od środka bordowym aksamitem drzwi otworzyły się, by wypuścić siwego człowieka w tweedowym płaszczu.

Stanął przed jednym z budynków, tuż obok fantazyjnie powykręcanej konstrukcji, która w okresie świetności miasta była fontanną. Rozejrzał się uważnie dookoła.

- To jest dobre miejsce. Pójdźcie...

Z tylnego siedzenia wypłynęła plama cienia, by natychmiast rozpaść się na kilkanaście mniejszych, które wpłynęły między załamania budynków, stojące na drodze wraki i kielichowaty, pozwijany kształt fontanny. Siwy mężczyzna patrzył chwilę za nimi, jego oblicze zwielokrotnione przez szyby i lustra uśmiechnęło się do niego, ukazując przy tym krzywe, żółte zęby. Końcówką zabytkowego czarnego parasola stuknął w czubek eleganckich pantofli.
- Niech się stanie.

Nad odbitym w szklanych taflach horyzontem podniósł się wielki kształt grzyba, zmniejszający się nieustannie, by wreszcie skurczyć się do rozmiarów punktu jaśniejszego niż słońce. Okna przypomniały sobie wszystko, poczuły w sobie nową siłę. Nie były same, miały wspomnienia. Zamknięte w lustrzanych powierzchniach skorupy samochodów pokrył lakier, a ich właściciele podnieśli głowy znad kierownic. Prowadzący nowiutkiego lincolna, wściekle krzywiąc się i naciskając bezgłośnie klakson, wyminął zaparkowaną na placu zabytkową limuzynę. Żółta taksówka stanęła tuż przy krawężniku, uwalniając ze swego wnętrza młodego człowieka trzymającego w dłoni jakiś niewielki pakunek zawinięty w kolorowy papier.

- Przepraszam... - siwy mężczyzna wyczytał z ruchu jego ust, kiedy poła niedopiętego płaszcza zaczepiła o zakrzywioną główkę parasola.
- Nie szkodzi.

Człowiek w tweedowym płaszczu uśmiechnął się do młodej twarzy odbitej w szybie wystawowej tuż pod stylizowanym, złoconym napisem „Tiffany & Co.”

- Nie szkodzi... - powtórzył w stronę wyszczerzonego czerepu leżącego na tylnym siedzeniu pokrytej czerwonawymi plamami rdzy żółtej skorupy samochodu.

Ponownie obrócił się w stronę szyby wystawowej. Odbicie młodego człowieka przekraczało właśnie lustrzane drzwi.

Właściciel zabytkowego pojazdu wrócił do jego wnętrza. W ciszy miasta znów odezwały się basowe tony jego silnika i szelest opon.

Pierwszy nowe oblicze miasta odkrył wędrowiec pielgrzymujący do Salt Lake. Minął zrujnowane przedmieście, by dotrzeć do błyszczącego w słonecznym świetle centrum. Tutaj usiadł na ławce, przed jedną z dawnych kawiarni, by dać odpocząć zdrożonym nogom i ogrzać zmęczone kości. Przypadkiem zerknął na jej oszkloną witrynę by zobaczyć tam idącego w jego kierunku mężczyznę z sumiastymi wąsami, ubranego w pasiastą kamizelkę i ciemne spodnie. Kelner? Pielgrzym rozejrzał się uważnie, plac był pusty. Ale odbicie w szybie było takie przekonujące. Zamknięty w nim nieistniejący kelner pochylił się nad stolikiem i postawił tam wysoką, oszronioną szklankę. Brat Alvarro patrząc wciąż w taflę witryny, starał się, by ręka jego lustrzanego wizerunku złapała szklankę. Nie widział plamy mroku, która przepełzła w tym czasie za ławką, by stopić się z jego cieniem. Alvarro podniósł odbicie szklanki i przechylił ją na wysokości ust. Poczuł chłodny, lekko goryczkowy płyn płynący przez wyschnięty język i spływający do przełyku. Smakował mu... Po chwili do jego stolika przysiadła się młoda dziewczyna w sukience w niebieskie kwiaty.

Kilkanaście miesięcy później wyschnięte zwłoki pielgrzyma wciąż wpatrywały się w zamkniętą w szybie sylwetkę wsiadającą do jadowicie czerwonego ferrari. Jej rysy przypominały dawną twarz wędrowca...

*Lech Janerka "Ur"

Tekst pierwotnie ukazał się na łamach serwisu Crossroads w dziale Cthulhushima. Osoby zainteresowane tą tematyką znajdą tam również inne materiały stworzone na potrzeby tego settingu, zrodzonego na łamach Crossroads.