Aegri somnia

Sny chorego umysłu

Autor: Tymoteusz 'LiAiL' Masiakowski

Sekwencja zdarzeń nigdy nie była tak skomplikowana jak dzisiaj. Stworzenie unoszące się na samym środku sali, w niknącej już poświacie, przypominało nieco ptaka. Wygięte w tył narośla sięgały aż do sufitu, niemal go muskając. Ich końcami stworzenie prawie dotykało szyb zakratowanego okna znajdującego się na przeciwległej ścianie.
Momentami, kiedy próbowało podlecieć do góry, uderzało przedziwnymi kończynami o sklepienie, jakby nie było w stanie pojąć, że wyżej wznieść się nie może. Trzepotało wtedy w panice tymi koślawymi, marnymi imitacjami skrzydeł, wzbudzając nawet w najbardziej odległych kątach sali niebywałe wichry białego, opadającego pierza.
Jego wątłe, w porównaniu z miotającymi się w furii skrzydłami, ciało przypominało bezsilną laleczkę, unoszącą się na falach przypływu. Każde silniejsze zamachnięcie się rzucało nim na wszystkie strony tak, jakby nie było w stanie w ogóle kontrolować swojego ruchu.

Powietrze w pomieszczeniu stawało się zimne i cuchnące. Stworzenie niewątpliwie musiało pobierać dużo energii z otoczenia wydalając przy tym nieprzyjemny odór. Oddech przychodził mi z coraz większym trudem. Drobiny zatęchłego powietrza rzucały się zachłannie na ostatnie świeże hausty, wypełniając przestrzeń swą śmierdzącą wonią. Wciągałem ją w osłupieniu, leżąc na mojej pryczy i gorączkowo poszukując prawdy, którą, jak za każdym razem, spodziewałem się dostrzec natychmiast. Jednak, niczym robak umykający przed śmiertelnym ciosem twardych narośli dzioba, permanentnie wymykała mi się ona, zastępując obraz karykaturalną postacią, nie do końca rozwiniętego stworzenia.
Dopiero po pewnym czasie obserwacji, w miarę jak przykry zapach się ulatniał, ponownie dotarło do mnie zamglone przypuszczenie, wspomnienie z poprzednich, niedawnych spotkań, że prawdopodobnie obserwowałem narodziny anioła.

Szukał czegoś zaszklonym, niewidzącym wzrokiem, może mnie, a może czegoś nieokreślenie dalekiego mojemu rozumowi. Wyciągał narośla we wszystkich kierunkach, jakby badał nieznany mu do tej pory świat. Widać było, że się cieszył. Dotychczas uwięziony, poznawał otoczenie, w którym nigdy przedtem nie przebywał. Lekarze z pewnością określiliby jego zachowanie jako stan nadmiernej euforii.

Patrzyłem na to, co się działo ze stoickim spokojem. Wiedziałem czego byłem świadkiem. Znałem na pamięć scenariusz tej sztuki.

Robiło się coraz zimniej, opatuliłem się więc prześcieradłem, w które standardowo zaopatrują pacjentów szpitala.

***

W końcu skierował twarz w moją stronę. Nie mógł mnie dostrzec mając jeszcze błony na oczach, zatem musiał wyczuć mój zapach. Mógłbym przysiąc, że zobaczyłem ślady uśmiechu w jego zdeformowanych ustach. Niewidzące oczy natychmiast nabrały życia, ruchy skrzydeł zamarły. Powoli opadł na podłogę. Kiedy sunął po pokoju jego kroki nie wydawały żadnego dźwięku, tak jakby nie był częścią tego świata. Wyciągnął skarlałe ręce przed siebie starając się wyczuć, co znajduje się dookoła. Szukał mnie.

W końcu odnalazł i zbliżył się do łóżka. Przez chwilę stał jakby się namyślając, po czym usiadł delikatnie na kafelkach naprzeciwko. Rękoma zaczął zdzierać błoniastą, klejącą się powłokę z oczu. Błysnęło błękitem.

***

Nagle, coś się zmieniło. Zobaczyłem to w wyrazie jego twarzy.
Skręciło go w spazmie bólu i niedowierzania kiedy gwałtownie poderwał się z podłogi. Zaczął rzucać się jakby walczył z samym sobą. Ciało jego, bryła doskonała, cierpiało w spazmach nieszczęścia i chciwości, daremnie wyciągając swe członki ku mojemu łożu w geście poszukiwania pomocy. Z minuty na minutę jego ruchy stawały się coraz bardziej drapieżne, noszące znamię szaleńczej agresywności. Zacząłem wyczuwać w jego ciele żądzę krwi. Przemiana zachodziła szybciej niż zazwyczaj.
Usta wykrzywiły się w plugawej mowie. Okropne głoski leciały przez pokój, owijając swoim szalem nogi mojego łóżka i szarpiąc za nie z niewyobrażalną siłą. Poczułem, jak mimo ciężaru żelaznej pryczy, zaczyna się ona przemieszczać w kierunku bezkształtnych palców upiora, tej anielskiej deformacji, archanioła plugastwa, sycącego się ludzkim strachem.
Spojrzałem raz jeszcze przerażonym wzrokiem, na to, co roiło się przed moimi oczyma. Niebywałe w jaki sposób ludzki umysł potrafił zatuszować ogrom potworności, która wiła się i przemieszczała przede mną na kształt upadłego anioła, którego marna egzystencja dobiegała właśnie końca. To, co z początku wydało mi się świetlista postacią, teraz było upiornym szkaradztwem o tysiącu ruchomych, żywych, przemieszczających się w całym organizmie części.

***

Otworzyłem oczy i poderwałem się, dysząc jakbym złapał solidną astmę. Wstałem z łóżka zrzucając z siebie mokra od potu i wymiętą kołdrę. Wsunąłem białe, szpitalne klapki, które dostałem od profesor Wasilewskiej, i starając się nie myśleć, szybko podszedłem do umywalki. Gorączkowo wymacałem w półmroku cylindryczny kształt i łyknąłem od razu trzy pastylki. Już spokojniejszy, usiadłem z powrotem na łóżku.

Teraz mogłem myśleć. Sekwencja zdarzeń rzeczywiście nigdy nie była tak skomplikowana, jak dzisiaj. Przedtem ta, jakby tego nie określić, wizja ograniczała się do sceny, w której istota pojawiała się w pomieszczeniu. To, czego doświadczyłem było czymś przerażająco nowym. Z początku wydawało mi się, że stworzenie chciało poznać otaczającą je nową rzeczywistość, w tym także i mnie. Może było jedynie ciekawe? Jednak to nie mogło być prawdą. Teraz wydaje mi się, że zależało mu wyłącznie na dosięgnięciu mnie swoim obmierzłym ciałem. Na zdobyciu moich sił witalnych, a kto wie, może i duszy.

Dobrze wiem, że nie jestem w stanie wytłumaczyć tego, co widziałem, ani tego, co działo się w pokoju. Lekarze od dłuższego czasu przestali słuchać z uwagą, traktując mnie jak dziecko opowiadające brednie. Czasem słyszę jak rozmawiają na zewnątrz, na korytarzu, myśląc, że ich nie słyszę. Mówią między sobą naukowym szeptem, że to przecież tylko aegri somnia – sny chorego umysłu. Jakże oni się mylą.

Może kiedy wreszcie przestaną naprawiać powybijane szyby w oknach, kiedy zaprzestaną zbierać miotłą piór leżących na podłodze, i kiedy dojrzą, że nie jest to puch z podartej przeze mnie poduszki, lecz prawdziwe pióra, może wtedy wreszcie mi uwierzą.

Uwierzą mi, że każdej nocy w mojej sali rodzi się anioł.