The Myth Seekers: The Legacy of Vulcan

Antyk lat 20’

Autor: Łukasz 'Qrchac' Kowalski

The Myth Seekers: The Legacy of Vulcan
Artifex Mundi to bardzo płodne studio, a ich kolejne gry zdają się podnosić poprzeczkę dla innych twórców. Poziom tytułów jest coraz wyższy, a grono odbiorców rośnie wraz z debiutami na nowych platformach. W ręce graczy trafiło właśnie najnowsze dzieło studia i czas sprawdzić, czy i tym razem ów trend się utrzymuje.

W pogoni za przeszłością

The Myth Seekers: The Legacy of Vulcan przenosi nas do Włoch pod koniec roku 1920. Wcielamy się w Amelię, świeżo zrekrutowaną agentkę organizacji zwanej Myth Seekers, której celem jest ochrona ludzi przed wszystkim, co nadnaturalne. Jej obszerna wiedza związana z rzymską mitologią czyni z niej idealną kandydatkę do podjęcia misji związanej z mitycznym młotem Vulcana. Sprawa jest jednak zawiła, a agent, który do tej pory prowadził śledztwo, przepadł bez wieści.

Próba wymieszania antycznych wierzeń Rzymian z burzliwym początkiem lat dwudziestych minionego wieku we Włoszech wydaje się interesująca, jednak jest to obietnica bez pokrycia. Bardzo szybko okazuje się, że fabuła nie ma nic wspólnego z dojściem do władzy Benito Mussoliniego czy jakimikolwiek wydarzeniami z tym związanymi. Całość szybko zamienia się w klasyczną, opartą na schematach bajkę, całkowicie tracącą kontakt z rzeczywistością. Nie powinno to dziwić, jednak pierwsze minuty gry, jak i dość lakoniczny opis fabuły dawały nadzieję na coś więcej.

Nie można spodziewać się tutaj skomplikowanych historii czy wielkich zwrotów akcji, ale w tym przypadku należy już mówić o wyjątkowej prostocie. Scenarzyści praktycznie na samym początku ujawniają dalszy ciąg fabuły i nawet nie próbują nas niczym zaskoczyć. Do kolejnych lokacji przechodzimy jak po sznurku, bez chwili refleksji. Za to samo zakończenie pojawia się tak niespodziewanie i bez jakiegokolwiek napięcia, że napisy końcowe witamy zarówno z wyrazem zdziwienia, jak i lekkiej ulgi na twarzy.

Okiem i myszką

Oczywiście walory związane z zawiłościami scenariusza nie są cechą, dla którego kupuje się tego rodzaju tytuły. Czas więc przyjrzeć się samym zagadkom. Większość z nich to klasyczne wyszukiwanie wymienionych na liście lub naszkicowanych kształtów przedmiotów wkomponowanych w grafikę. Pod tym względem nie zmieniło się zbyt wiele, poza tym, że coraz rzadziej pojawiają się pierwsze z nich.

Kolejnym dość istotnym elementem jest znajdowanie oraz łączenie ze sobą odpowiednich przedmiotów i używanie ich w odpowiednim miejscu. Wyzwanie w tym wypadku nie jest zbyt wielkie, a odnalezienie odpowiedniej pary – raczej intuicyjne. Najbardziej czasochłonne jest tutaj poruszanie się pomiędzy lokacjami i szukanie aktywnego pola.

Najmniej licznym wyzwaniem, a jednocześnie najmocniejszą stroną The Myth Seekers, są klasyczne łamigłówki i zagadki logiczne. Dwie z nich zatrzymały mnie na dłuższą chwilę i rzeczywiście stanowiły pewne wyzwanie. Pozostałe zaś nie były trudne, ale dość przyjemne do rozwiązywania. Można żałować, że twórcy umieścili ich na naszej drodze tak mało.

Malowana przeszłość

Na szczęście same lokacje, jakie przyjdzie nam zwiedzić, ponownie cieszą oko. Tak jak w poprzednich tytułach każda z plansz jest ręcznie malowana. Lokacje są klimatyczne i świetnie odzwierciedlają charakter przedstawianych wydarzeń. Oprócz tego w różnych zakamarkach poukrywane są "znajdźki", mające dodatkowo rozpraszać uwagę. Niestety, tym razem zabrakło wskazówek dotyczących liczby nieodnalezionych elementów, co przy braku możliwości powrotu do raz opuszczonych terenów może irytować.

O ile do wyglądu plansz w grze nie można mieć zastrzeżeń, o tyle przerywniki filmowe pozostawiają nieco do życzenia. Pod tym względem Artifex Mundi utrzymuje stały poziom, co w tym przypadku nie jest cechą pozytywną. Jakość animacji jest całkiem niezła, niestety tylko do momentu, gdy postacie nie zaczynają się odzywać. Podobnie jest z dialogami – lepszym rozwiązaniem byłoby pozostanie przy statycznych grafikach. Na szczęście sam dubbing nie zawodzi.

The Legacy of Vulcan odbiega od poziomu, do jakiego przyzwyczaiło nas Artifex Mundi i jest wręcz do bólu przeciętne. Wszystko niby jest na swoim miejscu, jednak po bliższym przyjrzeniu się całość to tylko lekko przypudrowana kopia swoich poprzedniczek i to niezbyt wierna. Zabrakło tutaj czegoś, co zapadłoby w pamięć, czy w najmniejszym stopniu przykuło uwagę. Jeśli naprawdę ma się zbyt dużo wolnego czasu, można sięgnąć po ten tytuł, ale raczej nie za pełną cenę. Należy mieć nadzieję, że to tylko wypadek przy pracy i następna gra wróci na właściwe tory.

Plusy:

Minusy: