Mistrzostwa Świata World of Tanks 2015

Autor: nimdil

Mistrzostwa Świata World of Tanks 2015
Warszawska hala targowa EXPO XXI po raz drugi z rzędu stałą się areną finałowej imprezy światowych rozgrywek w World of Tanks. Pula nagród 300 tysięcy dolarów w przypadku rozgrywek 7-osobowych drużyn nie wywołuje może opadu szczęki, jednak jest to jedna z większych imprez progamingowych w ogóle, a w tym roku zaledwie kilka z nich (jak IEM w Katowicach) rozdało większe kwoty. Dla osób, które nie pojechały na Pyrkon i nie wybrały się na Dreamhack w Rumunii, MŚ w WoT mogły oznaczać udany weekend. Z takim oczekiwaniem w sobotę rano ruszyłem w drogę.

Kiedy dotarłem na miejsce, przed halą stał już dość długi ogonek chętnych – ponieważ jednak spieszyłem się na konferencję prasową, zamiast socjalizować się z fanami WoT, skierowałem się do wejścia prasowego, by wysłuchać, co do powiedzenia mają przedstawiciele firmy i sponsorzy (w tym wypadku Intel i Razer). Najciekawsza informacja, jaką wówczas podano, to zapowiedź dodania do World of Tanks polskiego czołgu (ale już nie całego drzewka) – przy czym nie wiem, czy chodziło o dostępnego jakiś czas temu "Rudego", czy o całkowicie polski model.

Przed rozpoczęciem rozgrywek zdążyłem jeszcze wyskoczyć z hali i obejrzeć dwa stojące przed nią czołgi. Oblegały je grupki fanów radośnie robiących sobie zdjęcia. W hali z dala od sceny ustawiony był duży wojskowy pojazd transportowy, wokół niego zaś znajdowało się czternaście stanowisk komputerowych, na których chętni – podzieleni na dwie drużyny – mogli zmierzyć się ze sobą w pancernych pojedynkach. Zaskakujący był natomiast kompletny brak stoisk z World of Warplanes lub betą World of Warships. Z reguły tego typu imprezy chętnie promują również nowe gry producenta, a szczególnie World of Warships mógłby się cieszyć powodzeniem. Tymczasem nic takiego nie miało miejsca – szkoda.

Niestety nie zabrakło zgrzytu. Stoisko PaySafeCard, na którym ubrane w prześwitujące bluzeczki hostessy, koordynowały "grę", która polegała na jak najintensywniejszym potrząsaniu zwiniętą pięścią (co wywoływało dokładnie takie komentarze z kolejki, jak ten krótki opis zdaje się sugerować) było momentami żenującym widowiskiem. Kiedy tego samego dnia wieczorem rozmawiałem na temat organizacji z dziennikarzami z Norwegii i Szwecji, po przejrzeniu zdjęć (i krótkiego filmiku) koledzy z postępowej północy przyznali, że jeśli chodzi o walkę z seksizmem to jest jeszcze "room for improvement". Nie jest to też zarzut do organizatora – sponsor zagospodarował przestrzeń, jak chciał. Myślę jednak, że odrobina przyzwoitości byłaby na miejscu.

Pierwsze bitwy

W końcu rozpoczęły się rozgrywki i fani zgodnie zasiedli na przestronnej widowni, żeby śledzić poczynania swoich faworytów. Najpierw odbyła się krótka ceremonia otwarcia. Na scenę wyszło jedenaście z dwunastu zakwalifikowanych drużyn, prezentując się ze swoimi flagami. Następnie gracze stojący na środku sceny rozstąpili się, hostessy utworzyły miniszpaler, którym przeszli Mistrzowie Świata – zawodnicy Natus Vincere. Całkiem efektownie.

Dwanaście drużyn podzielono na cztery grupy. W fazie play-off zwycięzcy swoich grup spotkali się ze zdobywcami drugich miejsc w ćwierćfinałach. Co ciekawe połowa gier odbywała się na "backstage'u", do którego w żaden sposób nie można było zajrzeć – zabrakło także bocznego telebimu. Doszło więc do kuriozalnej sytuacji, gdy mecz otwarcia mistrzów świata był niewidoczny dla publiczności, ponieważ równolegle odbywał się pojedynek drużyny z jednym Polakiem w składzie.

Pomijając jednak ten, drobny w gruncie rzeczy, minus, prezentacja meczów nie pozostawiała wiele do życzenia. Niewątpliwie świetnym ruchem było zatrudnienie jako prowadzącego, znanego między innymi ze starcraftowych World Championship Series czy Intel Extreme Masters, Redeye'a. Względem zeszłego roku Wargaming wprowadził pewne korzystne zmiany do samej rozgrywki, w efekcie czego mecze stały się po prostu ciekawsze. Pewnym problemem w sobotę były spore luki czasowe między kolejnymi meczami, których organizatorzy niczym nie wypełnili – niemal godzinna dziura przed ostatnią rozgrywką pierwszego dnia przewijała się jako temat rozmów w kuluarach do samego końca turnieju.

W drodze po tytuł

Drugi dzień pokazał jednak, że organizatorzy to profesjonaliści. Po pierwsze, w ramach wypełnienia czasu między meczami na scenie pojawiali się animatorzy, którzy razem z hostessami organizowali quizy i zagrzewali publiczność do owacji. Po drugie, wrzucenie meczu o trzecie miejsce na backstage – decyzja ta budziło moje wielkie zdziwienie od samego początku – zostało skorygowane i z całej fazy play-off tylko dwa ćwierćfinały odbyły się w niewidocznej przestrzeni. Świetna decyzja.

Co ważne i na co organizatorzy nie mieli żadnego wpływu, play-offy zyskały interesujący przebieg. Z jednej strony drabinki walczyli ze sobą faworyci i medaliści poprzednich mistrzostw. W jednym z ćwierćfinałów wspomniani już Na'Vi spotkali się z Virtus.Pro (zeszłoroczni srebrni medaliści), a w półfinale z Hellraisers (zeszłoroczni brązowi medaliści). Zwłaszcza ten ostatni mecz okazał się wyjątkowo zaciętym pojedynkiem, właściwie przedwczesnym finałem, w którym porażkę ponieśli obrońcy tytułu.

Z drugiej strony drabinki walczyli zarówno ulubieńcy publiczności – Kazna Kru – jak i debiutanci, Chińczycy z EL Gaming. Ostatecznie reprezentacja klubu z Państwa Środka doszła aż do finału: czarny koń przeciwko zeszłorocznym medalistom i reprezentantom regionu powszechnie uważanego za najsilniejszy. Organizatorzy mogli za taki przebieg wydarzeń tylko wznieść toast.

Sam finał okazał się formalnością – Hellraisers w drodze po złote medale zmietli przeciwników 7-1. Mecz o trzecie miejsce był równie jednostronny – Na'Vi zwyciężyło z Kazna Kru 5-1. Jak widać, emocje skończyły się w półfinałach.

Mam szczerą nadzieję, że następne MŚ również odbędą się w Warszawie, bo organizacja imprezy stała na naprawdę wysokim poziomie. Fani się nie nudzili, miejsca było sporo – jednocześnie ani za dużo, ani za mało. Zapewniono też wystarczająco dużo różnych atrakcji i bonusów związanych z darmowym uczestnictwem. Również zawodnicy byli bardzo zadowoleni z jakości obsługi. W przerwie podczas meczu finałowego miałem możliwość porozmawiać chwilę z jednym z graczy, który przyleciał z USA. Kiedy spytałem go co sądził o całej imprezie, podsumował ją jednym zdaniem: "Nie chcę zabrzmieć banalnie, ale dla mnie to spełnienie marzeń".