Assassin's Creed: Unity

Nic nowego, a jednak nadal bawi

Autor: Balint 'balint' Lengyel

Assassin's Creed: Unity
Twórcy serii Assassin’s Creed raz za razem zabierają graczy w fascynującą podróż w czasie. Dzięki mrówczej pracy programistów można było przejść się uliczkami gorących miast Ziemi Świętej, odwiedzić renesansowe Włochy oraz Stambuł, a także zawędrować do kolonii brytyjskich znanych obecnie pod nazwą Stany Zjednoczone Ameryki. Najnowsza odsłona przygód skrytobójcy zabiera fanów w burzliwe czasy francuskiej rewolucji.

Polska premiera światowego hitu miała miejsce tuż po naszym święcie narodowym, 13 listopada 2014 roku. Nie oznacza to jednak, iż tego dnia można było w Assassin’s Creed: Unity spokojnie zagrać i rozkoszować się rozrywką. Liczba błędów i elementarnych problemów z uruchomieniem gry przyprawiła niejednego gracza o palpitacje serca. Dopiero patche opublikowane przez producenta sprawiły, iż korzystanie z AC: Unity stało się w ogóle możliwe. Żeby jednak być uczciwym, należy przyznać, iż kolejne łatki wypuszczane były w tempie ekspresowym, co w jakimś stopniu ratuje honor Ubisoftu.

Vive la France!

Paryż roku 1789. Czasy rewolucji, która zmieniła świat. Pośród morza krwi oraz rozlewających się fal terroru ginie ojciec młodzieńca o imieniu Arno. Chłopak ku swojemu zaskoczeniu dowiaduje się, iż rodzic należał do zakonu asasynów, tajemniczego ugrupowania działającego na marginesie społeczeństwa, dbającego o pokój i ład. Jak się okazuje za śmiercią antenata stoją templariusze, rywale asasynów, a ich celem jest niczym nieskrępowana władza na społeczeństwem. Arno poprzysięga zemstę…

Wątek fabularny najnowszej odsłony AC może wydawać się strasznie oklepany i zwyczajnie nudny. W istocie, tak też się prezentuje – kolejnego, bardzo oczywistego i zarazem obrzydliwie płytkiego podziału na dobrych i złych nie są w stanie zmienić renegaci walczący dla strony przeciwnej. Jeszcze koszmarniej przedstawia się kreacja Arno, przy którym nawet drewniany Enzio aż kipiał charyzmą i charakterem. Połączenie sztampowej fabuły oraz bardzo odpychających bohaterów sprawia, iż opowiedziana historia w najmniejszym stopniu nie angażuje gracza zafascynowanego bieganiem po dachach domostw w Paryżu. Na dobrą sprawę już w połowie gry można spokojnie przestać śledzić tę jakże banalną historyjkę.

Co innego Paryż. Efekt końcowy programistów i grafików po prostu zachwyca. Ale nawet to słowo nie oddaje piękna odwzorowanej francuskiej stolicy. Pełne pietyzmu, znane chyba wszystkim najbardziej rozpoznawalne miejsca Paryża – Notre Dame, Luwr, Wersal – zachwycają ilością detali. Zresztą całe olbrzymie miasto, począwszy od dzielnic arystokratycznych a kończąc na przedmieściach, wzbudza olbrzymi szacunek. Co równie ważne, wszędzie można się wdrapać, wskoczyć i porozglądać. Zresztą ujęcia po wykonanej synchronizacji mają zdecydowanie bardziej panoramiczny charakter aniżeli we wcześniejszych odsłonach, będąc swoistym popisem grafików.

Paryż to miejsce praktycznie wszystkich misji, zarówno tych głównych jak i pobocznych. Niestety większość z nich ogranicza się tak naprawdę do sprawnego poruszania się po budynkach (oraz wewnątrz nich) oraz machania bronią. Zaledwie dwa rodzaje – zagadki Nostradamusa oraz tropy – wymagają minimalnego ruszenia głową. W pozostałych cel jest praktycznie niezmienny, niezależnie od fabularnego tła: fizyczna eliminacja wskazanej osoby. Droga wiodąca do celu także nie jest nazbyt oryginalna. Można zadziałać metodą "czołgu", czyli wchodzę, morduję, wychodzę z godnością w blasku słońca; względnie parafrazując termin odnoszący się do angielskiej taktyki piłkarskiej można wykonać Kick and rush, czyli mówiąc wprost, podbiec, zabić, uciec. Ponadto w AC: Unity twórcy położyli akcent na element składankowy, czyli infiltrację przeciwnika, jednakże protagonista potrafi "przykleić" się do przeróżnych elementów krajobrazu w najmniej odpowiednim momencie, czyniąc więcej szkody niż pożytku.

Pomimo niewątpliwej monotonii kolejnych zadań każdorazowo ograniczonych do pojedynków z mniejszą bądź większą liczbą przeciwników, realizacja kolejnych questów jest całkiem przyjemna, a na pewno wciągająca. Najlepiej wypadają pod tym względem zadania, w których nie wolno użyć bezmyślnej siły – zamiast wchodzić centralnym wejściem, należy zakraść się bądź też wdrapać na dach i rozpracować wrogów pojedynczo. Zaskakującym jest fakt, iż tak olbrzymia wtórność potrafi w dalszym ciągu tak samo dobrze bawić. Warto jednak podkreślić, iż misje poboczne mają sens głównie na początku gry, ponieważ zapewniają środki niezbędne na pozyskanie lepszego ekwipunku. Natomiast im bliżej końca, tym znaczenie niewykonanych zadań pobocznych zwyczajnie maleje, chyba że komuś zależy na punktach synchronizacji oraz osiągnięciach.

Piękno i chciwość 

Podobnie jak to miało miejsce w poprzednich częściach serii, nasz asasyn dysponuje własnym domem, który można upiększać oraz w którym są składowane sprzęty czy stroje. Jedyna zmiana polega na tym, iż źródłem stałych dochodów są kluby towarzyskie rozsiane po całym mieście, które warto jest jak najszybciej wyremontować. W dalszej części zabawy cykliczny dopływ środków sprawia, iż już na długi czas przed ukończeniem gry można wejść w posiadanie wszystkich najlepszych elementów ekwipunku oraz broni. Jedynie pozyskanie strojów (nie mylić z pancerzem, to są dwie odrębne rzeczy) wymaga zdecydowanie więcej wysiłku.

AC: Unity oferuje także szereg zadań, które można rozegrać w trybie multiplayer, wespół z innymi miłośnikami gry, co niewątpliwie jest atutem zabawy. Oczywiście większość zadań ponownie ogranicza się do egzekucji "nieprawomyślnych", ale opcja istnieje i należy o niej napisać. Kolejną ciekawostką jest sprzężenie gry z aplikacją mobilną AC: Unity Companion opracowaną z myślą o urządzeniach przenośnych. Poszerza to zakres zabawy, odblokowując nowe nagrody, niedostępne w trakcie rozgrywki jedynie w wersji komputerowej. Aplikacja daje możliwość stworzenia własnego zespołu asasynów i na wzór Revelations posyłania ich na misję po Paryżu. Rozwiązanie ciekawe, lecz posiadające jeden haczyk.

Mimo swojej ceny, zarówno AC: Unity jak i wspomniana aplikacja najeżona jest mnóstwem mikropłatności, po uiszczeniu których odblokowywane są kolejne możliwości spędzania czasu z tytułem. To już nie są nawet DLC zawierające zwarte, duże przygody, to jest nachalne wyciąganie ręki przez producenta po każdy grosz. Próba drenażu kieszeni użytkownika woła o pomstę do nieba, zwłaszcza biorąc pod uwagę problemy z uruchomieniem aplikacji oraz wtórność samej zabawy.

Szaleńcza jakość grafiki oraz możliwość dowolnego biegania, wspinania oraz skakania po stolicy Francji odbiły się także na wymaganiach sprzętowych. A te są po prostu wysokie. Niestety, aby bawić się przynajmniej na średnich ustawieniach graficznych należy zaopatrzyć się w mocny sprzęt. Inna sprawa, że już na takich właśnie przeciętnych parametrach, gra nadal wygląda ślicznie. Ustawienia minimalne nadal są zadziwiająco ładne, lecz różnica w detalach jest zauważalna, zwłaszcza przy ujęciach panoramicznych.

...bo bieganie po dachach nadal jest przyjemne

Oceniając AC: Unity, nie sposób nie dostrzec jego walorów i wad. Zacznijmy od tych drugich. Gra bez dwóch zdań nie oferuje żadnych rewolucyjnie nowych mechanizmów oraz pomysłów. Wszystkie triki fani serii widzieli już w poprzednich odsłonach. Fabuła jest wtórna i nudna jak flaki z olejem i równie dobrze mogłoby jej nie być. Do tego pazerność wydawcy, próbującego wydusić każdy możliwy grosz, sięgnęła zenitu.

Z drugiej strony przygody, mimo iż sztampowe oraz zazwyczaj ograniczone do eliminacji wskazanych przeciwników, nadal wciągają bez reszty. Podobnie rozwój postaci, zakup ekwipunku oraz odbudowa siedziby mają jakiś hipnotyzujący urok, niepozwalający na wcześniejsze zakończenie gry. Dodatkowo jest to produkt najzwyczajniej w świecie ślicznie wykonany, co w połączeniu z jego grywalnością sprawi, iż bez względu na swoje wady znowu będzie komercyjnym sukcesem. Pytanie tylko: czy to dobrze, czy źle?