Wielki Gatsby
Baz Luhrmann, znany z przełomowej wersji Romea i Julii z 1996 roku, tym razem próbował ubrać we współczesność klasyczną opowieść o amerykańskim śnie. Jak się okazuje, również ten zabieg udał mu się w stu procentach. Odważne połączenie nowojorskich lat dwudziestych z nowoczesną muzyką i przepychem w warstwie wizualnej okazało się eksperymentem akceptowanym, a nawet pozytywnie odbieranym przez większość widzów.
Moim zdaniem najlepszym podsumowaniem najnowszej ekranizacji Wielkiego Gatsby'ego jest uznanie go po prostu za piękne widowisko. Jako wielka fanka książki Fitzgeralda oraz wersji filmowej z 1974 roku z Robertem Redfordem i Mią Farrow w rolach głównych muszę przyznać, że efekt końcowy adaptacji Luhrmanna mocno mnie zaskoczył. Mając na uwadze możliwości oferowane przez współczesną technologię, byłam pewna, że uchwycony w literackim pierwowzorze nastrój amerykańskiego snu zostanie odtworzony z największą precyzją. Spodziewałam się, że opowiedziana od nowa historia Gatsby'ego i Daisy sprosta wyobrażeniom wszystkich i okaże się kinową perełką, dopracowaną w każdym szczególe. Tymczasem reżyser zaserwował piękny, pełen przepychu show.
Miszmasz współczesności z epoką lat dwudziestych oraz odbieganie od oryginalnej treści książki można jednak wybaczyć. Skoro dzisiejszy przeciętny odbiorca wychodzi z kina zadowolony najczęściej po seansie zapewniającym moc intensywnych wrażeń i przepychu, to wcale nie dziwi fakt, że produkcja Luhrmanna spotkała się z pozytywnym odbiorem. Jednak większość krytyków przyjęła film zdecydowanie chłodniejszych okiem. W przeciwieństwie do filmowej wersji z 1974 roku, w najnowszej odsłonie Wielkiego Gatsby'ego reżyser nie skupia się przede wszystkim na wątku miłosnym pomiędzy Jay'em Gatsbym a Daisy Buchannan. Luhrmann stworzył obraz, ukazujący poboczne wydarzenia w bardzo szczegółowym świetle. Skupił się na dopracowaniu i dopieszczeniu wszystkich scen - tak, aby każda stanowiła istny show. Wystarczy spojrzeć na sam początek i pierwszą imprezę w domu Gatsb'yego, sprawiającą po prostu oszałamiające wrażenie. Co więcej, muzyka, mimo że nowoczesna, nie psuje komfortu odbiorcy, a wręcz zgrabnie komponuje się z obrazem.
Jeśli chodzi o grę aktorską, na oklaski zasługuje Leonardo DiCaprio, wcielający się w tytułową postać. Tak jak Tobey Maguire w roli Nicka Carraway'a nie zachwyca, tak DiCaprio po raz kolejny dowiódł swojego talentu i kunsztu aktorskiego. Wystarczy obejrzeć scenę, kiedy Daisy odwiedza Gatsby'ego w jego willi, a ten prezentuje jej swoje koszule. Nagła zmiana, jaka zachodzi w mimice i wyglądzie bohatera naprawdę robi wrażenie. Carey Mulligan może i nie udało się w pełni uchwycić charakteru Daisy Buchanan w tak dobry sposób, jak dokonała tego przed laty Mia Farrow, ale trzeba przyznać, że wywiązała się z zadania naprawdę nieźle.
Z jednej strony Wielki Gatsby, jako nowoczesny show pełen przepychu, może nie przypaść do gustu fanom Francisa Scotta Fitzgeralda czy po prostu widzom preferującym bardziej stonowaną, skromniejszą estetykę. Z drugiej jednak - moim zdaniem Baz Lurhmann zasługuje na uznanie, przede wszystkim za odwagę, przejawiającą się w decyzji o takim właśnie, niezaprzeczalnie oryginalnym przedstawieniu tej klasycznej powieści na ekranie. Wyszło mu to naprawdę porządnie. Wspomniałam wcześniej, że film mocno mnie zaskoczył. W przeważającej części zaskoczenie to okazało się zdecydowanie pozytywne, mimo że zabrakło mi w nim odrobiny Fitzgeralda.
Reżyseria: Baz Luhrmann
Scenariusz: Baz Luhrmann, Craig Pearce
Muzyka: Craig Armstrong
Zdjęcia: Simon Duggan
Obsada: Leonardo DiCaprio, Tobey Maguire, Carey Mulligan, Joel Edgerton, Isla Fisher, Jason Clarke, Elizabeth Debicki
Kraj produkcji: Australia, USA
Rok produkcji: 2013
Data premiery: 17 maja 2013
Dystrybutor: Warner Bros. Entertainment Polska Sp. z o. o.