Widzieliśmy Defenders

Nie takich obrońców potrzebujemy

Autor: Jan 'gower' Popieluch

Widzieliśmy Defenders
Zło przez wieki rozciągające swoje macki na cały świat wzięło na cel Nowy Jork. Nie mogło się jednak spodziewać, że na jego drodze stanie nie jeden, a czworo obrońców. Tylko czy taka banalna opowieść to wszystko, na co stać Netfliksa?

Po dwóch sezonach przygód Daredevila oraz po jednym Jessiki Jones, Luke'a Cage i Iron Fista przyszedł czas na połączenie sił obrońców Nowego Jorku. Mogliśmy przedpremierowo zobaczyć pierwsze cztery odcinki serialu Defenders, którego całość będzie od jutra dostępna na Netfliksie. Fabuła nowego tytułu skupia się na Dłoni – złowieszczej organizacji, której członkowie dążą do własnej nieśmiertelności i rozszerzania swojej władzy na całym świecie. Każdy z bohaterów osobiście zetknął się z ich działalnością, co wkrótce doprowadziło do przecięcia losów czterech osób, które z zasady chodzą własnymi ścieżkami.

Położenie akcentu na Dłoni i jej planach sprawia, że fabule Defendersów najbliżej atmosferą do końcówki drugiego sezonu Daredevila i do Iron Fista – zdecydowanie najsłabszych historii opowiedzianych za sprawą Netfliksa w świecie Marvela. Niestety na razie nic nie wskazuje na to, aby nowy serial miał powrócić do poziomu początkowych przygód Diabła Hell's Kitchen czy Jessiki Jones. Siła tych produkcji leżała w mocnym zaakcentowaniu problemów i rozterek zwykłego szarego człowieka, który spotyka się ze złem. Bohaterstwo obrońców Nowego Jorku było tam przyziemne, bliskie ludziom i nawet nie aspirowało do ratowania świata, które znamy z blockbusterów o Avengersach i spółce. Teraz jednak wydarzenia zmuszają protagonistów do zaangażowania się w mistyczną walkę, która od wieków rozpala Ziemię. Problem w tym, że Dłoń to najbardziej banalne i przewidywalne zrzeszenie złoczyńców, jakie można sobie wyobrazić. Nadęte monologi arcyłotrów pełne są zgranych klisz i wywołują raczej śmiech niż trwogę. Dialogi między bohaterami nie są niestety dużo oryginalniejsze, a gdy na ekranie pojawia się Danny Rand (Finn Jones), pozostaje jedynie trzymać kciuki, żeby jak najszybciej z niego zniknął.

Początkowe odcinki testują cierpliwość widzów sporą dawką fabularnego chaosu. Zanim bohaterowie wreszcie się spotkają, akcja przeskakuje z miejsca na miejsce, a intryga przesuwa się do przodu w tempie brazylijskiej telenoweli. Dzieje się tak, bo scenarzyści długo chcą prowadzić równolegle cztery seriale w obrębie jednego, zagłębiając się w indywidualną sytuację każdej z postaci. Paradoksalnie to jednak właśnie w tych scenach występuje największy ładunek emocjonalny, szczególnie gdy na ekranie są Matt Murdock (Charlie Cox), Foggy Nelson (Elden Henson) i Karen Page (Deborah Ann Woll). To jeszcze mocniej udowadnia, że sukces poprzednich seriali trudno będzie przełożyć na historię, która w samym swoim założeniu ma zupełnie inną dynamikę. Pewien potencjał widoczny jest w ścierających się charakterach postaci, które od samego początku z dużą niechęcią przyznają, że potrzebują jakiejkolwiek pomocy. Jeśli to na ten aspekt zostanie położony nacisk w kolejnych odcinkach, Defenders mogą być niezłym serialem. Po obejrzeniu połowy sezonu jest to jednak życzenie, które nie ma zbyt dużego oparcia w faktach.

Z całą pewnością można znaleźć w Defenders dobre elementy. Zdjęcia Matthew J. Lloyda i muzyka Johna Paesano stoją na najwyższym poziomie. Nic nie można zarzucić również dużej części aktorów. Jednak słaby, chaotyczny scenariusz i wyciągnięcie na pierwszy plan najgorszych wątków poprzednich seriali nie dają dużej nadziei na spełnienie oczekiwań, które wszyscy mieliśmy, gdy rok temu pojawił się pierwszy teaser zapowiadający opowieść o obrońcach Nowego Jorku.