Wehikuł czasu

Autor: Ula 'Canela' Kuczyńska

Wehikuł czasu
Moda na odświeżanie starych utworów, zarówno w muzyce, jak i kinematografii trwa od lat. Im większym powodzeniem cieszył się pierwowzór, tym więcej ma naśladowców. O ile jednak odkurzanie starych płyt zazwyczaj przynosi pozytywne rezultaty, o tyle w przypadku filmowych przeróbek nie sprawdza się to. Nowa wersja Wehikułu Czasu, opartego na powieści H.G. Wellsa, tylko to potwierdza.

Główny bohater to Aleksander Hartdegen, szczęśliwie zakochany pasjonat podróży w czasie. Pomimo szczególnego zainteresowania, podchodzi do swojej pracy ze zdrowym dystansem. Najważniejsza jest dla niego nie nauka, lecz miłość do (prawie-że) narzeczonej, której – pewnego zimowego popołudnia – postanawia się w końcu oświadczyć. Pech chce, że na drodze do szczęścia staje zły los w postaci złodzieja-mordercy, który krzyżuje zakochanej parze wspólne plany na przyszłość. Dopiero wtedy bohater wpada w twórczy szał. Pracuje niestrudzenie dzień i noc (przez ponad dwa lata), aż w końcu udaje mu się osiągnąć to, co większość ludzkości uważała za niemożliwe: tworzy maszynę do podróży w czasie. Po przeniesieniu się do przeszłości postanawia uratować swoją ukochaną z objęć śmierci… i nie udaje mu się to. Próbując znaleźć odpowiedzi na dręczące go pytania, dotyczące nieuchronności przeznaczenia, dostaje się do niedalekiej przyszłości, lecz i tam nie otrzymuje odpowiedzi, a jedynie kolejne niewiadome. Zrezygnowany, starając się uciec od otaczającej go rzeczywistości, trafia do świata wyniszczonego wojną, w którym ludzkość została podzielona na żyjących pod ziemią Morloków oraz Elojów, traktowanych przez tych pierwszych niczym hodowlane bydło.

To byłoby tyle jeśli chodzi o podróżowanie w czasie, tytułowy rekwizyt (wehikuł czasu) nie jest tu obiektem pierwszoplanowym, a jedynie niewielkim dodatkiem, spajającym dwie, zupełnie od siebie odmienne, części filmu. Zmieniająca się rzeczywistość i sam moment czasowej podróży prezentowałyby się dużo lepiej bez efektów specjalnych, które psują i przejaskrawiają klimat. W filmach, których akcja dzieje się w przeszłości (jak w tym przypadku) wątki komediowe stanowią przeważnie aluzje odnoszące się do rzeczy oczywistych w czasach obecnych, jak np. Forrest Gump inwestujący w firmę z "jabłkami" (znaną później jako potentat Apple). Wehikuł czasu pełen jest takich "perełek", jak choćby wzmianka o "jakimś tam Einsteinie, którego praca jest kompletną bzdurą", tu jednak są to tylko żenujące gagi. Trudno się również oprzeć wrażeniu, że reżyser garściami czerpał inspirację z filmowych hitów. Miasto Elojów to jedyne, co w Wehikule czasu naprawdę robi wrażenie. Zbudowane pomysłowo i bajecznie, choć przywodziło mi na myśl ludzką osadę we wnętrzu wulkanu w Podróży do wnętrza Ziemi. Dziwi tylko, że ludność, która potrafi bez pomocy Morloków (jak to było w oryginale) zbudować sprawnie działającą cywilizację, nadal pozostaje bezczynna wobec swojego wroga. Podróżnik, trafiając do ich społeczności, od razu postanowił znaleźć tam miejsce dla siebie, niczym Kapitan Nathan Algren w Ostatnim Samuraju. Natomiast wchodząc w podziemia Morloków, oczom widza ukazuje się marnie odtworzona sceneria Isengardu, gdzie zamiast orków pracują ich kiepskie kopie z zabawnie świecącymi oczami.

Muzyka do filmu brzmi, jakby została zaczerpnięta z takich dzieł jak: Pocahontas, Król Lew i Titanic. Boleśnie ograne motywy swoją patetycznością nie pasują do tak żenującego obrazu filmowego. Siłą napędową The Time Machine z 1960 roku był Rod Taylor grający Georga – wynalazcę całkowicie pochłoniętego przez zyciową pasję. I choć z niego drwiono, on nie przestawał w poszukiwaniach, a kiedy dopiął swego z prawdziwym pietyzmem rozkoszował się każdą mijającą w zawrotnym tempie chwilą. Oglądało się to przyjemnością, ponieważ widać było, że oto odpowiedni człowiek, na odpowiednim miejscu. Natomiast Aleksander (w tej roli Guy Pearce) wygląda na kogoś, kto za swój największy życiowy sukces uważa fakt, że udało mu się znaleźć dziewczynę. Pracuje na uniwersytecie, zajmuje się jakimiś tam podróżami w czasie, czy coś… nieważne. Najważniejsze, że odnalazł miłość swojego życia! I kiedy dosięga go ta straszliwa tragedia i jego ukochana ginie, postanawia – co wydaje mu się oczywiste w tej sytuacji – stworzyć wehikuł czasu. Dla poprawienia sobie humoru korzysta ze swojego nowego wynalazku przenosząc się w przyszłość.

Nieznane są pobudki reżysera - Simona Wellsa, które kazały mu zbezcześcić dzieło literackie jego pradziadka. Nie zostawił w swoim obrazie nic z magii poprzedniej wersji. Brak tu fascynacji podróżami w czasie, brak charyzmatycznego bohatera, brak realistycznych relacji pomiędzy Morlokami a Elojami. Więc co jest w tej nowej wersji filmu? Jest przesłanie: Nie rozwalajmy księżyca na kawałki, bo w przyszłości będzie on strasznie głupio wyglądał na niebie!