» Recenzje » Van Helsing - dwugłos

Van Helsing - dwugłos


wersja do druku

Gorzej niż Liga... / Van Helsing rządzi


Van Helsing - dwugłos
Van Helsing to film, od którego dużo oczekiwałem. Nastawiłem się na porządne kino przygodowe. Niestety, zawiodłem się straszliwie. Gatunek ten dopuszcza dużo uproszczeń i pewną dozę banalności w fabule, ale Van Helsing swoją głupotą, bo inaczej nazwać tego nie potrafię, przebija nawet Ligę Niezwykłych Dżentelmenów, której wielki niczym pięciopiętrowy budynek Nautilus pływa kanałami Wenecji.

Seji: Kim jest Van Helsing, wie chyba każdy miłośnik horrorów. Postać ta cieszy się popularnością mniejsza, niż jej adwersarz Dracula, lecz do niej również można znaleźć odwołania w różnych wampirzych opowieściach (choćby w serii komiksowej Tomb of Dracula, gdzie występuje prawnuczka Abrahama, Rachel). Na film szedłem w ciemno. Nie czytałem o nim, nikt mi nic nie mówił, kątem oka widziałem raz zwiastun w TV. Już po pierwszej minucie projekcji wiedziałem, że będę się bawił doskonale. No bo czy można bawić się źle oglądając przygody nieogolonego faceta w kapeluszu, który zawodowo tępi potwory?

Fabularnie film nie stanowi oczywiście wyzwania. Ot, Van Helsing z polecenia tajnego zakonu w Watykanie jedzie do Transylwanii przerwać śmiałe poczynania Draculi. Wcześniej walczy w Paryżu z doktorem Jekyllem, znanym też jako pan Hyde, a później z wilkołakami, karłami i tworem doktora Frankensteina (na oko 25-latka), którego pracownia mieści się na zamku w... Transylawni (sic!).

Uwielbiam zabawę konwencją oraz wszelkiego rodzaju historie alternatywne. Liga Niezwykłych Dżentelmenów pozostawiła u mnie spory niedosyt. Van Helsing tę lukę wypełnił. W filmie pojawiają się Mr Hyde, Dracula oraz dr Frankenstein i jego monstrum. Jest to śliczne wykorzystanie klasycznych motywów z klasycznych powieści grozy. Wszak Dracula, Frankenstein i Dr Jekyll i Mr. Hyde to na dobrą sprawę ta sama epoka - XIX wiek. I choć Frankenstein powstał na początku dziewiętnastego stulecia, to czyż historia naukowca pragnącego stworzyć nowe życie nie mogłaby rozegrać się w wiktoriańskim Londynie? Do kompletu brakuje tylko dr Moreau. Zaś Książę Nocy korzystający z usług naukowego geniusza to pyszny widok.

Wracając do fabuły należy też powiedzieć, że celem Draculi jest wykorzystanie umiejętności dr Frankensteina do ożywiania martwej materii. Po co - dowiadujemy się w środku filmu. Pomysł ten uważam za jeden z najgłupszych, jakie mi dane było oglądać. Jak ktoś chce, niech sam sprawdzi, nie będę pisał, żeby nie psuć, choćby marnej, niespodzianki.

Fabuła jest prosta jak drut - któż bowiem wymaga skomplikowanej intrygi od filmu przygodowego, w którym akcja jest najważniejsza? Mamy więc Draculę, który potrzebuje usług dr Frankensteina, by zrealizować swój mroczny plan. Mamy ród tropiący wampiry oraz głównego bohatera, który nie do końca wie, kim jest. Do Watykanu trafił jako podrzutek, a tam tajna organizacja kościelna wyszkoliła go na łowcę potworów. Prawdę o sobie przyjdzie Van Helsingowi dopiero odkryć. Jednak największą zaletą fabuły jest brak przestojów - akcją, nawet jeśli zwalnia (a jest taki moment, gdy wydaje się, że film może się za chwilę skończyć), to za moment znów nabiera niesamowitego tempa.

Najwięcej nadziei pokładałem w aktorskim składzie odtwórców głównych ról. Hugh Jackman, znany jest głównie fantastom z roli Wolverina w obu filmach z cyklu X-Men oraz ze świetnej roli w komedii romantycznej Kate & Leopold, gdzie przyćmił mistrzynię tego gatunku Meg Rayan. Niestety, tutaj zdolny aktor nie miał za bardzo czego grać. Tytułowy Van Helsing jest sztywny, dysponuje tylko trzema wyrazami twarzy, które głownie nic nie wyrażają. Właściwie ciężko stworzyć bogatą wewnętrznie postać, której zdaniem jest strzelanie do różnych obiektów i skakanie, skakanie, skakanie.

Gra aktorska nie jest zła - powiedziałbym, że jest dostosowana do charakteru produkcji. Van Helsing to typowy szlachetny łajdak, który mało mówi, dobrze się bije, a na kobiety (i wilkołaki) działa jak magnes. Prawdziwy łowca wampirów - twardy, nieustępliwy, cyniczny. Ale jeśli trzeba, da się zauroczyć pięknej nieznajomej. A to wszystko zrobi, nie gubiąc nawet kapelusza. Prawdziwy profesjonalista.

Sama postać Draculi jest też świetnie zagrana (ach, ten transylwański akcent!). Przystojny, wyrachowany, równie cyniczny, jak tropiący go myśliwy. No i ten kosmyk włosów... Panie powinny to tym bardziej docenić. Sztucznie wypadają jedynie narzeczone Draculi - zresztą, kto to widział, żeby wampirzyca zmieniając się w harpię wciąż miała na sobie ubranie?

Podobnie jest z Kate Backinsale, znaną ze świetnej roli w Underworld, gdzie zerwała z wizerunkiem grzecznej panienki, by tutaj znów do niego powrócić. Co z tego, że jej wyczyny kaskaderskie są niesamowite, skoro w jej grze nie widać ni cienia iskry. Jest bezosobową laleczką kierowaną rozpaczliwymi ruchami reżysera.

Jeśli ktoś szuka Bohatera Niezależnego do 7th Sea, to Anna Valerious (Kate Backinsale) idealnie się do tego nadaje. Piękna, gustownie ubrana, ze szpadą u boku. Do tego nienaganna fryzura, odpowiedni makijaż i słodki, "transylwański" akcent. Jest taka, jaka powinna być ostatnia przedstawicielka rodu, który poprzysiągł zabić Draculę: nieustępliwa, zdesperowana, twardsza od niejednego faceta. Do tego zdecydowana na wszystko. I to widać na ekranie - aż chce się jej kibicować przy kolejnym widowiskowym salcie.

No i mnich - nie zapominajmy o mnichu. Braciszek Carl (David Wenham), wynalazca i (momentami) mózg wyprawy, to na dobrą sprawę odpowiednik Q z Bondów, tyle że oderwany od biurka i wysłany do Transylwanii z Van Helsingiem. Carl bawi widzów swoimi wynalazkami, brakiem podstawowych umiejętności społecznych oraz podrywaniem kobiet na "brata zakonnego". Doskonale uzupełnia obsadę.

Co do dialogów, to nie są wyszukane. Ale ponownie powiem, że pasują do całej produkcji. Są proste, ale dowcipne. Czasem scenarzysta podśmiewa się z klasycznych kinowych motywów (np. z tego, że zły charakter zawsze najpierw dużo gada, zanim kogoś zabije). Bardziej wyszukane kwestie zabiły by ducha filmu.

Ciekawe są też wynalazki towarzyszącego mu mnicha. Na przykład kusza naciągana, zasilana gazem, strzelająca bełtami pobieranymi z magazynka z prędkością szybszą chyba niż Ingram (1100 strzałów na minutę), czy też "energia i siła Słońca" zamknięta w granacie. Przypominam, rok jest 1887.

Braciszkowie mają też zupełnie niezły, kolorowy projektor i wielkiego miniguna, a zaprzęg kilku koni w tym filmie ciągnąc karetę potrafi skoczyć przez urwany most nad urwiskiem. Odległość to bagatela 40-50 metrów. Na tle księżyca wygląda to jak istny zaprzęg Świętego Mikołaja z końmi zamiast reniferów. Ciekawe jednak wypadają wilkołaki w czasie przemiany zrzucające (dosłownie) ludzką skórę, która, gdy chmury zasłonią Księżyc, momentalnie się regeneruje, po czym znów następuje niemiłosiernie długi czas zrzucania jej. Odpada wielkimi płachtami na lakierowane posadzki.

Odwołań - poza motywami literackimi - jest w Van Helsingu masa. Cały seans można by poświęcić na wyłapywanie odniesień. Znajdziemy tu oczywiście Indianę Jonesa, od którego kino już się chyba nie uwolni (tylko bicza Van Helsingowi brakuje). Twórcy filmu co chwilę puszczają oko do widza, sięgając to po Batmana, to po cykl Alien, a nawet Gwiezdne Wojny i Predatora (do tego ostatniego na ułamek sekundy). Oczywiście jest też scena żywcem wyjęta z Bonda, gdy główny bohater ogląda niszczycielskie gadżety w podziemiach Watykanu. Kilka świetnych zabawek jest mu dane na szczęście użyć i widzowie mogą cieszyć swoje oczy widokiem samorepetującej, szybkostrzelnej kuszy. Jak steampunk, to steampunk.

Cały film jest zresztą podporządkowany konwencji przygodowej. Skok dyliżansem nad przepaścią mógłby zdarzyć się jedynie w klasycznym filmie przygodowym - porównałbym go do obalenia murów twierdzy La Rochelle w Czterech muszkieterach Richarda Lestera. Niewiarygodne? Owszem. Ale ogląda się doskonale.


Ten film to pokaz kolejnych efektów przetykany drętwymi dialogami. Nie ma w tym filmie nic, czego wcześniej byśmy nie widzieli. No chyba, że będzie to potwór Frankensteina skaczący niczym Tarzan na linach ze zręcznością kota. Zresztą, na linach skaczą tu wszyscy.

Efekty specjalne są świetne. I choć wszędzie widać magiczne wtręty grafiki komputerowej, to poza jednym momentem (pierwsze w filmie ujęcie płynącego statku) wszystko wygląda naturalnie. A jest tu co podziwiać: gotyckie zamki, głębokie przepaście i rozpięte nad nimi mosty, XIX-wieczny Paryż z budowana właśnie wieżą Eiffla. Do tego dochodzą świetne, nie pozbawione humoru, sekwencje walki, kaskaderskie popisy oraz sporo malowniczego bujania się na wszelkiego rodzaju linach i kablach - pełen rozmach i czerpanie garściami z klasycznych produkcji (Tarzan, Batman).


Uwielbiam kino przygodowe, wymagam jednak minimalnej spójności i interesującej fabuły. Wzorem są tu Piraci z Karaibów czy X-Men. Filmów takich jak Liga Niezwykłych Dżentelmenów i Van Helsing nie polecam nikomu.

Dawno się tak nie bawiłem, oglądając film. Van Helsing to doskonała robota. Można oczywiście ponarzekać na ciągle idealną - mimo obijania się o wszystkie przeszkody w zasięgu wzroku - fryzurę Kate Backinsale oraz na kiepsko zagrane role wampirzyc. Ale czy to jest tu najważniejsze? Widzowie dostają świetne kino przygodowe, jakiego nie było od czasów Indiany. Jest tu wszystko: tajemnica, piękna kobieta, niewiarygodne wyczyny, groźny przeciwnik oraz bohater-twardziel (obowiązkowo nieogolony), który wykona swą misję, zdobędzie serce pięknej nieznajomej, a na koniec odnajdzie swoją przeszłość. I nie mówcie mi, że to spoiler - tak powinno kończyć się dobre kino przygodowe. Van Helsing jest tego doskonałym przykładem.

Ocena starlifta: 1.5
Ocena Sejiego: 5

Zaloguj się, aby wyłączyć tę reklamę

Komentarze


xshadow
   
Ocena:
0
Ciesze sie, ze moglem przeczytac ten tekst. Bo juz nie wiedzialem czy to tylko ja jestem zwichniety. Na film wyciagnalem kilku moich kumpli. Bylem jedynym, ktoremu sie podobalo. Dostalem dokladnie to czego sie spodziewalem po obejrzeniu trailera. Ot taka przygodowka z masą akcji. Nie jest to arcydzielo gatunku ale gotow bym byl obejrzec jeszcze raz.
11-05-2004 21:54
~Khamul

Użytkownik niezarejestrowany
   
Ocena:
0
innymi słowy: "rusz tyłek do kina i sam oceń. Albo go pokochasz, albo znienawidzisz".
11-05-2004 21:54
Thilnen
   
Ocena:
0
Muszę powiedzieć, że w 100% zgadzam się z Sejim. Dawno nie bawiłam się na filmie tak dobrze (np. Liga Niezwykłych Gentelmanów nieco mnie rozczarowała). Kate Beckinsale w Underworldzie zupełnie mi się nie podobała, a tu zgrała całkiem nieźle. Wampirzyce faktycznie były nieco teatralne, ale mam wrażenie, że był to efekt zamierzony. Zabrakło mi może nieco większej liczby dialogów - film po brzegi wypełniony był akcją. W każdym razie szczerze polecam :)
11-05-2004 22:19
~Ferek

Użytkownik niezarejestrowany
    Van...
Ocena:
0
Widzialem w kinie wczoraj i bardzo dobrze sie bawilem jedynie co mi sie nie podobalo to samo zakonczenie :) W kazdym razie mozna calkiem fajnie spedzic 2 godziny w kinie :) Aha no i bardzo fajny ost jest :)
12-05-2004 01:47
~Calix

Użytkownik niezarejestrowany
   
Ocena:
0
Zgadzam sie z opinia Starlifta film stoi na zenujacym poziomie.
Seji: zasadniczo wymagam dobrej fabuly od filmow przygodowych. Mozesz potraktowac to jako pozostalosc po "Indianie Jones`e" i ostatnio "Piratach z Caraibow". I tak samo wymagam minimum gry aktorskiej.
Sadze ze swoja wypowiedz moge podsumowac tak:
Mamy do czynienia z Bladem w XIX wieku a jedyna roznica jest nazwisko i kolor skory glownego bohatera.
12-05-2004 02:19
Ellentir
    Fabułą...
Ocena:
0
jest oczywiście prosta jak drut, ale nie mogę się z Tobą zgodzić Calix. Przede wszystkim film jest przesycony ironią i oglądając go czuje się, że reżyser cały czas śmieje się ze swojego dzieła. Blade był zdecydowanie bardziej "na poważnie", zaś Van Helsing to film zupełnie lekki, bez aspiracji do sam nie wiem czego.

Ogląda się go świetnie, w dodatku Silvestri zrobił do niego wcale niezły soundtrack (nawet jeśli momentami brzmi jak połączenie scieżki Matrixa i LOTR). Dawno już nie bawiłem się tak na żadnym filmie (choć odwiedzam kino kilka razy w tygodniu).
12-05-2004 07:57
ghoulas
    Filmu jeszcze nie widziałem
Ocena:
0
choć pójdę napewno.

Zato recenzję oceniłem na 6. Naprawdę kawał dobrego tekstu choć brakło troszkę polemiki między autorami, może jakby pisali to siedząc obok siebie (chyba ze tak było, choć niewydaje mi się) wyszło by to jeszcze lepiej ale i tak duże brawa za tą recenzję.
12-05-2004 10:44
Corpus
   
Ocena:
0
Panowie! Recenzja na 6. Naprawde kawal dobrej roboty. Bardzo przyjemnie sie czyta. Na film sie wybieram... niedlugo ;)
13-05-2004 08:46
neishin
    hm
Ocena:
0
jestem gdzieś pośrodku, ale kieruję się bardziej w stronę Starlifta - czekałem na coś innego. No i Drakula - żul spod budki z piwem -> brak charyzmy i magnetyzmu. Za to mnie podobały się narzeczone, dobrze wyglądały, fajnie mówiły i ogólnie przyjemnie się je oglądało.
A motyw z rozrywaniem skóry przez wilkołaki jest na piątkę! Przynajmniej wyglądały jak wilkołaki, a nie jak chodzące ameby (vide Underworld).
13-05-2004 20:04
~Błażej

Użytkownik niezarejestrowany
    recenzja...
Ocena:
0
...tak dobra że nawet pójdę do kina choć nie planowałem, nie nastawiem się na wybitne kino ale na dobrą zabawę bez przeginek rodem z Ligi Dżentelmenów
13-05-2004 20:51
JoAnna
   
Ocena:
0
Tak czytam i widzę, że w docenieniu tego filmu pomaga specyficzne poczucie humoru. Takie bardziej absurdalne. Przecież to jest pastisz, od pierwszej sceny do ostatniej, prześliczny do tego i inteligentny. Ja siespodziewałam kichy o łowcach wampirów, zrobionej z poważnym zadęciem (takiej w stylu Matriksa), a tu taki śliczny filmik pod patronatem Dirka Gently :).
14-05-2004 23:56
~Elek

Użytkownik niezarejestrowany
    Na filmie nie byłem, ale...
Ocena:
0
...Na podobnych produkcjach TAK. I to co już wiem o Van Helsingu(między innymi z tej recenzji) i tym podobnych produkcjach to jest to tak zwane kino po południowed (albo telewizyjne, klasy B itd.).
ALE jest jedno, ale jeśli bilety do kina nie są tak potwornie dorgie jak na wiedzmina (niech go piekło pochłonie razem z reżyserem) to opłaca się pujść na ten film. MOże nie z przyjaciółmi którym chcieliśmy właśnie zamiponować poziome intelektu czy wyrafinowaniem, ale z staraymi, zdrewniałymi i sprawdzonymi przyjaciułmi to jak najbardziej, ale tylko pod warunkiem, że bilety będą taknie bo jak wymagają coś ponad standard za film który trzyma dokładnie standardowy poziom kina akcji (filmu przygodowego akcji dokładniej) to się po prostu NIE OPŁACA. Wolę już sobię komiks porządny kupić, albo książkę bo będę miał wtedy dużo więcej zabawy i to na poziomie porządnym.
Streszczając wszystko w jedym zdaniu to na film opłaca się pujść tylko jak nudzi nam się okropnie i mamy trochę (ale nie za wiele) kasy na zbytku, takie jest moje zdanie (jedyne słuszne;)).
15-05-2004 01:17
~Pastisz?

Użytkownik niezarejestrowany
   
Ocena:
0
Inteligentny pastisz? Ta, jasne. Oczywiscie mozesz, Jo, widziec w dziele Sommersa nawet lzawy melodramat. Inteligentny i powalajacy zawila fabula. ;)
15-05-2004 14:55
~Serch

Użytkownik niezarejestrowany
   
Ocena:
0
nie wiem o co wam tak naprawde chodzi. ja idac na ten film nie oczekiwalem jakiejs glebszej fabuly ani logiki, szedlem poogladac efekty specjalne, posuchac muzy i dobrze sie bawic(bo mozna w tym filmie odnalezc parodie kilku filmow, a niesamowita jest scena jak z Bonda gdy mnich zaopatruje Van Helsinga w gadzety... myslalem ze z fotela spadne :D ) ogole fil jest wart do obejrzenia ze wzgledu na wykonanie i chyba dlatego zostal nakrecony...
15-05-2004 16:10
Garnek
    tak kiepski że aż genialny
Ocena:
0
Bawiłem się doskonale, choć cały czas zastanawiam się, czybyło to zgodne z intencjami twórców. Niektóre ze scen były tak idealnie kiczowate, bezsensowne i źle zagrane, że musiało to wymagać lat starannych przygotowań :-)
Posłużę się komentarzem kumpla, wygłoszonym podczas jednej ze scen dialogowych: "Błagam! Nie grajcie! Bijcie się!"
Jak dla mnie bomba film, ale jednocześnie boję się go komukolwiek polecić :-)
15-05-2004 16:47
~ELEk

Użytkownik niezarejestrowany
    Z tego co ja wiem...
Ocena:
0
...to zamiarem autorów wcale nie było to żeby film był zabawny i kiczowaty, ale mieli farta bo nikt się chyba nie połapał, że to kino klasy B (albo nawet C) w najczystrzej postaci :0;).
15-05-2004 18:46
Rebound
    Hmm...
Ocena:
0
Nie był bym tego taki pewien. Sommers to swego rodzaju mistrz w swojej dziedzinie, co udowodnił chociażby "Mumiami". Rozwinięcie tej myśli już niedługo ukaże się w formie kolejnej recki na serwisie :).
15-05-2004 23:06
~Elek

Użytkownik niezarejestrowany
    Przepraszam bardzo!...
Ocena:
0
...ale na obydwu mumiach (mumi i jej powrocie) byłem w kinie i z całą pewnością stwierdzam, że film nie był śmieszny nawet przez chwilę. Owszem, były tam żarciki typu człowiek-skorpion wpada do odchłani, na to główny bohater:
"poszedł na odwiedziny do krewnych"
beznadzieja
15-05-2004 23:39
Seji
    Widac nie byly to filmy dla ciebie
Ocena:
0
Ja sie bawilem swietnie, a moj ulubiony kawalek z Mumii 1 to: "O! jezyk niewolnikow. Przydasz mi sie" ;).
16-05-2004 01:07
~Elek

Użytkownik niezarejestrowany
    Filmy były...
Ocena:
0
...całkiem, ale nie pod względem dowcipu. Pewnie w Van Helsingu występuje podobna sytułacja. Tzn., że film jest nie zły (można spokojnie pójść do kina), ale żarciki, albo nie wyczuwalne (zero śmiechu), albo wyczuwalne, ale nie śmieszne. Ale poza tym upośledzeniem to filmy fajne, nie wybitne, ale całkiem do żeczy.
.
Kolesia od żartów powinni zwolnić i zatrudnić jakiegoś żyjącego członka monty paytona (nie wiem czy dobrze napisałem) i byłby wyrąbisty film i zabujczo śmieszny i świetnymi scenami akcji (popartrzcie na taki film jak "Święty Gral", może sceny akcji świetne nie były, ale za to żarty. a przecież reżyser będzie inny).
16-05-2004 17:18

Komentowanie dostępne jest po zalogowaniu.