Ukryte piękno

Opowieść wigilijna dwa wieki później

Autor: Jan 'gower' Popieluch

Ukryte piękno
Każdego roku kilkanaście filmów trafia do kin pod koniec grudnia. Tym razem otrzymaliśmy historię wybitnie świąteczną, przesiąkniętą duchem Bożego Narodzenia – przypominającą, że w tym czasie wszystko jest możliwe.

Will Smith, Edward Norton, Kate Winslet, Michael Peña, Hellen Mirren, Keira Knightley, Naomie Harris... nie codziennie tyle nazwisk z pierwszych stron gazet pojawia się w napisach końcowych jednego filmu. Takie nagromadzenie gwiazd to zawsze ryzykowna sprawa, tym razem reżyser wyszedł jednak z tej próby zwycięsko – aktorzy nie rywalizują o uwagę widza, ale harmonijnie się uzupełniają, pozwalając, by na pierwszy plan wyszła historia.

Howard jest wizjonerskim współwłaścicielem agencji reklamowej przekonanym, że wszystkie decyzje, jakie podejmujemy w życiu, motywowane są trzema doznaniami – pogonią za upływającym czasem, strachem przed śmiercią i pragnieniem miłości. Całe jego życie, zarówno osobiste, jak i zawodowe, załamuje się jednak z chwilą śmierci córki. Pogrążony we własnej rozpaczy paraliżuje starania współpracowników o uratowanie firmy i odmawia rozmowy na temat swojego cierpienia – zamiast tego przelewa je na papier, pisząc listy do bytów, które kiedyś uznawał za kluczowe dla każdego.

Pewnego dnia, tuż przed Bożym Narodzeniem, spotyka trzy postacie – Śmierć (Hellen Mirren), Czas (Jacob Latimore) i Miłość (Keira Knightley). Najlepsza, najbardziej angażująca warstwa filmu kryje się właśnie w ich tajemnicy. Czy są jedynie aktorami zatrudnionymi przez zatroskanych przyjaciół Howarda? A może faktyczną personifikacją Wszechświata? Kolejne sceny przerzucają nas między wizją realistyczną i fantastyczną, dokładając kolejne elementy i możliwe znaczenia. Tym większa szkoda, że dwie ostatnie sceny definitywnie narzucają jedną z interpretacji – film byłby znacznie lepszy, gdyby ta kwestia pozostała otwarta, tak jak zrobiła to na przykład Anna Kańtoch w powieści Czarne.

Trzy byty odwiedzające Howarda to oczywista gra z trzema upiorami z Opowieści wigilijnej Dickensa. Ich misja w filmie Davida Frankela jest jednak dużo bardziej pozytywna. Szybko okazuje się też, że główny bohater nie jest wcale jedynym, który potrzebuje poradzić sobie z nieuchronnością śmierci, upływającym czasem i bolesną miłością, co dodaje fabule zupełnie nieoczekiwanego drugiego dna. Z trojga zagadkowych postaci najlepiej wypada Śmierć. Starsza pani o oczach pełnych doświadczenia i współczucia, odziana w niebieski płaszcz to jedna z najciekawszych kinowych personifikacji Kostuchy. Znacznie gorzej ze swoimi rolami poradzili sobie Latimore i Knightley, ale w ich kreacjach także można znaleźć ciekawe elementy, w tym autentycznie wzruszającą rozmowę o tym, że miłość jest obecna tak w radości z obecności bliskich, jak i w rozpaczy po ich stracie.

Polski widz musi się niestety pogodzić z tym, że tytuł Ukryte piękno nie oddaje pełnego znaczenia słowa „collateral”. Nie pobrzmiewa w nim ta sama ulotność, nienachalność, podatność na przeoczenie. To te cechy są szczególnie istotne dla dobrego zrozumienia powtarzanego wielokrotnie zwrotu. Jednocześnie jednak wątek związany z tytułem jest zupełnie oderwany od reszty filmu i ten brak spójności jest największą wadą całego obrazu. Zamiast jednej historii dostajemy raczej cztery etiudy, tylko luźno ze sobą powiązane. To bardziej wigilijna impresja niż opowieść.

Ukryte piękno zdecydowanie nie jest dobrym obrazem zmagania ze śmiercią dziecka. Will Smith jest w tym aspekcie niewiarygodny i irytująco płaski, a w zachowaniu spójnego nastroju nie pomaga przeplatanie poważnych tematów z nieco naciąganym humorem. Jeśli jednak przymkniemy oko na dziury w scenariuszu, spędzimy przyjemne półtorej godziny z wzruszającym i ciepłym filmem pokazującym przede wszystkim, że pomoc i nadzieję możemy znaleźć nawet tam, gdzie nigdy byśmy ich nie szukali.