Udręczeni

Autor: Anna 'Arion' Szupiluk

Udręczeni
Los nie rozpieszcza Sary i Petera Cambellów – ich syn Matt jest ciężko chory, terapia wyczerpująca, a poprawa symboliczna. W poszukiwaniu lokum położonego bliżej szpitala, trafiają na wiktoriańską rezydencję na odludziu, zachęcającą niskim czynszem. Od tego momentu wszystko jest mniej więcej jasne. Mieszkanie jest nawiedzone, duchy rozsierdzone, a nieszczęsny Matt skazany na samotną walkę o prawdę i sprawiedliwość.

O tym, że Udręczeni są filmem opartym na faktach jego twórcy skwapliwie informują w pierwszej minucie, głosem pełnym emfazy. Wiadomo wszak, że życie pisze najlepsze scenariusze i dreszcz emocji przebiega po plecach, gdy się pomyśli, jakież to niebanalne historie można dzięki niemu zekranizować. Niekiedy jednak nawet życie cierpi na uwiąd twórczy, co widać na przykładzie seansu Haunting in Connecticut. Jeżeli ta historia wydarzyła się naprawdę, oznacza to, że Życie oglądało za mało filmów grozy.

Jest coś, co sprawia, że filmy spod znaku polowania na zjawy w rozmaitych miastach, przerażać potrafią ledwie okazjonalnie – ich podobieństwo. Straszenie w Connecticut, choć wsparte magią słów historia autentyczna, różni się od straszenia w innych urokliwych zakątkach jedynie scenografią. Stary dom w samotnej głuszy, który z jakiegoś powodu jawi się bohaterom jako wyśniona enklawa – jest. Nagminne fronty burzowe i świszczący wiatr – obecne. Przegniłe podłogi z tajemniczą skrytką, ciemne piwnice, drzwi skrywające upiorną prawdę za nimi – i Discovery Channel operuje tą poetyką. Zgodnie z koncepcją, iż widzów najlepiej straszyć znienacka, Udręczeni oferują kinomanom żelazny repertuar sprawdzonych w boju zjaw objawiających się nagle w lustrze lub za framugą (w tym miejscu ukłon dla charakteryzatorów – zjawa wygląda zaiste makabrycznie), w towarzystwie armatniej kanonady dźwięków, a w końcu również awarii oświetlenia. Wobec skondensowanej dawki elementów wtórnych, na miano przełomu zasługuje wizualizacja ektoplazmy, acz jej widok nie tyle przeraża, ile odbiera apetyt, podobnie jak pozieleniałe jedzenie w lodówce i wizje przechadzających się stawonogów. O ile wrażliwsze żołądki mogą poczuć niesmak na widok powziętej tu i ówdzie dosłowności, pod względem realizacyjnym jest to jednak przedsięwzięcie przyzwoite, które trudno oskarżać o partactwo, mimo wywleczenia z horrorowego strychu czeredy ogranych pomysłów, mogących znużyć nawet zdeklarowane zajęcze serca.

W Udręczonych irytuje najmocniej brawurowo pogrzebany potencjał historii, drzemiący w niej mimo egzystencji w szufladzie Ghost Stories, w której – wydawałoby się – nic szczególnego nie da się już znaleźć. Motyw zmagań z niszczącą chorobą, obsesyjna walka matki o życie syna oraz popadającego w kłopoty ojca, który z trudem radzi sobie z sytuacją, daje nadzieję na rozbudowaną psychologię bohaterów i odejście od tradycji absurdalnych straszaków o ludziach usiłujących przeżyć w nawiedzonym domu. Chciałoby się rzec – to nie jest kolejny film o sfrustrowanych duchach, ale studium obłędu młodego człowieka, który poddany eksperymentalnej terapii zaczyna widzieć rzeczy z pogranicza snu i jawy, przeplatając rzeczywistość z halucynacją. Chciałoby się, ale nie tym razem. Jeśli po obiecującym prologu, ktoś miał nadzieję na kino korzystające z niedomówień i aluzji, natychmiast zderzy się z taranem w postaci jedynie słusznej prawdy serwowanej przez twórców. Dom jest nawiedzony i basta, albowiem dawno temu był – o zgrozo – kostnicą, a to, jak wiadomo, wszystko wyjaśnia.

Udręczeni to film z rodzaju horrorów dla początkujących. Serwuje lekkostrawną dawkę strachu, opartą głównie na upiornych zjawach oraz zabarwionych na kolor sepii retrospekcjach, przenoszących akcję w początki XX wieku i nie epatuje oszalałą makabrą. Solidny poziom trzyma aktorstwo, które w horrorach często służy za kolejny, acz niezamierzony, element siania grozy. Finał, który mógłby testować zakres tolerancji widzów na melodramatyczne nuty daje przynajmniej pewność, że sequel nie powstanie. A w każdym razie, nie w Connecticut.