Thor: Mroczny świat

Piorunujące poczucie humoru

Autor: Kamil 'New_One' Jędrasiak

Thor: Mroczny świat
Nakręcenie filmu lepszego od pierwszego Thora było stosunkowo łatwym zadaniem. Na tle większości produkcji składających się na kinematograficzne uniwersum Marvela, historia "boga piorunów” sprawiała niezbyt dobre wrażenie. Upraszczając, fabuła sprowadzała się właściwie do "ustawki" kosmitów w odizolowanym, pustynnym, amerykańskim miasteczku, uzupełnionej o elementy komediowe i wątek romantyczny. Jednocześnie, film był jednak całkiem udanym wprowadzeniem w świat marvelowych herosów kilku ważnych postaci, zgrabnie osadzonym w realiach nakreślonych przez inne obrazy z tej grupy.

 

Kosmiczne jaja, czyli być jak Tony Stark

Thor: Mroczny świat to dowód na to, że czasami proste wyzwania okazują się przerastać możliwości osób, które podjęły się ich wykonania. Nie jest to wprawdzie bardzo złe kino (momentami dostarcza wręcz masę frajdy), ale niestety, pod wieloma względami, reżyser, Alan Taylor, nie udźwignął tematu. W pewnym sensie, najnowsza odsłona przygód Thora cierpi na podobny syndrom, co trzeci Iron Man. Diagnoza, po dokładniejszym przyjrzeniu się obu filmom, brzmi jednak, że symptomy schorzenia są w tym wypadku nieco inne.

Analogicznie do ostatniego filmu o Tonym Starku, również w Mrocznym świecie postawiono na znaczące przesunięcie akcentów w stronę humoru. Paradoksalnie jednak, tym razem jest to zarówno jedna ze słabszych stron filmu, jak i jego czołowych zalet. Pod tym względem sequel przypomina nieco pierwszą część, w której żarty autentycznie bawiły i skutecznie rozładowywały napięcie. Co więcej, komizm w filmie Taylora nie ustępuje temu zaproponowanemu uprzednio przez Branagha, choć gagi w obu odsłonach Thora sprawiają wrażenie nieco innego "kalibru" i "smaku". Czuć w nich jednak ten sam ironiczny charakter. Co więcej, są one wyraźnie uzasadnione sytuacją fabularną, zarówno w ramach samego utworu, jak i w szerszym kontekście filmowego uniwersum Marvela. Znalazło się nawet miejsce dla – najlepszego spośród dotychczasowych – cameo Stana Lee.

Niestety, nawet zgoła nienajgorsze elementy komediowe nie są w stanie obronić filmu, który w gruncie rzeczy komedią przecież nie jest. W efekcie, choć pod tym względem obraz Taylora bije o głowę Iron Mana 3 Shane'a Blacka, to podobnie jak tamten, wpada w pułapkę przesady i zaburzonych proporcji. Można przez to odnieść wrażenie, że humorem próbowano zrekompensować fabularne słabostki Mrocznego świata, które są mimo wszystko zbyt widoczne, by przymknąć na nie oko.

Źródło: YouTube

Kroniki Asgardu

Po wydarzeniach znanych z Avengers, Loki trafia przed oblicze Odyna, który rozkazuje wtrącić go do lochu. Thor, choć uczestniczy w walkach, dzięki którym w Dziewięciu Krainach panować ma porządek utrzymywany przez Asgardczyków, wciąż myśli o Ziemi, a zwłaszcza jednej z jej mieszkanek – Jane Foster. Ta natomiast próbuje znaleźć sposób, by ponownie się z nim spotkać. Kiedy natrafia na właściwy trop, przyczynia się do wyzwolenia mocy tajemniczego Eteru, czym zapoczątkowuje szereg dramatycznych wydarzeń i ożywia niedobitków rozgromionej przed wieloma wiekami rasy Mrocznych Elfów. Ich przywódca, żądny zemsty Malekith, postanawia posiąść Eter i zniszczyć Asgard. Konfrontując się z nim, Thor zmuszony jest do podjęcia wielkiego ryzyka i wzięcia na siebie odpowiedzialności za niejedną trudną decyzję.

Główna intryga poprzedzona jest dodatkowo retrospekcją, prezentującą wydarzenia związane z zagładą rasy Mrocznych Elfów i ukryciem Eteru. To krótkie wprowadzenie, choć przez swoje skondensowanie jawi się nieco chaotycznym, spełnia swoją rolę jako nakreślenie tła wydarzeń, będących głównym rdzeniem historii opowiedzianej w Mrocznym świecie.

Pisanie więcej o fabule oznaczałoby już spoilery, ale powyższy zarys nakreśla najważniejsze jej elementy. Z pozoru wydaje się ona całkiem interesująca i nie pozbawiona sensu. Ba! Zdarzają się nawet twisty, aczkolwiek są one wprowadzone w sposób pozwalający przewidzieć je znacznie wcześniej. Główny problem polega na tym, iż z biegiem czasu historia rozmywa się do tego stopnia, że nawet mając na względzie rozrywkowy charakter tego filmu, można uznać ją co najwyżej za pretekst do wizualnych "fajerwerków". Te z kolei są w najlepszym wypadku przyzwoite.

Źródło: YouTube

Trochę Final Fantasy, trochę nordyckich mitów i ładni ludzie

Obrana przez twórców hybrydowa konwencja, którą umownie określić można terminem science fantasy, pozwala na zabawy stylistyczne w kwestii charakteryzacji, kostiumów, dizajnu lokacji i innych elementów składających się na warstwę estetyczną filmu. Dobrymi tego przykładami są świetnie wyglądający Asgard (architektura, stroje, niektóre rozwiązania technologiczne) i wyposażenie Mrocznych Elfów. Zwłaszcza skontrastowane ze sobą lub z wyglądem Ziemi, uzmysławiają specyfikę wizji przyświecających ich projektantom.

Jednak co z tego, skoro CGI w wielu miejscach wygląda "plastikowo" sztucznie i nieefektownie? Co gorsza, spora część efektów zwłaszcza w finałowym starciu sprawia wrażenie wymuszonych i nieprzemyślanych. Błędem była też decyzja o przekonwertowaniu obrazu do 3D, które umiejętnie wykorzystano w zasadzie tylko w jednym ujęciu. Szkoda, bo przecież Thor to świetna okazja do zabawy z trójwymiarowym obrazem. Skoro jednak zabrakło pomysłu na wprowadzenie tego typu głębi, to dodanie 3D "po to, by było" okazuje się z grubsza zbędne.

Obsada aktorska poradziła sobie świetnie ze swoimi rolami. Na pierwszym planie oczywiście błyszczała wielka trójka: Chris Hemsworth (Thor), Tom Hiddleston (Loki) i Natalie Portman (Jane Foster). Stosunkowo dużo czasu ekranowego dostali w tej odsłonie również Stellan Skasgård (Erik Selvig) i urocza Kat Dennings (Darcy Lewis), co policzyć można filmowi na plus. O talencie Anthony’ego Hopkinsa nie trzeba nikogo przekonywać, ale warto podkreślić, że w roli Odyna sprawdził się wyśmienicie. Dobrze wypadli też aktorzy wcielający się w asgardzkich wojowników, zwłaszcza Jaimie Alexander (Sif) i Idris Elba (Heimdall), oraz w dwóch najważniejszych Mrocznych Elfów: Christopher Eccleston (jako Malekith) i Adewale Akinnuoye-Agbaje (filmowy Algrim/Kurse). Z tym, że ostatnia dwójka grała pod mocno inwazyjną charakteryzacją, którą w wypadku tego drugiego, dość szybko uzupełniono jeszcze o maskę.

Źródło: ign.com

Jestem za, a nawet przeciw!

W Mrocznym świecie powracają niemal wszystkie czołowe zalety pierwszej części, ale również jej słabsze strony. Biorąc poprawkę na specyfikę komiksowej mitologii Thora i funkcjonowanie filmu w ramach szerszego uniwersum Marvela, niektóre z kłopotliwych rozwiązań daje się obronić. Tak jest z gatunkową hybrydycznością fantasy i sci-fi, z humorem sytuacyjnym, opierającym się między innymi na kontraście między Asgardczykami a Ziemianami, jak również z odniesieniami do innych filmów, niekoniecznie czytelnymi dla osób, które ich nie widziały. Film broni się więc autoironią, konsekwencją i silnym zakorzenieniem w projekcie Avengers. Pomaga mu też dobra obsada aktorska i przyzwoity warsztat osób odpowiedzialnych za zdjęcia (Kramer Morgenthau) oraz muzykę (Brian Tyler).

Niestety, nie można tego samego powiedzieć o wartości Thora 2 jako spektaklu czy tym bardziej historii. Owszem, otrzymujemy masę widowiskowych scen, ale poza zaledwie kilkoma z nich, większość przepadnie w meandrach zapomnienia wkrótce po seansie. Są one po prostu przeciętne, podobnie zresztą jak sama fabuła. Ot, jeden nowy (nieprzesadnie interesujący) wątek wymieszany z kilkoma starszymi. Co gorsza, główny antagonista pozbawiony jest charyzmy, wyrazistości pomagającej widzom utrwalić jego charakter w pamięci.

O czym warto pamiętać, idąc na Mroczny świat do kina? Przede wszystkim nie należy nastawiać się na nic ponad to, do czego przyzwyczaili nas producenci filmów o superbohaterach. Poza tym, najlepiej oglądać go w gronie znajomych, z którymi po seansie można podyskutować o smaczkach dla fanów, wychwyconych w trakcie oglądania. Wprawdzie widzowie niezaznajomieni z filmowym uniwersum Marvela również mogą nieźle bawić się na nowym Thorze, ale trudno oprzeć się wrażeniu, że tracą oni lwią część frajdy, jaką ten film ma do zaoferowania. Ja, świadom wszelkich mankamentów tej odsłony, mimo wszystko nie żałuję wybrania się na nią do multipleksu. Nie żałuję też dotrwania do końca napisów wieńczących tę część, po których (tak, jak w innych marvelowskich produkcjach) ukryto dodatkową scenę, a nawet dwie.

Źródło: Filmweb

Dziękujemy Cinema-City za udostępnienie materiału do recenzji.