Serial, który chcę dziś powspominać, emitowany był w latach 1993–2002 i doczekał się dziewięciu sezonów oraz dwóch filmów kinowych podejmujących jego wątki. Z Archiwum X, bo o nim mowa, trafiło na doskonały moment, apogeum zainteresowania kultami UFO i tematyką porwań, a także na przeciągający się kryzys zaufania obywateli do amerykańskiego rządu po aferze Watergate. Organizacje szukające pozaziemskich cywilizacji i wierzące w istnienie inteligentnego życia na innych planetach były wtedy w rozkwicie. 3,7 miliona Amerykanów deklarowało bliski kontakt z UFO, a idee dotyczące ufoludków na tyle przeniknęły do popkultury, że stały się szeroko rozpoznawalnym motywem, także dla widzów traktujących je z przymrużeniem oka.
Wystarczy przypomnieć, znane również w Polsce hipotezy Ericha von Dänikena i Davida Ickego oraz ruchy religijne takie jak scjentologia czy raelianie. Wyobrażenie wielkogłowych, szarych ludzików o dużych oczach, mit Rosswell, wizja latających spodków, rządowych i wojskowych konspiracji skrywających przed obywatelami prawdę, opowieści o porwaniach przez UFO, wszystko to było doskonale czytelne dla szerokiej publiczności. Ale temat, który jest modny, świeży i "na czasie", nie wystarczy, by powstał niepowtarzalny serial. Do tego celu potrzeba jeszcze kilku użytecznych elementów, które, jak się szczęśliwie składa, znalazły się w serialu Chrisa Cartera. Jakich?
Mulder i Scully – doskonały duet
Para głównych bohaterów stworzyła na ekranie związek idealny. Idealny, bo nigdy w pełni nie skonsumowany. Agent specjalny Fox 'Spooky' Mulder (David Duchovny), szaleniec badający sprawy niewyjaśnione i tajemnicze, pasjonat teorii spiskowych, obsesyjnie wierzący w istnienie cywilizacji pozaziemskich i Dana Scully (Gillian Anderson), sceptyczna agentka-analityk i lekarz, mająca za zadanie utrzymać "wariata” w ryzach, połączeni zostali jako partnerzy przez FBI. Ona miała strofować go i powstrzymywać najbardziej "odjechane" i ryzykowne pomysły. On konsekwentnie stawiał jej wyzwania i zmuszał do przewartościowania dotychczasowych poglądów oraz przekonań. Powiedzieć można: rozważna i romantyczny. Albo: agnostyczka spotyka wyznawcę. Celowe odwrócenie klasycznych stereotypów płciowych zadziałało jak nagłe wyładowanie i uderzyło w niczego się nie spodziewających widzów, elektryzując ich serca na wiele długich lat. Relacja między partnerami szybko stała się jądrem serialu.
Takiej chemii nie da się podrobić, zdarza się ona bardzo rzadko. W momencie, gdy twórcy serialu odkryli, jak mocno niedopowiedziana więź między głównymi bohaterami działa na emocje fanów, zaczęli eksploatować ten wątek i grać mocną kartą aż do znudzenia. Pocałunki czy chwile czułości? Tylko w wizjach i snach, w ramach drażnienia się z widzami. W serialowej rzeczywistości nic takiego zdarzyć się nie mogło, choć wielbiciele z odcinka na odcinek czekali – w napięciu i nieustannie podsycanym głodzie – na "konsumpcję związku”. Bohaterowie, osaczeni i niepewni tego, co dzieje się wokół, polegali wyłącznie na sobie nawzajem (sławetne "Trust No One”). Platoniczna przyjaźń w późniejszych sezonach coraz bardziej przypomniała romans, pojawił się też wątek dziecka (podobny motyw zastosowano w serialu Bones).
Muzyka – tło, które buduje tajemnicę
Muzyka stworzona przez Marka Snowa do dziś stanowi jedną z lepszych oraz spójniejszych serialowych kreacji i jest kolejną mocną stroną serialu. Tworzy klimat nierozerwalnie związany z tą produkcją i konsekwentnie buduje jej unikatowy charakter. Już sam motyw z czołówki przez lata pojawiał się jako dzwonek w telefonach komórkowych i zanucić – bądź zagwizdać! – potrafił go prawie każdy Polak. Snow stworzył muzykę w klimacie ambientowym, opartą głównie na syntezatorach, pozbawioną wokaliz, ale z wyraźnymi i wpadającymi w ucho melodiami.
Do odcinków podejmujących tradycyjne tematy, czyli wprowadzających klasyczne potwory ze starych mitologii, kompozytor wybierał rzeczy nieco mniej nowoczesne. Czasem w epizodach pojawiały się piosenki "wypożyczone” od artystów pop, ale doskonale wpisujące się w mroczny charakter serialu, jak My Weakness Moby’ego, czy wykorzystane w wersji filmowej kompozycje UNKLE. Są to jednak wyjątki. Muzyka The X-Files do końca pozostała kameralna i raczej elektroniczna; tylko do odegrania soundtracku kinowego Snow zaangażował orkiestrę.
Historia niespełnionej miłości Muldera i Scully stała się inspiracją dla wielu piosenek niezwiązanych bezpośrednio z produkcją. Mnie szczególnie zapadła w pamięć kompozycja angielskiego zespołu Catatonia.
Procedural z piekła rodem, czyli potworna menażeria
Gatunkowo serial balansował pomiędzy proceduralem ("potwór tygodnia” pozwalał na rozwiązanie poszczególnych zagadek wraz z końcem odcinka), raczkującym gatunkiem supernatural drama (z coraz bogatszą mitologią i ciekawie zarysowanym światem) a opowieścią spiskową, dziejącą się w środowiskach rządowych. Oprócz niezwykle poważnych i mrożących krew epizodów, dzięki "potworom tygodnia” w serialu pojawiały się historie i wątki satyryczne, komediowe, biorące całą przedstawianą historię w nawias. Podobny styl, rozładowujący napiętą atmosferę, mają niektóre epizody kultowego już Supernatural, idącego w ślady The X-Files i tworzonego przez postacie wcześniej związane z Archiwum. Ten zabieg, wrzucane od czasu do czasu "chwile wytchnienia”, należał do najfajniejszych motywów i pozwalał tym mocniej przywiązać się do bohaterów i kibicować im w chwilach grozy.
Ale myliłby się ten, kto opisałby The X-Files jako serial o kontaktach z ufoludkami. Przedstawiony świat zaludniały bowiem wszelkiej maści potwory – bajkowe, mityczne i te z miejskich legend. Absolutnie wszystkie rodzaje, jakie tylko możecie sobie wyobrazić. Naprawdę. Co najlepiej pamiętam? Wampiry (powracające po wielokroć, przynajmniej raz w sezonie!), golemy, mumie, potwora Frankensteina, zombiaki. Mutanty, hybrydy, duchy, złowrogą sztuczną inteligencję (która "wracała”, by się mścić w kolejnych sezonach) i równie podstępne grzybki halucynogenne z kosmosu. Arktyczne robaki, mordercze karaluchy, nawiedzone lalki, indiańskiego Pożeracza Dusz, małe sklonowane dziewczynki. Wymieniać dalej?
W serialu pojawiają się zmiennokształtni, wilkołaki, morskie stwory z mackami, bliźnięta połączone nadnaturalną mocą i bliźnięta syjamskie (wątek bliźniąt wydawał się twórcom niezwykle atrakcyjny i często powracał, tak samo jak temat dzieci, w tym rodzeństw); występują człowiek-tasiemiec, ludzie kameleony, roboty i pasożyty, czarownice i sataniści. Czy wspominałam już o plemieniu kanibali? A o demonie granym przez Bruce’a Campbella? Na długiej liście oponentów znajdują się kreatury łączące cechy ludzkie i zwierzęce, mamy postacie kontrolujące żywioły (w tym pamiętnego "Pogodynka”), wreszcie te władające czasem. Tak, o zaplątaniu w czasie i podróżach w różne jego strony też możemy co nieco się dowiedzieć. Nie zabrakło nawet odcinka toczącego się w świecie wirtualnym!
Metaplot – czyli opowieść szpiegowska
O ile "potwory tygodnia” skutecznie zajmowały dwie trzecie ekranowego czasu, w kuluarach toczyła się gra o wyższą stawkę, stanowiąca szkielet serialu. Rządowe spiski mające na celu ukrycie tak upragnionej przez Spooky’ego prawdy stawały się z sezonu na sezon bardziej realistyczne i lepiej znane. Chęć rozwikłania splątanych zagadek i odsłonięcia ukrytej pod powierzchnią konstrukcji przyciągała widzów i zatrzymywała ich przed telewizorami. Każdy chciał wiedzieć, co tak naprawdę znajduje się na samym dnie wielopoziomowej konspiracji. Umiejętne dawkowanie odpowiedzi i zastępowanie ich pytaniami jeszcze poważniejszymi sprawiło, że od Archiwum ciężko było się oderwać, i wytyczyło ścieżkę dla przyszłych seriali, opartych na podobnej taktyce zabawy z widzem, takich jak LOST.
Kluczowy dla pierwszych sezonów okazał się wątek rzekomej "abdukcji” siostry Muldera, Samanthy, przez kosmitów, który to temat napędzał bohatera i całą akcję. Pragnienie rozwikłania zagadki i odzyskania siostry sprawiło, że dzielny agent nie cofał się przed niczym, nawet przed popełnieniem przestępstwa. Mniej więcej w połowie serialu Mulder trafia na statek Obcych, a w później włamuje się do sekretnej placówki wojskowej, by ujawnić plany ich inwazji na Ziemię i staje się ściganym przez prawo wyrzutkiem. W tle prężnie działają tajne organizacje rządowe, współpracujące z kosmitami, w tym najniebezpieczniejszy ze wszystkich Syndykat, reprezentowany między innymi przez tajemniczego Palacza.
Po pozytywnej stronie rządowej mocy stoi agent Skinner, bezpośredni przełożony pary agentów, ich późniejszy obrońca i przyjaciel, czasem wprowadzający do dialogów i akcji element komiczny (słynna scena z wanną!).
Agent Krycek, czyli anty-Mulder
Alex Krycek (Nicolas Lea) to jedna z najbardziej pamiętnych postaci serialu. Przystojny, tajemniczy, niestabilny emocjonalnie i często zmieniający strony agent stał się ulubieńcem milionów. Bo któż nie lubi mężczyzny z sekretem? Bohatera z subtelnym rosyjskim akcentem? Tajemnicy wprowadzonej w momencie, gdy relacja Mulder – Scully już się mocno ograła, scenariusze nie zaskakują, gdy wszystko mniej więcej wiadomo? Krycek to heros typu Trickster, nie wiemy, czy jest zły czy dobry ani po której stronie stoi, ale to właśnie on pcha akcję naprzód, bo wokół niego zawsze wiele się dzieje. Współpracuje z Mulderem, potem staje się jego wrogiem, później znów wchodzi z nim w sojusz i ratuje mu życie. Relacje pary mają status "to skomplikowane”. Nic dziwnego, że wielu fanów "szipowało" związek, a internet do dziś puchnie od gifów i fantastycznych kolaży.
Krycek jest w pewnym sensie mrocznym bliźniakiem Muldera, co najmniej równie szalony, ale za to o wiele bardziej niebezpieczny. To on zabija Mulderowi ojca i obala dotychczasowe autorytety rywala, w akcie nieomal symbolicznym uwalniając od nich bohatera. Wreszcie ginie, by powrócić jako duch-opiekun. I cóż, niby nic dwa razy się nie zdarza, ale między tą parą też jest chemia, i to mocno organiczna. A fani z łatwością wyczuwają takie rzeczy.
Millennium – mroczny świat po drugiej stronie Lustra
Pisząc o The X-Files, nie można nie wspomnieć o wyświetlanym także w Polsce spin-offie zatytułowanym Millennium (1996–1999). W serialu tym śledziliśmy losy posiadającego specjalne zdolności psychiczne agenta Franka Blacka (Lance Henriksen), pracującego dla tajemniczej Grupy Millennium, tropiącego seryjnych morderców i przestępców. Jako że chodziło o koniec świata, zapowiadany na 2000 rok, a przy tworzeniu serialu Chris Carter inspirował się biblijnymi opowieściami o Apokalipsie, jest to format znacznie mroczniejszy i poważniejszy niż Archiwum; dla wielu – lepszy i bardziej klimatyczny.
Tam, gdzie Fox Mulder patrzył na świat przez różowe okulary niezłomnego optymizmu, ubarwiając rzeczywistość, starszy i doświadczony Frank widział wszystko realistycznie i traktował z należną powagą. Nie było kolorowych potworów ani zabawnych scenek, panował narastający nastrój grozy, duszącego niepokoju i beznadziei. Rządowa konspiracja sięgała głębiej, niż Mulder sobie to wyobrażał, daleko poza motywy ufologiczne, a cele Grupy Millennium okazywały się straszniejsze niż znane z The X-Files knowania polityków.
Serial oglądałam z zapartym tchem. Jednak stuprocentowo pesymistyczna wizja nie trafiła do publiczności przełomu wieków i format utrzymał się tylko przez trzy sezony. W tym tunelu po prostu nie było światełka na końcu. Po skasowaniu produkcji wyjaśnienie najważniejszych serialowych zagadek odbyło się w "sąsiednim” Archiwum. W finałowym odcinku sezonu siódmego pojawił się Frank Black, a jego historia została mniej więcej domknięta.
A skoro już mówimy o pokrewieństwie, trzeba wspomnieć, że Z Archiwum X miało sporo wspólnego z innym klimatycznym hitem tamtych czasów, mianowicie z Miasteczkiem Twin Peaks. Wyraziste postacie, absurdalny humor, sekrety nie do rozwiązania, muzyka nie do pomylenia z żadną inną, te wszystkie cechy łączyły obydwa seriale. Na dodatek Fox Mulder jako postać stanowił czytelne nawiązanie do nawiedzonego agenta Dale’a Coopera, a sam David Duchovny zawitał gościnnie do Twin Peaks, wcielając się w nietypową rolę.
The X-Files to serial legenda, jedna z pierwszych produkcji, wokół których powstał mocny, internetowy fandom. I choć od czasów premierowej emisji odrobinę się zestarzał, warto go sobie przypomnieć. Pierwsze sezony wydają się najbardziej sztampowe, choć niepozbawione uroku, w kolejnych akcja i poziom realizacji nabierają rumieńców.
Bardzo miło jest dać się porwać tej opowieści. Niektórzy marzą, by serial powrócił na ekrany, a sami twórcy na tegorocznym Comic-Conie wyznali, iż nie wykluczają jeszcze jednego, wieńczącego całość filmu.
I want to believe!
P.S. A na deser trzy bonusy dla wielbicieli Archiwum:
- Jeden z klasycznych klipów, występuje w nim trójca moich ulubieńców.
- Odcinek Simpsonów z udziałem (głosów) Anderson i Duchovny'ego.
- I totalna dziwność zmontowana przez fanów.
Tekst ukazał się pierwotnie w serwisie Pulpozaur.pl w ramach Tygodnia z SF.