The Avengers

We're in this together now!

Autor: Kamil 'New_One' Jędrasiak

The Avengers
Stało się! Znane z kart komiksów uniwersum Marvela, pełne przeplatających się historii rozmaitych superherosów, doczekało się pierwszego mash-up-u na srebrnym ekranie. Moment ten zwiastowało wiele sygnałów: począwszy od tarczy Kapitana Ameryki w laboratorium Tony'ego Starka i młota Thora w epilogu drugiego filmu o Iron Manie, skończywszy na powracających w różnych filmach postaciach Nicka Fury'ego i agenta Phila Coulsona, granych przez Samuela L. Jacksona i Clarka Gregga. Podobnie jak w papierowym pierwowzorze, grupa "unikalnych jednostek" zjednoczyła się w słusznej sprawie, by pod nazwą The Avengers pokazać, że w obliczu niebezpieczeństwa Ziemia może liczyć na siły przekraczające standardowe ludzkie możliwości, nawet najlepiej wyszkolonych wojaków.

Na pierwszy front wyruszyli Kapitan Ameryka/Steve Rogers (w tej roli Chris Evans), Hulk/Bruce Banner (tym razem wcielił się w niego Mark Ruffalo), Iron Man/Tony Stark (Robert Downey Jr.), Thor (Chris Hemsworth), Hawkeye/Clint Barton (Jeremy Renner) oraz Czarna Wdowa/Natasha Romanoff (Scarlett Johansson). W zasadzie wszyscy wypadli na ekranie co najmniej dobrze i wczuli się w odgrywanych przez siebie bohaterów.

Nie mniej waleczni członkowie S.H.I.E.L.D., czyli Nick Fury (niezmiennie w tej roli wspomniany Samuel L. Jackson), agent Phil Coulson (analogicznie Clark Gregg, który wreszcie doczekał się większej ilości scen, w których gra – i całe szczęście!) oraz agentka Maria Hill (Cobie Smulders, aktorka znana dotąd głównie z serialu How I Met Your Mother), choć spędzili czas głównie w centrum dowodzenia (ach, ta latająca forteca!), również wykazali się sporym zaangażowaniem. Wszystkie te siły skierowane zostały przeciwko Lokiemu (fenomenalnie wypadł w tej roli Tom Hiddleston) i jego armii oraz podwładnym (do nich zalicza się m.in. dr Selvig, grany przez Stellana Skarsgårda, który zasłużył na więcej czasu ekranowego niż dostał).

W każdym razie takie rozłożenie sił dotyczy najważniejszej bitwy w filmie. Nie zdradzając zbyt wiele wspomnę tylko, że również pomiędzy samymi Avengersami momentami dochodzi do niezłych spięć (i bynajmniej nie mam tu na myśli romantycznych iskierek). Nic w tym dziwnego, kiedy grupa tak potężnych i "charakternych" indywiduów zmuszona jest do współpracy. Dzięki temu widzowie otrzymują dodatkową porcję widowiskowych potyczek i cenną dawkę zabawnych scen, które urozmaicają i tak już wciągającą rozrywkę.

Podkreślam: The Avengers zdecydowanie uznać można za kawał porządnej rozrywki. Widowiskowe walki, spora dawka humoru, gwiazdorska obsada, świetna ścieżka dźwiękowa, efekty specjalne nie ustępujące tym znanym z Transformers 3 czy innych Avatarów... Zasadniczo, do tych aspektów trudno się przyczepić. Z pewnością niemała w tym zasługa reżysera, Jossa Whedona, który najwidoczniej trafnie wczuł się w superbohaterską konwencję, tworząc film, w którym umiejętnie wyważono złoty punkt między podejściem "na serio" a przymrużeniem oka. W połączeniu z nie tylko dobrze wyglądającymi, ale też zdolnymi aktorami oraz prawidłowo spożytkowanym budżetem, zaowocowało to rozrywką na naprawdę niezłym poziomie.

Nie mamy tu do czynienia z Nolanowskim realizmem i głębią, nie otrzymujemy też jednak pastiszu pokroju Zielonego szerszenia. Ale tego można było się spodziewać już po poprzednich filmach osadzonych w tym uniwersum. Z podobnym wyważeniem widzowie mogli spotkać się już w Thorze i obydwu częściach Iron Mana, czy wreszcie w Kapitanie Ameryce. Powrócił nawet znany z tego ostatniego element autotematyczny, czyli komentarz do komiksowej kultury fanowskiej. Jak się bowiem okazuje, Agent Coulson jest wielkim fanem legendarnego Kapitana Ameryki i, niczym wzorcowy geek, zbiera karty z wizerunkiem tego herosa. Więcej smaczków nie zdradzę, aby nie psuć zabawy tym, którzy filmu jeszcze nie widzieli.

Oczywiście nie obeszło się bez pewnych – większych lub mniejszych – potknięć. Sporo banalnych uproszczeń, parę mniej udanych tekstów, które wyraźnie przewidziane były na one-liner-y, kilka przesadnie uwznioślonych scen... Na szczęście jednak nie mają one większego wpływu na odbiór filmu, a ten jest doprawdy miodny. Miałem pewne obawy co do wyboru historii o zwaśnionych braciach z Asgardu na główny wątek The Avengers, ale okazała się ona wystarczająco nośna dla plejady herosów. Poza tym dobór bohaterów został naprawdę znakomicie przemyślany. Każdy z nich ma tu swoją rolę i nawet postaci cieszące się zasadniczo mniejszą sympatią widowni, jak na przykład Kapitan Ameryka, okazują się ważną częścią drużyny.

Jedyne nieco poważniejsze zastrzeżenie, jakie mógłbym mieć do filmu Whedona to w zasadzie uwaga adresowana bardziej do widzów. Warto mieć na uwadze, że The Avengers, jako mash-up, to kontynuacja kilku wcześniejszych obrazów. Bez ich znajomości nowym widzom mogłoby być nieco trudno nadążyć za odtworzonymi w wielkim skrócie zarysami historii i charakterów poszczególnych postaci. Doceniam jednak wyraźne starania reżysera i scenarzystów, by podkreślić ich atrybuty i odmienność. Znalazło się nawet trochę miejsca dla postaci, które wcześniej pełniły role drugoplanowe (głównie Black Widow i Hawkeye), a o których teraz można dowiedzieć się czegoś nowego.

Jedną z największych zalet Avengersów jest chyba jednak to, że jest to film, na który spora część widzów zapewne zapragnie wybrać się ponownie. W obrazie znalazło się "to coś", swoisty magnetyzm działający może przede wszystkim na komiksowych geeków, ale nie tylko. Na ekranie dużo się dzieje, parę zwrotów akcji jest w stanie zaskoczyć, a część żartów (scena z Hulkiem i Lokim!) bawi w tak uniwersalny sposób, że trudno o nich zapomnieć na długo po seansie.

Polecam jednak, zwłaszcza osobom władającym sprawnie językiem angielskim, oglądanie wersji z napisami, ponieważ słuchając części dialogów i czytając ich tłumaczenie dało się zauważyć pewne przykre odstępstwa, które prawdopodobnie w dubbingu nie są możliwe do wyłapania. A szkoda, bo siłą rzeczy część scen traci w przekładzie na wyrazistości. Aha, i nie bójcie się 3D – w tym filmie (koniecznie IMAX, nie standardowa cyfrówka) sprawdziło się na tyle, że różnica w odbiorze może być wymierna (oczywisty i banalny przykład strzały wystrzelonej przez Hawkeye na ekranie okazuje się doprawdy pięknie "działać" w trzech wymiarach). Jeśli zatem macie czas, zbierajcie grupę znajomych i wbijajcie do kin. Warto.