Spider-Man: Homecoming

Pająk znowu w formie

Autor: Tomasz 'Asthariel' Lisek

Spider-Man: Homecoming
Po niezaprzeczalnej artystycznej i finansowej porażce jaką był Amazing Spider-Man 2, Sony poszło po rozum do głowy i nawiązało współpracę z Marvel Studios, dzięki czemu jeden z najpopularniejszych superherosów świata mógł pojawić się w Wojnie bohaterów. Teraz, rok później, Spidey pojawia się na ekranach kin w swoim własnym filmie, udowadniającym wszem i wobec, że wciąż warto czekać na nowe produkcje o nim.

Od walki między sojusznikami Kapitana Ameryki i Iron Mana minęły dwa miesiące, a młody Peter Parker niecierpliwie oczekuje wieści o kolejnych misjach od Tony'ego Starka. Ten jednak nie ma zamiaru po raz kolejny narażać życia chłopaka i sugeruje mu raczej trzymanie się blisko ziemi, powstrzymywanie pospolitych rzezimieszków, a przede wszystkim – trzymanie się z dala od prawdziwych zagrożeń. Jak na nastolatka przystało, takie rady jeszcze bardziej motywują chłopaka do znalezienie sposobu na wykazanie się przed doświadczonym herosem, a na okazję nie musi długo czekać, ponieważ wpada na trop szajki handlarzy bronią, posługujących się wynalazkami wyciągniętymi z ruin po słynnej bitwie o Nowy Jork. Tak oto rozpoczyna się najnowsza przygoda Spider-Mana, w której będzie musiał się zmierzyć nie tylko z groźnymi przestępcami i dylematami dotyczącymi istoty bohaterstwa, ale też licealną rutyną i zbliżającym się wielkimi krokami szkolnym balem.

Prędko rzuca się w oczy luźniejsza w porównaniu do większości pozostałych produkcji z MCU atmosfera wykreowana w Homecoming, na którą składają się głównie częste sceny humorystyczne oraz wątki związane ze szkołą Petera, jego kontaktami z rówieśnikami oraz typowymi wyzwaniami z którymi muszą mierzyć się nastolatkowie, jak bycie obiektem kpin czy zadurzenie w pięknej i inteligentnej koleżance. Nowy Spider-Man cechuje się najniższymi stawkami w zestawieniu z innymi filmami superbohaterskich Marvela i nie ma co liczyć w nim na ratowanie świata przed zagładą (znowu). Taka decyzja twórców okazała się być strzałem w dziesiątkę – nie dość, że pozwala to odetchnąć nieco znużonym już ciągłą eskalacją zagrożeń fanom gatunku, ale również tego typu historia po prostu bardziej pasuje do głównego bohatera.

Spider-Man: Homecoming ukazuje nam Petera Parkera w najmłodszym z dotychczasowych filmowych wcieleń, na co wiele osób narzekało jeszcze przed premierą filmu, nie wiedząc najwyraźniej o tym, że w komiksach bynajmniej nie zaczął on kariery superbohaterskiej jako dorosły facet. Tom Holland sprawdza się w tej roli wyśmienicie, zachowując idealne proporcje pomiędzy ukazaniem kluczowych dla tej postaci: poczucia humoru, dylematów moralnych, młodzieńczej nieodpowiedzialności oraz szczerej chęci pomagania innym. Nie ulega wątpliwości, że Spider-Man tu przedstawiony stanowi najwierniejszą komiksowemu oryginałowi próbę przeniesienia bohatera na wielki ekran, nawet jeśli w kwestiach pobocznych dotknęły go pewne zmiany (jak na przykład to, że kostium przez niego noszony został zaprojektowany przez Iron Mana, a tym samym został naszpikowany fantastyczną technologią). Peter jest dowcipny i pozornie wyluzowany, ale jednocześnie pełen niepewności i zdesperowany, by udowodnić swą wartość, dzięki czemu w efekcie otrzymujemy bardzo ludzką postać, której motywacje łatwo można zrozumieć... nawet jeśli nie zawsze można z nimi sympatyzować.

Chociaż (dzięki Bogu!) pominięto w Homecoming wątek śmierci wuja Bena i doskonale znanej każdemu fanowi kwestii z nią związanej, wątek odpowiedzialności za swoje czyny stanowi motor fabuły filmu. Parker popełnia błędy i zostaje zmuszony do poniesienia ich konsekwencji, ale ciężko jest nie odnieść wrażenia, że twórcy zbyt mocno podkreślili to, jak wiele błędów popełnia główny bohater – nie będzie przesadą stwierdzenie, że niemal za każdym razem poprzez swoje wtrącanie się pogarsza tylko sytuację. Oczywiście nie znaczy to, że Spider-Man powinien być wyidealizowanym geniuszem, ale powinno się mimo wszystko zachować równowagę pomiędzy sukcesami i porażkami protagonisty, a tu szala została przeważona mocno w tę drugą stronę. Co więcej, scenariusz cechuje się pewną niekonsekwencją odnośnie tego, co jest niezaprzeczalnym naruszeniem zasad, a co można Peterowi wybaczyć – chociaż dwa razy podejmuje decyzje bardzo do siebie podobne, to za jedną zostaje ukarany, a za drugą nagrodzony, w związku z czym postacie sprawiają po prostu wrażenie hipokrytów.

Problematyczne jest też to, że najnowsza produkcja Marvela jest dość przewidywalna odnośnie tego, w jakim kierunku podąży przedstawiana w niej historia, zwłaszcza, jeśli ktoś wcześniej oglądał promujące ją zwiastuny – przez większość seansu nie możemy liczyć na żadne istotne zwroty akcji, choć występuje tu przynajmniej gra z konwencją gatunku. Trzeba jednak uczciwie przyznać, że Homecoming posiada jednego fabularnego asa w rękawie którego użyto w ostatnim akcie, w wyniku czego zostajemy świadkami najlepszej sekwencji scen w całym filmie, która wynagradza wcześniejsze trzymanie się schematów.

Generalnie ostatnie pół godziny nowego Spider-Mana zasługuje na szczególna pochwałę, a to ze względu na świetnie wyważoną mieszankę akcji, wzruszeń i heroizmu, a przede wszystkim z powodu głównego antagonisty. Vulture, czyli Adrian Toomes, to zdecydowanie jeden z najlepszych czarnych charakterów w MCU, a duża w tym zasługa grającego go Michaela Keatona, który świetnie potrafi oddać cechujący tę postać zdrowy rozsądek i stosunkowo niewielkie ambicje (zarobić na utrzymanie rodziny poprzez sprzedaż broni kosmicznego pochodzenia), budzącą trwogę bezwzględność i okazjonalnie okazywany dystans do samego siebie połączony z subtelnym poczuciem humoru. To kolejny po Spidey'u przykład dobrze wykreowanej, trójwymiarowej osobowości. Dzięki niemu oraz łotrowi ze Strażników Galaktyki 2 możemy chyba powoli żegnać się z tezą, że studio Marvela nie potrafi tworzyć dobrych antagonistów. Po raz kolejny możemy również nacieszyć uszy bardzo dobrym soundtrackiem, w którym znajdziemy utwory dopasowane do każdego rodzaju scen, tak komediowych, jak i dramatycznych.

Spider-Man: Homecoming to bardzo udany, choć mimo wszystko niepozbawiony pewnych słabości film, którego główną siłę stanowią względnie przyziemny charakter fabuły, świetna gra aktorska, bardzo dobra ścieżka dźwiękowa oraz równowaga pomiędzy komedią a dramaturgią, dzięki której ani przez moment nie można narzekać na nudę podczas seansu. Tom Holland idealnie pasuje do odgrywanego przez siebie bohatera, tak samo jak Michael Keaton do roli Vulture'a i chociażby dla nich warto udać się do kina. Nowe przygody Człowieka Pająka nie stanowią przełomu w superbohaterskim gatunku, nie zadziwią rozbudowaną intrygą ani nie oszołomią efektami specjalnymi, ale też nie muszą – mamy po prostu do czynienia z prostą, ale opowiedzianą niemal perfekcyjnie historią, dzięki czemu każdy fan MCU powinien być zachwycony tym, w jakim stylu Spidey zadomawia się w kinowym uniwersum Marvela.