Sierociniec

Bój się po hiszpańsku...

Autor: Hubert 'Saise' Spala

Sierociniec
Nie ma nic lepszego niż wolne popołudnie. Otwiera masę możliwości, zależnych od wielu rzeczy – jeżeli jednak tak się zdarzy, że znajomi wolnego nie mają, w portfelu ciąży nadmierna gotówka, znudzenie jest tak wielkie, że każda aktywna czynność jest z miejsca odrzucana przez umysł, to wyjście do kina na dowolny film wydaje się być naprawdę atrakcyjną opcją. Szybki przegląd repertuaru i od razu strzał w dziesiątkę. Za kwadrans seans Sierocińca, filmu grozy hiszpańskiego reżysera Juana Antonio Bayona reklamowanego przez nazwisko producenta, Guillermo Del Toro, znanego z cudownego Labiryntu Fauna. Jako że Labirynt... wyjątkowo przypadł mi do gustu, nie potrzebowałem dalszej zachęty i z uśmiechem wkroczyłem na salę filmową.

Historia jest prosta, a w każdym razie stwarza takie pozory. Kochający rodzice mają problem – ich adoptowany synek jest bardzo poważnie chory, ale nie ma o swojej chorobie najmniejszego pojęcia. Jest też nieco wyalienowany, tworzy więc bogaty repertuar niewidzialnych przyjaciół, z którymi może się bawić do woli. Na dodatek Laura, kochająca i wzorowa mama, uznała, że odremontuje stary sierociniec i przyjmie pod swoje opiekuńcze skrzydła dzieci wymagające stałej, specjalnej opieki. Wychowywała się bowiem w tym sierocińcu i pragnie odtworzyć jego ciepłą atmosferę. Wtedy zaczyna się robić gorąco – wyimaginowani przyjaciele jej syna, Simona, okazują się być trochę bardziej realni niż przystało i zaczynają poważnie psocić. W wyniku tych ”zabaw duszków” po Simonie ginie wszelki ślad. Rozpoczyna się nieustające poszukiwanie syna, tragedia rodziców i powolne popadanie Laury w totalny obłęd. W skrócie: nawiedzony dom, zjawiska paranormalne i tajemnicze zaginięcie. Nic oryginalnego? Tylko z pozoru – historia ma więcej niż jedno dno, jest powykręcana na wszystkie możliwe sposoby i z pewnością nie należy do lekkich opowiastek z przewidywalnym przebiegiem akcji. Nie chcę jednak niczego zdradzać, dlatego mogę jedynie obiecać, iż nie raz będziecie zaskoczeni.

Sierociniec nie jest horrorem. Jest filmem grozy, a różnica - choć subtelna - jest całkiem wyraźna. Miłośnicy wielkich, zmutowanych zombie, wypruwających ze wszystkiego flaki będą zawiedzeni. Bohaterowie nie będą biegać po domu z bronią wszelakiego kalibru, by rozwalać na strzępy panoszące się ”zło”. Bohaterowie będą się bać. A publiczność będzie miała nerwy napięte jak postronki. Juan Antonio Bayon korzysta z manewrów i sztuczek tak starych i oklepanych, że aż dziwne, iż działają. Gdzieś trzasną drzwi, jakiś przedmiot pojawi się i zniknie, usłyszymy głuchy stukot albo cichy śmiech. Coś zaskrzypi, coś spadnie. I każdy z tych dźwięków, każda taka sytuacja nie pozwala odetchnąć, gdyż reżyser wykorzystuje te standardowe narzędzia straszenia w sposób godny mistrza. Kiedy już wydaje się, że coś wyskoczy z ciemności, nic sie nie dzieje. Wystarczy, że widz odetchnie choćby na chwilę, że chociaż jeden fragment sceny będzie wydawał się ”bezpieczny”, a wtedy coś ponownie doprowadzi go do zawału serca. Powiedzmy sobie szczerze – nikt na seansie nie będzie piszczał z przerażenia. Ale z pewnością każdy będzie się martwił o swoje biedne nerwy. Szczytowym popisem reżyserskiego kunsztu jest umiejętność straszenia w sytuacji, gdzie naprawdę ciężko wzbudzić niepokój. Scena: środek dnia, tłum ludzi, imprezka – a pośród tego wydarzenia tak ściskające serce, że aż boli. Majstersztyk. Nie czułem takiego lęku i niepokoju od naprawdę bardzo długiego czasu.

Podstawową cechę filmu grozy Sierociniec spełnia więc doskonale. Widz ma się bać i zdecydowanie będzie się bać. Muzyka jest miła dla ucha, kiedy taka ma właśnie być – bowiem gdy nadchodzi pora straszenia, automatycznie dostraja się do sytuacji. Zdjęcia są absolutnie porażające. To właśnie one budują całą atmosferę filmu, powodują, że nie ma w nim ani sekundy dłużyzny. Nawet pozornie spokojne sceny są okraszone dozą niepewności i lęku przed tym, co nadejdzie za kilka minut. Należy też z uznaniem spojrzeć na przednią grę aktorską praktycznie wszystkich uczestników tej produkcji. Belen Rueda w roli Laury wspaniale prezentuje nam ścieżkę ku samozagładzie, psychiczne załamanie i niezdolność do pogodzenia się ze stratą. Ferajna dzieciaków też spisała się na medal. Gwarantuję, że po seansie niektóre dziecięce zabawy nigdy nie będą wydawać się wam takie niewinne.

To, czy film grozy był dobry czy nie rozpoznaje w bardzo prosty sposób. Jeżeli był dobry, w drodze powrotnej do mieszkania nieustannie oglądam się za siebie. Po Sierocińcu omal karku nie skręciłem, maszerując żwawo w kierunku bezpiecznego lokum. Jest to bowiem film praktycznie perfekcyjny – opowiada niesamowitą i poważną historię, trzyma w niesamowitym napięciu, budzi niepokój i zachwyca rewelacyjną oprawą audiowizualną. Hollywood może się uczyć od Hiszpanów tworzenia filmów takiej klasy, filmów pozbawionych patosu i sztuczności szczęśliwych zakończeń, które tak rzadko zdarzają się w życiu.