Relacja z Ars Independent 2013

Niezależnie, kreatywnie, różnorodnie

Autor: Kamil 'New_One' Jędrasiak

Relacja z Ars Independent 2013
Moja wyprawa na ubiegłoroczną edycję Ars Independent do Katowic rozpoczęła się od szeregu komplikacji, które pozwolę sobie jednak pominąć. Na szczęście to, czego miałem okazję doświadczyć podczas festiwalu, warte było zmagań z niewygodną rzeczywistością i zrekompensowało wszelkie niedogodności. Doprawdy żałuję, że nie miałem okazji uczestniczyć we wszystkich wydarzeniach, które złożyły się na Ars Independent 2013.

 

W pewnym sensie miasto powitało mnie znajomymi widokami, bo pod wieloma względami Katowice przypominają Łódź. I choć to ta ostatnia znana jest wciąż jako krajowa stolica kina i życia filmowego, czas spędzony w śląskiej metropolii przekonał mnie o tym, że organizatorzy Ars Independent mają pomysły, mogące uczynić ten event jednym z ciekawszych punktów na filmowo-festiwalowej mapie Polski. Przyjazna atmosfera, międzynarodowe towarzystwo, branżowe zróżnicowanie, ciekawe dyskusje, dobre kino, jeszcze lepsze gry... to zaledwie te najważniejsze ‒ moim zdaniem ‒ aspekty warte podkreślenia, choć lista zalet jest z pewnością dłuższa. Ale nie uprzedzajmy faktów.

"Wychodząc z cienia"

Hasło towarzyszące festiwalowi okazało się przy tej edycji w pełni adekwatne do jego "treści". Nadrzędna idea przyświecająca Ars Independent jest zresztą odzwierciedleniem jednej z cech, za które wiele festiwali zasługuje na uznanie. Chodzi mianowicie o odkrywanie, poszukiwanie filmów wymykających się dominującym trendom. Nie znaczy to wcale, że kino festiwalowe jest zawsze dobre, ale jeżeli ukazuje ono inne oblicze kinematografii niż popularny repertuar, to rzuca odmienne światło na całą branżę – i bardzo dobrze! Pod tym względem program Ars Independent spełnia swoją rolę znakomicie.

Dla organizatorów "wyjście z cienia" oznacza jednak coś jeszcze. Przemek Mateusz Sołtysik, dyrektor festiwalu, napisał w tekście powitalnym głównego katalogu o "wychodzeniu z kina, poza mrok sali kinowej". Spotkania z twórcami i dyskusje uzupełniono o "zderzenie z innymi dziedzinami kultury audiowizualnej", zwłaszcza z grami wideo. Decyzja okazała się strzałem w dziesiątkę i szczerze kibicuję rozwojowi tego właśnie skrzydła w przyszłym roku.

Źródło: Ars Independent (Facebook), fot. Jędrzejowski / Liboska

Filmy, filmy i jeszcze więcej filmów

Program projekcji podzielony został przy tej edycji festiwalu na kilka sekcji. Wśród nich znalazły się zarówno retrospektywy ‒ Liora Shamriza i Laily Pakalniny ‒ jak i kategorie oparte o rozróżnienia konwencji i tematyki: „Głośniej!”, „Panorama 1, 2, 3”, „Dokumenty o twórcach”, „Japan Independent” czy „Sekcja animacji”. Poza tym, w programie uwzględniono również bardzo specyficzne bloki, jak „Lomo Cinema” czy pokaz machinim (w ramach skrzydła opatrzonego znamienną nazwą „Grasz?”).

Na różnorodność repertuarową widzowie nie mogli więc narzekać. Przede wszystkim jednak pochwały należą się organizatorom za fakt, iż wiele spośród prezentowanych filmów można było obejrzeć parokrotnie podczas trwania całego festiwalu. Pozwoliło to przynajmniej częściowo zredukować konsekwencje ograniczeń czasowych, zmuszających festiwalowiczów do wyboru między kilkoma interesującymi ich projekcjami.

Warto też nadmienić, że odległości między najważniejszymi miejscami, w których odbywały się poszczególne wydarzenia ‒ a więc między kinoteatrem Rialto, kinem Światowid, Ateneum i Rondem Sztuki ‒ są stosunkowo niewielkie. W połączeniu z sensownie ułożonym planem projekcji i innych atrakcji zaowocowało to sporym komfortem dla uczestników. Jedynie klub festiwalowy Cybermachina położony jest nieco dalej, ale również dotarcie do niego nie było większym problemem, a zaplanowane tam punkty programu zaczynały się dostatecznie późno, by zdążyć dotrzeć na miejsce na czas, a nawet przegryźć coś po drodze.

Najlepsi z najlepszych, czyli konkursy i werdykty

Oprócz tych już wymienionych, wśród sekcji programowych znalazły się także dwa bloki konkursowe: „Czarny Koń” oraz „Czarny Koń Animacji”. W obu kategoriach filmy walczyły o nagrody, przyznawane przez dwa odrębne, profesjonalne jury, w skład których wchodzili kolejno: Laila Pakalnina, Lior Shamriz i Małgorzata Felis (jurorzy konkursu głównego) oraz Piotr Dumała, Liga Miezite Jensen i Wiktoria Pelzer (konkurs animacji). Swoją statuetkę wręczało również jury studenckie, czyli Agata Goraj, Dominika Rzepa oraz Wojciech Sitek.

Źródło: Ars Independent (Facebook), fot. Jęrzejowski / Liboska

Grand Prix festiwalu przyznano indyjskiemu filmowi I.D. w reżyserii Kamala K.M., studenci natomiast postanowili nagrodzić Spotkania po północy, dzieło francuskiego reżysera Yanna Gonzaleza. Co ciekawe, wśród animacji doceniono aż cztery tytuły. Specjalne wyróżnienie otrzymali twórcy Wokół jeziora: Noemie Marsily oraz Carl Roosens. Trzecie miejsce zajął film Matka, autorstwa Kevina Manacha i Ugo Bienvenu. Na drugim szczebelku podium wylądowała Nyosha duetu Liran Kapel i Yael Dekel. Pierwsza nagroda powędrowała zaś do Robbe’a Vervaeke’go za poruszającego Normana. Choć laureaci nie byli obecni na gali, specjalnie na tę okazję przygotowali krótkie filmiki z podziękowaniami. Szczególnie w pamięć zapadło mi wideo, w którym wyrazy wdzięczności przekazała animowana postać tytułowej bohaterki Nyoshy.

Moja piątka, czyli subiektywny przegląd repertuaru

Nie udało mi się niestety uczestniczyć we wszystkich projekcjach zorganizowanych w ramach festiwalu. Repertuar był jednak na tyle bogaty, że nawet wybierając spośród tych filmów, które zdołałem obejrzeć, wskazanie pięciu najlepszych tytułów wiąże się z koniecznością odrzucenia wielu ciekawych pozycji. Zachęcam więc gorąco do zapoznania się z kompletną listą wydarzeń festiwalowych i projekcji oraz indywidualnego poszukiwania i zapoznawania się przynajmniej z częścią pozostałych obrazów. Oczywiście na tyle, na ile będzie to możliwe, ponieważ niektóre punkty programu były na skalę krajową pokazami ekskluzywnymi. 

Miejsce #1: Likwidacja

Kameralna, spokojna, choć niepozbawiona dramatyzmu historia, która stanowiła doskonałe zwieńczenie finałowej gali festiwalu. Fabuła skupia się na wydarzeniach z życia przeszło sześćdziesięcioletniego kanadyjskiego farmera, który w obliczu nagłych zmian w swoim samotnym, acz spokojnym życiu, postanawia sprzedać życiowy dobytek. Odpowiedzialny za scenariusz i reżyserię Sébastien Pilote stworzył poruszającą do głębi, ale zarazem prostą historię, docenioną przez jury ubiegłorocznej edycji festiwalu w Cannes.

Miejsce #2: Wideodziennik zagubionej dziewczyny

Na festiwalu znalazło się również miejsce dla kina w stu procentach fantastycznego. Lindsay Denniberg złożyła hołd klasyce grozy, dowodząc jednocześnie znakomitej znajomości konwencji. Jednak jej Video Diary of a Lost Girl to nie czysty horror, lecz raczej sarkastyczna, inteligentna, samoświadoma komedia, ogrywająca znane popkulturowe motywy. Tytułowa bohaterka, Louise, jest wiecznie młodym sukkubem, potomkinią Lilith. Kiedy spotyka Charliego, rozpoznaje w nim reinkarnację swojego niegdysiejszego kochanka, a rodzące się uczucie zmusza ją do konfrontacji z własną demoniczną naturą. Denniberg, wcielająca się również w główną rolę, uniknęła jednak banalnego schematu paranormal romance, serwując solidną porcję rozrywkowego, ale nie głupiego kina amatorskiego.

Miejsce #3: Żyrafy

"Hipster-film prosto z Kuby" - jak głosi opis w festiwalowym katalogu. To w zasadzie trafne określenie, ale widzowie uczuleni na słowo na literę "h" powinni porzucić uprzedzenia. Wyreżyserowane przez Enrique Álvareza Żyrafy mają w sobie sporo uroku wykraczającego poza powszechne wyobrażenie o estetyce Instagrama. Opowieść o zamieszkujących w Hawanie Miguelu, Lii i Tanii to portret wrogości ustępującej miejsca wspólnemu celowi i rodzącego się, eskalującego z czasem erotycznego napięcia. Już sama oprawa audiowizualna zasługuje na uznanie, choć stanowi ona "jedynie" dopełnienie wciągającej, snującej się powoli historii.

Miejsce #4: Zakładnik

Unikatowy styl Laily Pakalniny wyróżnia przede wszystkim absurd, który wręcz wylewa się z ekranu. Zakładnik stanowi tego doskonały przykład. Nie uświadczymy tu jednak bezmyślnych idiotyzmów, lecz odnajdziemy surrealistyczny humor, będący dodatkowym filtrem dla sensacyjnej zgoła fabuły. Historia porwania samolotu przeplata się z innymi wątkami w sposób przywodzący na myśl narrację w kultowej Magnolii Paula Thomasa Andersona. Wszystko to okraszone jest jednak sporą dozą łotewskiego folkloru, wymieszanego z uniwersalną refleksją o ludzkich pragnieniach, wadach i zasadach.

Miejsce #5: Saturn powraca

W twórczości Liora Shamriza życiowe rozterki bohaterów przeplatają się wątkami autotematycznymi. Bawiąc się konwencjami i obnażając filmowość swoich utworów, reżyser nie burzy jednak fabularnej iluzji na tyle, by widz stracił zaangażowanie. Granice między filmem a rzeczywistością, aktorstwem a improwizacją naturalnych gestów, fikcją a faktem ‒ Shamriz wystawia je na próbę i wielokrotnie przekracza (w jeszcze większym stopniu w  Mitologii prostego życia). Tym niemniej Saturn Returns pozostaje opowieścią o manipulacji, fascynacji, poszukiwaniu własnego ja, wielokulturowości współczesnego świata i wielu innych ważnych sprawach, refleksji nad którymi sprzyjają losy Lucy, dziewczyny rozdartej między odwiecznym przyjacielem Derekiem a nowo poznaną znajomą Galią.

Źródło: Ars Independent (Facebook), fot. Jęrzejowski / Liboska

Nie samym filmem człowiek żyje

Podczas Ars Independent nie mogło oczywiście zabraknąć wydarzeń towarzyszących, które skutecznie urozmaicały czas spędzony na festiwalu. Część z nich stanowiły spotkania z twórcami, rozmowy z którymi toczyły się niekiedy nie tylko w wyznaczonych przez organizatorów miejscach i momentach, ale również choćby w kuluarach. Dodatkowymi atrakcjami były oczywiście koncerty oraz wystawy. Moją szczególną uwagę zwróciły projekty Mateusza Czecha, w tym cykl prac plastycznych Video Games x Brands oraz muzyczny show I Set My Pixels on Fire. Przedsięwzięcia te, jak same nazwy wskazują, są doskonałym przykładem na działalność artystyczną wykorzystującą gry komputerowe jako źródło inspiracji, temat i kontekst. Występowi Mateusza, tworzącego i kontrolującego dźwięki z wykorzystaniem konsoli Nintendo GameBoy Classic, towarzyszyły wizualizacje przygotowane przez VJ-a All Bana. Zabawa w małym, acz zaskakująco pojemnym lokalu Cybermachina, trwała do białego rana.

W ramach growej części programu nie mogło również zabraknąć turniejów. Zmagania w Mortal Kombat II, SoulCalibur V i Divekick rozłożono kolejno na trzy dni. Niestety, aby wziąć w nich udział czy choćby być ich świadkiem, trzeba było zrezygnować z wieczornych projekcji filmowych, licząc na to, że uda się obejrzeć filmy w ramach pokazów powtórkowych. Tym bardziej, że pojedynki graczy odbywały się we wspomnianej już, oddalonej nieco od przybytków kinematograficznych, Cybermachinie.

Miłośnicy wirtualnych światów i interakcji mogli liczyć podczas festiwalu nie tylko na czysto rozrywkowe atrakcje. Podobnie jak dla kinomaniaków, tak i dla graczy przygotowano w ramach Ars Independent również "strawę dla ducha". Oprócz możliwości prowadzenia swobodnych rozmów (z fanami, ale i ludźmi z branży) w klubie festiwalowym, organizatorzy przygotowali również konferencję Grasz? ‒ odpowiedź na zapotrzebowanie zwolenników merytorycznej dyskusji na temat gier komputerowych oraz zjawisk pokrewnych. Choć wydarzenie nie miało ani czysto naukowego, ani biznesowego charakteru, a tematom wystąpień brakowało jakiejś wyraźnej myśli przewodniej, całość wypadła bardzo przyzwoicie. Podział prelekcji na kilka bloków pomógł nieco uporządkować zróżnicowanie poruszanych kwestii. Same prezentacje z kolei stanowiły podstawę wielu ciekawych rozważań, kontynuowanych przez prelegentów i dyskutantów także w rozmowach kuluarowych.

Wrócimy tu jeszcze

Zazdroszczę tym osobom, które skorzystały z możliwości uczestniczenia w całości Ars Independent w roku 2013. Z pewnością nad kilkoma kwestiami organizacyjnymi możnaby jeszcze popracować w przyszłości. Przydałaby się na przykład pomoc w rozeznaniu w przestrzeni miejskiej wśród wydarzeń festiwalowych. Minimalne zwiększenie liczby seansów powtórkowych i bardziej zróżnicowane rozłożenie ich w czasie byłoby również wskazane. Z pewnością nie zaszkodziłaby też rozbudowa części dla graczy o dodatkowe atrakcje czy choćby powiększenie oferty turniejowej. Można wskazać jeszcze kilka takich punktów, nad którymi wypadałoby być może przysiąść, ale to wszystko uwagi mające co najwyżej podnieść poziom i tak już bardzo udanej imprezy. Nie mam wątpliwości, że Ars Independent obrał dobry kierunek i z ciekawością będę śledził rozwój tej inicjatywy w przyszłości, gorąco kibicując organizatorom.