Rekiny wojny

Handel śmiercią przez Internet

Autor: Jan 'gower' Popieluch

Rekiny wojny
Temat międzynarodowych handlarzy bronią wdarł się do popkultury jedenaście lat temu, gdy Nicolas Cage wcielił się w Jurija Orłowa w Panu życia i śmierci. Teraz pora przyjrzeć się temu, co dzieje się pod bezpiecznym parasolem amerykańskiego systemu zamówień publicznych.

David Packouz (Miles Teller) ma dwadzieścia lat. Ma też serdecznie dosyć pracy jako masażysta bogatych mieszkańców Miami, a ponieważ jego dziewczyna spodziewa się dziecka, chłopak z chęcią przyjmuje propozycję współpracy od przyjaciela z dzieciństwa, Efraima Diveroliego (Jonah Hill). Od tej pory spędza czas na przeglądaniu rządowych zamówień publicznych w Internecie, korzystając z prawa obligującego amerykańskie wojsko do przetargowego rozstrzygania kontraktów. Przyjaciele zaczynają od małych dostaw – okruchów niegodnych zainteresowania największych koncernów zbrojeniowych, ale wciąż wartych majątek dla kilkuosobowej firemki. Niedługo później łupem bohaterów pada warta trzysta milionów dolarów umowa na wyposażenie w broń i amunicję tworzonej właśnie armii afgańskiej.

Nieprawdopodobna historia przedstawiona w filmie Todda Philipsa naprawdę się wydarzyła, chociaż scenariusz część faktów zmodyfikował, a część dodał. Inspiracją dla produkcji był artykuł Guya Lawsona w Rolling Stone i jego późniejsza książka. Dziennikarz dotarł do Packouza, Diveroliego i innych osób zaangażowanych w ich działalność i skłonił do przedstawienia ich opowieści. A ta, chociaż absurdalna i komiczna, jest również zatrważającym obrazem absolutnego braku nadzoru ze strony wojska i kuriozalnej łatwości, z jaką paru dwudziestolatków oszukiwało rząd Stanów Zjednoczonych. Taki jest też film Rekiny wojny. Niesamowicie zabawny, ale równocześnie przerażający i stawiający bardzo poważne pytania na temat kondycji amerykańskiego systemu dostaw dla wojska w Iraku czy Afganistanie. Styl humoru i dialogów jest taki, jakiego można się było spodziewać po twórcy Kac Vegas. Niewybredne i często prymitywne żarty zdają się jednak doskonale pasować do bohaterów, którzy, paląc marihuanę i wciągając kokainę, zaopatrywali najpotężniejszą armię świata.

Na szczególną uwagę zasługuje muzyka, a zwłaszcza użycie znanych przebojów do zilustrowania poszczególnych scen. Taki zabieg pozwolił zaakcentować absurdalność części wydarzeń, jednocześnie nie komentując ich w ramach ścisłej akcji. Fenomenalnych przykładem jest tu użycie utworu Behind Blue Eyes Limp Bizkit.

Główny ciężar Rekinów wojny opiera się na dynamice relacji Davida i Efraima. Z jednej strony spokój, ostrożność i czekająca rodzina. Z drugiej – impulsywność, szaleństwo i wieczne imprezowanie. Bohaterowie nie mogliby się bardziej różnić, ale razem tworzą niesamowicie efektowną kombinację. Doskonały jest Bradley Cooper jako Henry Gerard – król nie zawsze legalnego handlu bronią zaopatrujący wszystkie strony konfliktów zbrojnych na całym świecie. W końcu jedyna istotna rola kobieca, czyli Ana de Armas jako Iz (w rzeczywistości Sara), dziewczyna Davida. Obraz kobiety, która jednocześnie prowadzi dom i musi martwić się o to, w jakim zakątku świata znalazł się akurat ojciec jej córki, dodaje filmowi dodatkowej głębi i osobistego charakteru.

Rekiny wojny to bardzo ciekawa propozycja dla dojrzałego odbiorcy. Nie jest łatwo rozbawić dziennikarzy na pokazie prasowym, a w trakcie naszego seansu sala regularnie wybuchała śmiechem. Czasem jednak ten śmiech zamieniał się w niedowierzające kręcenie głową, wraz z uświadomieniem sobie, że to naprawdę się wydarzyło. Poza humorem dostajemy bowiem bardzo trzeźwą i bezpośrednią diagnozę amerykańskiej administracji oraz wojny, która stała się przede wszystkim potężnym biznesem.