Ralph Demolka

Współczesne Toy Story, czyli rodzinne kino o grach

Autor: Kamil 'New_One' Jędrasiak

Ralph Demolka
Biorąc pod uwagę wszelkie kinowe zestawienia, styczeń w Polsce bezapelacyjnie upłynął pod znakiem najnowszego obrazu Tarantino. Film zdecydowanie dominował tak pod względem frekwencyjnym, jak i PR-owym, medialnym. Liczba artykułów czy szeroko rozumianych wzmianek na temat tego westernu usytuowała go na pozycji lidera, skutecznie odwracając uwagę od konkurencji. Konkurencji, co warto zaznaczyć, bardzo silnej, bo wśród pierwszych premier filmowych bieżącego roku znalazło się wiele tytułów co najmniej wartych uwagi. Na wrzawie wokół historii o Django szczególnie ucierpiały te utwory, które weszły na ekrany w tym samym dniu, co ona. Jednym z nich jest najnowsza – świetna, co trzeba podkreślić już teraz! – animacja ze studia Walta Disneya.

Wśród filmów animowanych ubiegłego roku najlepsza była Merida Waleczna, czego wyrazem niech będzie nasze uznanie dla tej produkcji w redakcyjnym podsumowaniu 2012: Top 5 filmów. Najwyraźniej dla kina familijnego – to nawet lepsze określenie, niż dziecięcego – trwa właśnie dobra passa, czego dowodem jest Ralph Demolka. Walt Disney Pictures zawiesiło tym tytułem poprzeczkę bardzo wysoko. Na tyle wysoko, że kolejne animacje, których zwiastuny można oglądać dziś w kinach (i w sieci) mogą jej nie przeskoczyć. Co ważniejsze jednak, ów niepozorny, bo stosunkowo skromnie reklamowany film, swoim poziomem dorównuje, a może nawet pokonuje ubiegłoroczną liderkę w tej kategorii, czyli wspomnianą Meridę Waleczną. Aby "oddać cesarzowi, co cesarskie", Wreck-it Ralph (bo taki jest oryginalny tytuł) doczekał się obszernej recenzji, właśnie u nas, w serwisie Poltergeist.

Dla kogo powstał ten film?

Ileż to niestworzonych rzeczy można było wyczytać na temat Ralpha Demolki przed premierą. Większość polskich mediów albo nie interesowała się tą produkcją wcale, albo snuła niesłychane historie na temat fabuły nadchodzącego filmu. Wiadomo było tylko jedno: że motywem przewodnim będą w nim gry komputerowe. Pod tym względem wszystko się zgadza i warto zaznaczyć, że najwidoczniej nie jest to podyktowane jedynie modą na rzeczone medium. Gry nie są tu jedynie pretekstem do ukazania na ekranie zabawnej opowieści w nowych realiach, "bo gracze na to pójdą". Co ważniejsze, na szczęście również fabuła nie jest w Ralphie pretekstowa i osoby nieobeznane z grami znajdą w filmie coś dla siebie.

Jedną z wątpliwości, wiążących się z najnowszym dziełem studia Disneya budziło to, do kogo jest ono właściwie adresowane. Główny koncept tego utworu opiera się bowiem na ukazaniu historii jednego z czarnych charakterów gry komputerowej w świecie złożonym z realiów znanych z różnych gier. Poza tym, wśród tych ostatnich znalazły się zarówno marki wymyślone na potrzeby filmu, jak i znane, klasyczne tytuły, głównie z lat osiemdziesiątych. Teoretycznie więc target stanowią tu raczej dorośli widzowie, którzy wychowali się na grach. Rzecz w tym, że zarówno fabuła, jak i estetyka Ralpha Demolki wyraźnie stworzone zostały z myślą o młodszych odbiorcach, którzy większości odniesień mogą nawet nie znać. Do tego dochodzą jeszcze elementy dekonstrukcji schematów znanych z wirtualnej rozrywki, co zdecydowanie sugeruje starszą widownię.

Na szczęście ten dysonans okazuje się niegroźny. Obserwując reakcje młodszej i nieco starszej części osób zgromadzonych w salach kinowych – oraz wsłuchując się w ich opinie po seansie – można zauważyć ciekawe zjawisko. Choć często z różnych powodów, to większość z nich bawi się na Ralphie wyśmienicie. Tym samym, film wpisuje się w tendencję obecną na rynku od lat, a w której przodują takie hity, jak Shrek (cała seria) czy Toy Story 3. Zarówno dzieci, jak ich opiekunowie znajdą tu coś dla siebie. Co więcej, widzowie nie mający wiele wspólnego z grami także nie powinni czuć się zawiedzeni przynajmniej z trzech powodów.

Po pierwsze, historia opowiedziana w filmie jest ciekawa i umiejętnie skonstruowana. Znalazło się w niej miejsce dla humoru, wzruszenia i ekscytacji. Nie zabrakło również morału. Po drugie, świat przedstawiony w Ralphie Demolce zbudowany jest w oparciu o łatwy do wyobrażenia model i pod tym względem przypomina nieco klasyczny disneyowski TRON. Po trzecie, nawiązaniom do klasyków wirtualnej rozrywki towarzyszą też cytaty z filmów, na przykład z cyklu o Obcym. Dzięki polskim tłumaczom, w naszej wersji językowej pojawiają się dodatkowe odniesienia (również do kina, ale i literatury). Fani intertekstualności powinni więc czuć się dopieszczeni.

Wspomniana wcześniej analogia Ralpha Demolki do Toy Story wydaje się znamienna. Owa starsza seria pokazywała świat zabawek, które ożywały, kiedy dzieci na nie nie patrzą. W najnowszym filmie sytuacja jest podobna, choć mamy do czynienia z bardziej aktualnymi "zabawkami". Oprócz tego, czego nie widać (przestrzeń pozakadrowa w grach oraz życie światów wirtualnych poza czasem grania), ukazano tym razem również fantazje na temat tego, jak działają gry.

Historia kołem się toczy

Twórcy Ralpha Demolki odwołali się do komputerowej rozrywki na różne sposoby. Przede wszystkim wykorzystali estetykę gier, zbudowali w oparciu o wyobrażenie na ich temat świat przedstawiony i posłużyli się licznymi cytatami ze znanych tytułów. Stworzyli więc filmową opowieść, w której zremiksowali kino z elementami nowszego medium, zarówno na poziomie treści, jak i środków wyrazu. Przy tym wszystkim nie zapomnieli jednak o historii, którą chcieli opowiedzieć. Pamiętali o bohaterach, emocjach, zwrotach akcji... słowem, o wszystkim tym, co w filmach Disneya zawsze było ważne.

Linearna narracja, biegnąca od punktu a do punktu B, typowa dla starszych mediów, sama w sobie jest dość wymagająca. Na szczęście scenarzystom (Phil Johnston, Jennifer Lee) i reżyserowi (Rich Moore) Ralpha Demolki udało się nie tylko naszpikować film elementami zaczerpniętymi z gier, ale też umiejętnie opowiedzieć fajną, ciekawą i mądrą historię. Opowieść o poszukiwaniu własnego "ja", tęsknocie za wolnością, potrzebie współdziałania, ambicjach i ich wpływie na nasze decyzje. Przygody tytułowego Ralpha stają się metaforą ról społecznych i miejsca zajmowanego przez jednostkę w systemie. Co ciekawe, nawet dzieci są w stanie odczytać te znaczenia i właśnie to świadczy o sile omawianego filmu.

Głównym bohaterem jest tytułowy Ralph Demolka, czarny charakter w grze Feliks Zaradzisz. W głębi duszy to miły facet, ale z uwagi na swoją rolę w rozgrywce jest powszechnie nielubiany, zarówno przez graczy, jak i towarzyszy z wirtualnego świata. Marząc o szacunku i uznaniu, postanawia zdobyć Medal Bohatera, zarezerwowany dla postaci pozytywnych. W tym celu opuszcza swój automat i wyrusza na podbój innych tytułów. Na swojej drodze spotyka Wandelopę, energiczną dziewczynkę, która również została odrzucona przez społeczność swojej gry. Kiedy w wyniku nagłych okoliczności zaczną ze sobą współpracować, oboje odkryją wartość cenniejszą niż sława i nagrody: prawdziwą przyjaźń.

Przygody bohaterów przeprowadzą widza przez światy różnych gier, spośród których trzy najważniejsze stworzono specjalnie na potrzeby filmu: Feliks Zaradzisz (ojczyzna Ralpha), Ku Polu Chwały (gdzie Ralph zawalczy o medal) i Mistrz Cukiernicy ("rodzinna" kraina Wandelopy). Wszystkie one wzorowane są na różnych gatunkach gier wideo – kolejno: platformówka, FPS, wyścigi gokartowe. Twórcy zadbali o to, by były one wzajemnie różnorodne i w ciekawy sposób bazowały na konwencjach, na kanwie których powstały. Wyraźnie widać więc znajomość tematu, przekładającą się nie tylko na warstwę wizualną, ale i mechanizmy rządzące tymi światami i na przykład typy występujących w nich postaci.

Przejścia pomiędzy uniwersami zachodzą w przestrzeni zwanej Centralną Stacją Gier. Można w niej spotkać wizerunki bohaterów różnych znanych tytułów, jak choćby Sonica (Sonic The Hedgehock, Sega) czy Q-berta (Q-bert, Gottlieb). Poza tym pojawiają się tam "wejścia" prowadzące do automatów z licznymi, bardziej lub mniej znanymi hitami wirtualnej rozrywki. Wystarczy wspomnieć takie tytuły, jak Street Fighter, Pac-Man albo Tapper, których bohaterowie również pojawiają się w filmie.

Oglądać czy lepiej w coś pograć?

Choć Ralph Demolka to bardzo interesujący film animowany, nie jest pozbawiony wad. Jako tytuł adresowany do widzów w każdym wieku, musi się liczyć z krytyką z bardzo wielu stron. Nawet przy założeniu, że priorytetową grupą docelową tej animacji są dzieci, pewne elementy fabuły mogą nieco razić. Żeby nie przekroczyć granicy, za którą musiałbym ostrzec przed spoilerem, wspomnę tylko o niekonsekwencji działań głównego antagonisty, Króla Kandyza. Poza tym, wygląd przeciwnika Ralpha podczas finałowego pojedynku budzi pewne zastrzeżenia: jak na obraz, który oglądać mogą również nieletni, wygląda on bardzo przerażająco.

Dorosłym widzom część żartów może wydać się dość żałosna, ale sądząc po reakcjach dzieci, dla nich były one zabawne. Poza tym, pomijając kilka wyjątków, humor stoi tu na całkiem niezłym poziomie. Z pewnością natomiast niektóre treści okażą się nieczytelne dla dzieci, ale to tłumaczyć można tendencją obecną w filmach animowanych od dawna (a ocenę tej najlepiej pozostawić indywidualnym odbiorcom). Niestety, również w polskim tłumaczeniu pojawia się parę gagów, których zrozumienie wymaga przynajmniej dwóch dekad obcowania z popkulturą. Skoro już o polonizacji mowa, część kwestii wypowiadanych przez postaci jest dość niewyraźna, co w natłoku pędzących dialogów owocuje chwilami chaosu.

Na szczęście jednak głosy bohaterów prezentują się raczej dobrze. W Ralpha i Wandelopę w oryginalnej wersji wcielili się kolejno John C. Reilly i Sarah Silverman, podczas gdy w polskim dubbingu zastępują ich Olaf Lubaszenko i Jolanta Fraszyńska. Trzeba przyznać, że obydwa duety spisały się na medal. Co więcej, głos Fraszyńskiej przywodzi momentami na myśl Ellen Page w filmie Super, co jeszcze bardziej pasuje do charakteru jej bohaterki i czyni ją jeszcze zabawniejszą. Pod względem efektów akustycznych, w filmie dominują wariacje na temat starych, ośmiobitowych gier i dźwięków midi. Soundtrack z kolei obfituje zarówno w tego typu stylizacje, jak i nowsze muzyczne brzmienia. Jako ciekawostkę przytoczyć można fakt, że w filmie pojawia się utwór nagrany przez dj-a o pseudonimie Skrillex, którego avatara zobaczyć można również na ekranie.

Warstwa wizualna Ralpha prezentuje się wyśmienicie, choć w kilku miejscach brakuje jej konsekwencji. Z jednej strony większość postaci, w tym Ralph i Feliks, animowanych jest niezwykle płynnie i dokładnie, z drugiej zaś towarzyszący im NPC z gry Feliks Zaradzisz (czy choćby barman z Tappera) poruszają się z "lagami", niemal poklatkowo. Jasne, że jest to mrugnięcie okiem ze strony twórców do graczy, ale brak uzasadnienia dla tego zróżnicowania nieco razi. Na szczęście jednak nie jest to wada, która zbyt często dawałaby o sobie znać. Z podobnych "smaczków" pojawiają się w filmie aluzje bugów (błędów systemowych) w postaci jednego z żołnierzy z Ku Polu Chwały oraz Wandelopy – i pod tym względem nie ma się do czego przyczepić.

Ośmiobitowa stylistyka dotyczy nie tylko muzyki. Choć kontury postaci i pozostałych elementów światów gier są bardzo gładkie, warto zwrócić uwagę na szczegóły, takie jak plamy czy kruszone cegły w Feliks Zaradzisz. Jako że jest to stara gra, te pierwsze układają się w kwadratowe łaty na powierzchni tekstur, a te drugie rozdrabniają się na równe prostopadłościany. Sugestia pikseli i poligonów jest wręcz oczywista. Rzecz jasna przy bardziej zaawansowanych graficznie, nowszych produkcjach, jak Mistrz Cukiernicy czy Ku Polu Chwały ten detal przestaje istnieć.

Choć nie obeszło się bez drobnych niedoskonałości, Ralph Demolka to świetny film, który powinien obejrzeć każdy miłośnik animacji. Tematyka gier komputerowych od dawna już wkrada się do kultury popularnej reprezentowanej przez inne media, w tym przez kino. Wystarczy wspomnieć ekranizacje gier, ich adaptacje komiksowe czy całe systemy rozrywkowe. Dopiero w tym utworze jednak motywy związane z wirtualną rozrywką wykorzystano w tak różnorodny sposób. Nigdy przedtem nie czerpano tak obficie z tego potężnego źródła inspiracji (choć Scott Pilgrim kontra Świat był blisko tego – nomen omen – poziomu).

Można zaryzykować stwierdzenie, że najnowsze dzieło Disneya stanowi signum temporis bieżącej sytuacji przemysłu rozrywkowego. Dziś tworzenie filmów tak silnie zakotwiczonych w obszarze popkultury wyznaczonym przez gry jest możliwe nawet, jeśli ich odbiorcami mają być między innymi dzieci. Wirtualna rozrywka stała się stałym elementem aktualnej rzeczywistości medialnej. Tak zwane "pokolenie Pac-Mana", czyli grupa osób, która dorastała w czasach ośmiobitowych automatów, doczekało się własnego potomstwa i może dzielić się z nim swoją pasją. Być może Ralpha Demolkę wspominać będziemy za kilka lat jako pierwszy przykład kina familijnego adresowanego do takich właśnie rodzin. O tym przekonamy się w przyszłości. Tymczasem wybierzcie się do kina, bo warto!

Paperman

W kinach, przed Ralphem Demolką wyświetlany jest krótkometrażowy film Disneya pod tytułem Paperman. Ten kilkuminutowy filmik wykonany jest w technice zwanej Meander, łączącej w sobie animację trójwymiarową z klasyczną kreską 2D. Efekt jest niesamowity – cudowna płynność ruchów idzie w parze z rysunkami będącymi w stanie oddać każdą ekspresję postaci. Nad subtelnością tej produkcji czuwał John Kahrs, jej reżyser i pomysłodawca. O tym, że udało mu się stworzyć dzieło niesamowite świadczy nominacja Papermana do Oscara w kategorii "Najlepszy krótkometrażowy film animowany" podczas tegorocznej ceremonii rozdania Nagród Akademii.

Akcja filmu rozgrywa się w latach czterdziestych w Nowym Jorku. Na ekranie obserwujemy jeden dzień z życia pracownika biurowego, który wczesnym rankiem ulega zauroczeniu w przypadkowo spotkanej na dworcu dziewczynie. Niestety, kiedy nadjeżdża pociąg, ich drogi się rozdzielają. Po dotarciu do pracy chłopak zauważa jednak to samo dziewczę w oknie sąsiedniego budynku i postanawia zwrócić na siebie jej uwagę. Wewnętrzny cynik każe mi zwrócić uwagę na fakt, że dalsze działania bohatera są doskonałą wskazówką dla tych, którzy pod wpływem impulsu, jakim jest zauroczenie, są w stanie zaryzykować utratę pracy dla chwil uniesienia.

Animacja Kahrsa ma w sobie jednak mnóstwo nieodpartego uroku, który sprawia, że łatwo się przy niej rozczulić. Magia płynąca z ekranu nie ogranicza się do samej fabuły – magiczna siła miłości, o której opowiada film, czyni go cudownie naiwnym. Niesamowita muzyka, za którą odpowiada Christophe Beck, wespół z warstwą wizualną i romantyczną wymową całości owocuje małym arcydziełem, które chce się oglądać wielokrotnie.