Przełęcz ocalonych

Coś więcej niż wojna

Autor: Balint 'balint' Lengyel

Przełęcz ocalonych
Enfant terrible Hollywodu, czyli Mel Gibson, powrócił po dziesięcioletniej banicji. Niegdyś jeden z najbardziej rozchwytywanych aktorów, ostatnimi laty trafiał na pierwsze strony tylko za sprawą kolejnych skandali i kontrowersyjnych wypowiedzi. W końcu dostał jednak szansę na pokazanie swoim umiejętności i sam ten fakt sprawił, iż Przełęczą ocalonych warto się zainteresować.

O skali upadku Australijczyka świadczyć może choćby oficjalny plakat rozwieszany w naszym kraju. Dystrybutor, zachęcając potencjalnych widzów do odwiedzin w kinie skorzystał z odniesienia do innych obrazów Mela Gibsona: Braveheart (Waleczne serce) oraz Pasji, ale unikał jednocześnie podania nazwiska autora obu produkcji. I rzeczywiście, ostatni raz Gibson za kamerą stanął równo 10 lat temu podczas kręcenia Apocalypto, a i w sferze aktorskiej już od kilku lat próżno mówić o zdecydowanym hicie z jego udziałem.

Brak obecności Gibsona na wielkim ekranie w żaden sposób nie zmienia faktu, iż jest to osoba bardzo doświadczona i świetnie czująca się w wielkich widowiskach, tak jako aktor (Waleczne serce, Patriota, Byliśmy żołnierzami), jak i reżyser (Waleczne serce, Pasja, Apocalypto). Przełęcz ocalonych dobitnie udowadnia, iż pewnych umiejętności nie zatraca się, niezależnie, jak wiele czasu upłynęło. Gibson świetnie wyczuwa nuty, które należy poruszyć, aby zagrać na emocjach widzów, oraz rozumie, jak ważną rolę odgrywa oprawa audiowizualna we współczesnych filmach wojennych. Nie stroni przy tym od scen brutalnych czy wręcz przesadnie realistycznych.

Fabuła na pierwszy rzut oka prezentuje się ckliwie. Ot do armii wstępuje na ochotnika zadeklarowany obdżektor, Desmond Doss, który przyrzekł, iż nigdy nie tknie broni, nawet w przypadku obrony koniecznej. Jak łatwo przewidzieć, towarzysze z jednostki bojowej nie podzielają specyficznych poglądów Desmonda, zamieniając przedfrontowe szkolenie w piekło. Jednakże już podczas chrztu bojowego na Okinawie Doss dowodzi niebywałego męstwa, ratując rannych kolegów przed pewną śmiercią czy to w wyniku bezpośrednich obrażeń, czy też od z ręki japońskich patroli dobijających rannych żołnierzy.

Szybko okazuje się, iż Gibson przekazał widzom poruszającą historię o człowieku upartym, może trochę naiwnym, lecz niezachwianie wierzącym w swoje idee. Z początku sprawiający wrażenie życiowego fajtłapy szeregowiec stopniowo zdobywa szacunek widzów. Duża w tym zasługa Andrew Garfielda, świetnie odgrywającego powierzoną mu rolę, którą można podsumować powiedzeniem "od zera do bohatera". Doss pozostaje oczywiście postacią centralną, w końcu jest to historia o nim, zaś inni bohaterowie uzupełniają ten obraz. I trzeba przyznać, iż czynią to w sposób udany.

Zaskakuje przede wszystkim Vince Vaughn (sierżant Howell) , aktor kojarzony raczej z lekkimi komediami romantycznymi. Tymczasem świetnie poradził sobie również w filmie dramatycznym, chociaż Gibson świetnie spożytkował również jego umiejętności komiczne, dzięki czemu obraz został okraszony więcej niż kilkoma całkiem zabawnymi scenami. Poniżej bardzo przyzwoitego poziomu nie schodzą również Hugo Weaving (jako ojciec Dossa), Sam Worthington (w roli dowódcy, kapitana Glovera), Luke Bracey (szeregowiec Smitty) czy Teresa Palmer (Dorothy Shutty, narzeczona, a później małżonka bohatera).

Od strony audiowizualnej Przełęcz ocalonych prezentuje się wyśmienicie, chociaż tego elementu można było być pewnym jeszcze przez pójściem do kina. Sceny batalistyczne pokazano bardzo realistycznie, ocierając się niemalże o gore, w czym zasługa również odpowiedzialnego za zdjęcia Simonna Duggana (Ja, Robot). Większym zaskoczeniem okazała się ścieżka dźwiękowa autorstwa duetu Jon Debney (Pasja), Rupert Gregson-Williams (Hotel Ruanda). Panowie skomponowali ścieżkę nie tylko idealnie wkomponowaną w obraz, ale przyjemną samą w sobie, a przy tym poruszającą w stopniu nie mniejszym niż główny protagonista.

Również tempo narracji powinno przypaść widzom do gustu: po scenach stricte batalistycznych następują chwile wytchnienia, tak dla sanitariusza, jak kinowej publiczności. Gibson stworzył obraz balansujący momentami na dwóch skrajnościach emocjonalnych: od idyllicznych kadrów w Stanach Zjednoczonych po bunkry Okinawy, od lekkich i nieprzyzwoitych żartów serwowanych przez sierżanta Howella po pełne uniesień wypowiedzi Dossa. Siłę przekazu wzmacniają archiwalne nagrania i wywiady z Dossem oraz Gloverem. Tych kilka minut dodatkowo podkreśla autentyczność przekazu. Wielkie brawa na reżysera za świetne wyczucie i zaprezentowaną wizję.

Jak przystało na film amerykański, nie zabrakło odrobiny patosu, co jest chyba jedynym mankamentem obrazu. Może nie jest to zjawisko tak nachalnie zaprezentowane, jak choćby w Patrocie i nie wylewa się z kadrów przy każdej możliwej okazji, ale jednak widzom nie pozostawiono wątpliwości odnośnie do tego, która ze stron konfliktu pozostaje tą dobrą, a która złą. Przełęcz ocalonych jest filmem na wskroś optymistycznym, przepełnionym duchem wiary w słuszność ideałów oraz dającym nadzieję, iż nawet w najtrudniejszych chwilach warto posiadać przekonania, za którymi należy podążać. To one nadają sens egzystencji i czynią z nas ludźmi w pełnym tego słowa znaczeniu. I to jest lekcja, której Gibson właśnie udzielił.