» Recenzje » Liga Sprawiedliwości

Liga Sprawiedliwości


wersja do druku

Generyczny scenariusz i prymitywne CGI

Redakcja: Jan 'gower' Popieluch

Liga Sprawiedliwości
Liga Sprawiedliwości wylądowała, próbując w koślawych podrygach dobić do poziomu współczesnego kina superbohaterów. Wyszło średnio.

Supermana nagrywa telefonem dwójka podekscytowanych dzieciaków. Zadają mu urocze pytania, ocieplając wizerunek. Jednak, zdaje się, to na nic. Równie dobrze mogliby rozmawiać z robotem rzucającym pięknymi sentencjami. Starają się przedrzeć przez fasadę półboga, którą Clark Kent (Henry Cavill) okopał się szczelnie po Człowieku ze stali. To bardzo dziwne zderzenie.

Pierwsze sceny Ligi Sprawiedliwości dają delikatny przedsmak niespójnej koncepcji filmu, który z jednej strony stara się być swojski, luzacki i ludzki, a z drugiej wciąż jeszcze straszy nieco mniejszą niż w Batman v Superman ścianą patosu. Archetyp superbohatera, który sprawdza się na kartach komiksów, niekoniecznie zdaje egzamin na wielkim ekranie. Tutaj trzeba czegoś więcej – jakiegoś czynnika ludzkiego, który sprowadzi Supermana na ziemię. W Man of Steel prawie się udało, aby zaraz w Świcie sprawiedliwości zrezygnować z pogłębiania jego psychologii. Nie inaczej jest w przypadku ferajny nowych herosów, których motywy czy przeszłość zaledwie liźnięto. Relacje w grupie są budowane poprzez krótkie, niezbyt emocjonalne rozmowy. A wierygodne ujęcie jest potrzebne szczególnie w czasach Logana, który zrewolucjonizował gatunek – udowodnił, że da się zrobić film o herosach będący jedną z bardziej realistycznych i dzięki temu mocniejszych oraz bardziej poruszających rzeczy, jakie widzieliśmy w kinie przygodowym.

Zaloguj się, aby wyłączyć tę reklamę

Ale jak to zrobić, gdy nie ma kiedy? Batman (Ben Affleck) wyczuwa zbliżającą się katastrofę, więc nie tracąc czasu, zabiera się do dzieła i rekrutuje sprzymierzeńców do walki ze Steppenwolfem (Ciarán Hinds) – bardzo sztampowym i niewyróżniającym się niczym szczególnym złoczyńcą, zrobionym w sztucznym CGI. Jego cel to zdobycie wszystkich trzech potężnych Mother Boksów. Jednocząc pudełka, będzie w stanie zniszczyć wszelkie życie na Ziemi. Batman sam sobie nie poradzi, dlatego postanawia na szybko zrekrutować herosów, którzy podejmą się ratowania świata. Problem polega na tym, że członków drużyny poznajemy bardzo pobieżnie. Nie dostajemy czasu, żeby się z nimi zżyć, bo film złapał zbyt wiele wątków za ogon.

Mamy więc do czynienia z chaotyczną akcją o niekonsekwentnej dynamice, z krótkimi tylko chwilami oddechu na budowanie postaci poprzez niezbyt oryginalne dialogi, wzbudzające poczucie typu "już to gdzieś słyszeliśmy". Przedstawianie bohaterów przebiega po łebkach. O ile jeszcze w przypadku Flasha (Ezra Miller) otrzymujemy na starcie dobrze zagrany, wzruszający moment spotkania z ojcem, nadający postaci odrobiny głębi, o tyle w dalszej części historii Barry zostaje zredukowany do roli błazna, ‘comic reliefu’. To – póki co – nic więcej niż realizacja stereotypu nastolatka wrzuconego w świat idoli, który się wszystkim ekscytuje, bo taki młody, taki niedoświadczony. Wychodzi troszkę klon najnowszej kreacji Petera Parkera ze Spider-Mana.

Zaloguj się, aby wyłączyć tę reklamę

Co dalej? Khal Drogo z rozwianym włosem i w dżinsach? Coś tu nie gra. Za bardzo czuć Thorem. A o przeszłości Aquamana (Jason Momoa) ciężko napisać coś więcej niż dwa zdania. Cyborg (Ray Fisher) to również zagadka, a próby nadania mrocznej tajemniczości jego charakterowi poprzez narzucony na głowę kaptur wywołują uśmiech.

Sceny, które powinny wzruszać – żenują. Te, które mają wzbudzać zachwyt akcją i efektami, wywołują mieszane odczucia. Romantyczny moment w polu kukurydzy boli teatralnym zachodem słońca i napompowanymi tekstami, niemającymi nic wspólnego z rzeczywistością. Ale i tak największy opad rąk wywołuje, będąca po prostu błędem ze strony twórców scenariusza, jedna ze scen kluczowych dla postępu fabuły. Tego typu dysonansów popełniono więcej – widz nie zrozumie celu sceny, bo zrealizowano ją nieumiejętnie – nie wiadomo, czy pojawiła się po to, żeby wzbudzić rozbawienie, niepokój, czy coś innego.

DC też chce mieć swój kawałek kotleta i wzorując się na Marvelu, który coraz mocniej idzie w autoironię, (nowy Thor to w końcu czysta komedia), próbuje przełamywać konwencję superbohaterskiego, patetycznego kina słabymi żartami, nie rezygnując jednak z podniosłej formuły. Różnicując ton filmu, scenarzyści zjadają własny ogon; klasyczne, nadęte one-linery zderzają się z "humorystycznymi" one-linerami. Oba rodzaje w większości przypadków wywołują zażenowanie. Mimo że zdarzy się kilka trafionych żarcików, całość stanowi miszmasz, sklejkę i bałagan, żeby nie powiedzieć śmietnik.

Zaloguj się, aby wyłączyć tę reklamę

Bo taka też w istocie jest cała Liga Sprawiedliwości – niekonsekwentna, wewnętrznie niespójna, dziurawa fabularnie i pełna wtórnych bohaterów. To też przede wszystkim bardzo generyczny film – pozbawiony duszy, o bohaterach z plasteliny i scenariuszu jak pocerowane kalesony. Bez jednej, spójnej wizji. Liga Sprawiedliwości próbuje być wszystkim na raz, chcąc chyba zadowolić każdy typ widza. Wychodzi płasko, przeciętnie i bez charakteru. Niezbyt dobrze też w to wszystko wpisuje się muzyczne tło, które nie wnosi praktycznie nic, nie zapada w pamięci. Ale Liga od początku nie miała szczęścia. Tragiczne okoliczności, jakie miały miejsce w trakcie produkcji, wymusiły zmianę reżysera, która mogła mieć na ostateczny kształt Ligi, choć mocno widać, że również przy scenariuszu maczało palce zdecydowanie zbyt wiele osób. Chyba jedyne, co sprawia, że nie zmarnujemy tych dwóch godzin, to Gal Gadot w roli Wonder Woman i całkiem znośny (choć coraz bardziej niezdarny na polu walki) Ben Affleck jako Batman, z którym zdążyliśmy się już oswoić. Wątek Supermana natomiast wieje sztucznością – to smutne, że zmarnowano jego potencjał.

Czy to oznacza, że nie można się na Lidze Sprawiedliwości dobrze bawić? Jasne, że można. Ja świetnie się bawię zarówno przy patologicznie płytkim Seksie w wielkim mieście, jak i X-Men: Apocalypse z niby-Polakami, którzy próbują mówić po polsku. Ale czy to znaczy, że jako widzowie mamy się godzić na mierność tego typu filmów, bezczelnie powielających fabularne schematy, i nazywać je całkiem dobrymi w swoim gatunku, bo nie fatalnymi? Raczej nie.

Zaloguj się, aby wyłączyć tę reklamę
5.0
Ocena recenzenta
5.5
Ocena użytkowników
Średnia z 4 głosów
-
Twoja ocena
Mają na liście życzeń: 0
Mają w kolekcji: 1

Dodaj do swojej listy:
chcę obejrzeć
kolekcja
Tytuł: Liga Sprawiedliwości (Justice League)
Reżyseria: Zack Snyder, Joss Wheedon
Scenariusz: Chris Terrio
Muzyka: Junkie XL
Zdjęcia: Fabian Wagner
Obsada: Henry Cavill, Ben Affleck, Ray Fisher, Gal Gadot, Ezra Miller, Jason Momoa,
Kraj produkcji: USA
Rok produkcji: 2017
Data premiery: 17 listopada 2017
Czas projekcji: 2h
Dystrybutor: Warner Bros. Entertainment Polska



Czytaj również

Liga Sprawiedliwości #1: Maszyny zagłady
Nowy nie znaczy lepszy
- recenzja
Liga Sprawiedliwości #7: Galaktyka grozy
Przygody w kosmosie
- recenzja
Czarny Młot / Liga Sprawiedliwości - Młot Sprawiedliwości
A gdybyś był farmerem....
- recenzja
Shazam!
Ty tak na serio?
- recenzja
Wonder Woman
Powrót z tarczą
- recenzja

Komentarze


Jeszcze nikt nie dodał komentarza.

Komentowanie dostępne jest po zalogowaniu.