KAMERA AKCJA 2 - podsumowanie

Cisza na planie! Światło... KAMERA AKCJA!

Autor: Kamil 'New_One' Jędrasiak

KAMERA AKCJA 2 - podsumowanie
CO, GDZIE I KIEDY?
Od 24 do 27 marca trwała w Łodzi druga edycja Festiwalu Krytyków Sztuki Filmowej KAMERA AKCJA. Przez te cztery dni uczestnicy mieli okazję brać udział w rozmaitych panelach dyskusyjnych, w pokazach etiud nadesłanych na konkurs dla studentów niefilmowych uczelni artystycznych, w podzielonych na kilka bloków (Mistrzowskie debiuty, Retrospektywa, Z obcych stron, W inny sposób, Wczoraj i dziś) projekcjach filmów doświadczonych reżyserów oraz w innych imprezach towarzyszących. W programie znalazło się także kilka pokazów premierowych i przedpremierowych. Poza tym w ramach KAMERY AKCJI miały miejsce interesujące wydarzenia teatralne i muzyczne. Niestety, nie miałem okazji uczestniczyć we wszystkich eventach związanych z festiwalem, więc nie o wszystkich napiszę. Jednak sugerując się wszystkim tym, czego udało mi się doświadczyć w trakcie tego czterodniowego święta kina, chciałbym zaakcentować słowo "niestety". Szczerze żałuję, że nie posiadłem zdolności bilokacji oraz że z tak prozaicznego powodu jak zmęczenie zmuszony byłem odpuścić sobie część wydarzeń towarzyszących festiwalowi (w tym część seansów). To chyba dobrze świadczy o samej imprezie, która w porównaniu z rokiem ubiegłym wyraźnie się rozwinęła; mam nadzieję, że tendencja ta utrzyma się także w latach kolejnych.
Słoik miodu… Uznanie wobec organizatorów festiwalu wyrazili zarówno widzowie, jak i przedstawiciele konkurencyjnych imprez tego typu. Tym niemniej zarówno słowa "konkurencyjnych", jak i "tego typu" budzić mogą zasadne wątpliwości. Przede wszystkim dlatego, że festiwal festiwalowi nierówny, a KAMERA AKCJA lokuje się w kategorii imprez stosunkowo małych. Wszystkich zaskoczyła jednak frekwencja, o czym powiedział Przemysław Glajzner – dyrektor festiwalu – w swoich wystąpieniach na otwarcie i zamknięcie imprezy. Mówili o tym także przedstawiciele innych imprez filmowych, którzy złożyli panu Glajznerowi wyrazy uznania. Wśród nich znaleźli się między innymi: Zbigniew Żmudzki, prezes Fundacji Filmowej Se-Ma-For i pomysłodawca Se-Ma-For Film Festiwal, Radosław Maciejewski i Stanisław Bożyk, organizatorzy Targowa Street Festiwal, oraz Marek Żydowicz, odpowiedzialny za znacznie większy Camerimage. Nie zabrakło też oczywiście miłych słów pod adresem publiczności. Wszystko to łatwo byłoby uznać za zwykłe zwroty grzecznościowe, ale każda z tych wypowiedzi brzmiała niezwykle szczerze i razem z całym entourage'em imprezy przyczyniła się do powstania niezwykłej, nomen omen: kameralnej atmosfery, o ile można tak nazwać przedsięwzięcie, w którym uczestniczyło tyle osób. …i łyżeczka piołunu Nie obeszło się bez drobnych potknięć. Celowo jednak piszę: "drobnych", ponieważ dotyczyły one przede wszystkim kwestii czysto technicznych, a poza tym było ich naprawdę niewiele. Dwa czy trzy razy pojawiły się małe problemy z rzutnikami, co nieco nadwerężyło cierpliwość publiczności. Szczególnie odczuwalne było to podczas projekcji filmu Made in Poland, który po kilku minutach włączono od początku. W zasadzie, innych wpadek nie odnotowałem, chyba że policzyć drobną zmianę programową, związaną z niemożnością przybycia na panel dyskusyjny jednego z gości, Mateusza Wernera. Bardzo sprawnie zastąpił go jednak Michał Pabiś-Orzeszyna z Uniwersytetu Łódzkiego.
PRZED FESTIWALEM, czyli MIŁE MILSZEGO POCZĄTKI
Mediaszum Pierwszy dzień festiwalu zajęło jubileuszowe, dziesiąte już spotkanie z cyklu Mediaszum. Choć jest to inicjatywa niezależna, między jej organizatorami i uczestnikami a przyjmującymi rolę gospodarza organizatorami KAMERY AKCJI wyraźna była nić porozumienia i sympatii. W roli prelegentów wystąpili tym razem:
FILMY
Grande Opening i Tajemnice Bridgetown Tajemnice Bridgetown, najnowszy film Łukasza Górasa, zwycięzcy ubiegłorocznego konkursu animacji, wyświetlono tuż po uroczystym otwarciu festiwalu. Obraz ten to przezabawny pastisz kina noir, którego forma wyraźnie zainspirowana została ekranizacją Sin City. Wywołał on uśmiech na twarzach publiczności tłumnie zgromadzonej w sali głównej kina Cytryna.
Peryferie Kolejny seans był zarazem pierwszym pokazem przedpremierowym drugiej KAMERY AKCJI. Peryferie w reżyserii Bogdana G. Apetriego (4 miesiące, 3 tygodnie i 2 dni) to poruszający dramat o kobiecie z mroczną przeszłością, w trudnym położeniu życiowym, która postanawia zrobić coś dla siebie i swojego nastoletniego syna. Jeżeli ktoś ceni sobie w kinie przede wszystkim zaskakujące zwroty akcji i mnóstwo zdarzeń, to nie film dla niego. Niesamowite napięcie, które niewątpliwie w obrazie Apetriego jest obecne, uzyskano zupełnie innymi metodami. Kiedy obserwujemy zmagania głównej bohaterki z rzeczywistością, jaka na każdym kroku stawia opór jej planom, nietrudno o szczere i głębokie współczucie i niemal namacalny ból spowodowany niesprawiedliwością świata. Ból to tym silniejszy, że przewidywalna w gruncie rzeczy fabuła wzmaga poczucie nieuniknioności katastrofy, do której wszystko zmierza. Pesymistyczny obraz o walce ze zmieniającym się wciąż światem, na jaki nie mamy wpływu, choć być może kiedyś, w naszej przeszłości przyczyniliśmy się do tego, w jakim kierunku zaczęły się w nim dokonywać pewne zmiany.
Wyjście przez sklep z pamiątkami Drugiego dnia miałem mały dylemat – czy udać się na Wyjście przez sklep z pamiątkami w reżyserii Banksy’ego, czy na eXistenZ Davida Cronenberga (kompletna retrospektywa jego twórczości została zresztą zaprezentowana podczas trwania festiwalu). Jako że ten drugi widziałem już wielokrotnie – choć niestety nigdy w kinie – wybrałem Banksy’ego. Myślę, że warto było. Wyświetlanie tego filmu w bloku "W inny sposób" doskonale oddaje jego specyfikę. Street-art’owy eksperyment Banksy’ego, sfilmowany w formie dokumentu (a może raczej mockumentu, czyli fałszywego [mock] dokumentu?), to być może nie jego największe osiągnięcie, ale zdecydowanie coś, co warto poznać. Czy to po prostu żart? Czy to satyra komentująca środowisko artystyczne? Może to część większego projektu artystycznego, w którym Banksy stara się wprowadzić widzów w kolejną pułapkę? Trudno stwierdzić. Wiem tylko, że zarówno ja, jak i kilkaset osób zgromadzonych w sali (dostawiono dodatkowe krzesła) bawiliśmy się świetnie, czego potwierdzeniem były nie tylko śmiech i brawa, które rozlegały się co i rusz, ale też dyskusje, które prowadzono później w kuluarach. Z pewnością kiedyś do tego filmu wrócę, najlepiej na jakiejś imprezie w gronie znajomych.
Wkraczając w pustkę Gaspar Noe to kolejny reżyser, który swoje kino tworzy "w inny sposób". Jego Nieodwracalne przeszło do historii jako uderzające naturalizmem studium przemocy. Nie mam wątpliwości, że Enter the Void także zapisze się na stałe w pamięci miłośników kina jako dzieło w pewnym sensie wyjątkowe, może wręcz przełomowe. W moich rozmowach z innymi widzami wielokrotnie powtarzały się zwroty w stylu "No, teraz to mnie już nic nie zaskoczy!". Jeśli myśleliście, że Brown Bunny Vincenta Gallo albo Gwałt zbliżyły się niebezpiecznie do granic pornografii, to Enter the Void je przekroczył (w zasadzie pokazał nawet więcej – każdy, kto widział finałową sekwencję wie zapewne, co mam na myśli). Jeśli myśleliście, że w filmie TRON: Dziedzictwo było dużo świateł i efektów specjalnych, poczekajcie, aż zobaczycie Tokyo w wersji Gaspara Noe. Jeśli wreszcie czekaliście na porządne wykorzystanie point of view głównego bohatera w kinie, nie powinniście przegapić tego filmu. Pod warunkiem, rzecz jasna, że jesteście pełnoletni (i że nie cierpicie na epilepsję, ponieważ feeria kolorowych pulsacyjnych rozbłysków trwa niemal nieprzerwanie przez cały czas seansu). Przydałoby się także otwarte nastawienie, ponieważ ocenianie tego obrazu w zwykłych kategoriach niechybnie prowadziłoby do rozczarowania. Dziwny to twór i pod wieloma względami niepokojący, momentami wręcz irytujący w odbiorze. (Swoją drogą to najbliższy fantastyce film spośród tych, które dane mi było obejrzeć podczas festiwalu. Ulokować go można między innymi na pograniczach kina fantasy, choć klarowna klasyfikacja gatunkowa jest w tym wypadku raczej niemożliwa. Nie bez powodu mówi się o nim niekiedy jako o adaptacji Tybetańskiej Księgi Umarłych).
Wszyscy twoi święci Debiut Dito Montiela to wielokrotnie nagradzany, bardzo interesujący obraz, pełen elementów autotematycznych i wątków autobiograficznych. Reżyser, odpowiedzialny również za scenariusz swojego filmu, obdarzył głównego bohatera własnym imieniem i nazwiskiem. Co więcej, scenariusz oparł na swojej książce noszącej ten sam tytuł. A Guide to Recognise Your Saints to bardzo świadome (i samoświadome) dzieło, przemyślane pod niemal każdym względem. To poruszający dramat o rozliczaniu się z trudną przeszłością, o poszukiwaniu stałości i spokoju w życiu, o szczęściu, którego nie jest w stanie zapewnić sukces zawodowy, i o krzywdzie, jaką wyrządzić są sobie w stanie nawet najbliżsi ludzie. To wreszcie bardzo specyficzne połączenie współczesnej w gruncie rzeczy formy z odczuwalną choćby w warstwie wizualnej oldschoolowością tego filmu.
Kod nieznany Ktokolwiek widział kiedyś dowolny film Michaela Hanekego lub przynajmniej czytał coś na temat jego twórczości, ten wie, że to twórca o bardzo specyficznym stylu. Istotną jego częścią jest tematyzacja szeroko rozumianej przemocy, ukazywanej w specyficzny sposób skłaniający do głębszej refleksji. Jeśli spodziewacie się krwawych obrazów ukazujących brutalne akty w jak najbardziej efektowny sposób, niczym w filmach Tarantino, zmieńcie swoje oczekiwania. U Hanekego najstraszniejsze jest to, czego nie widać i – przede wszystkim – czego nie da się objąć logiką. W związku z tym wszechogarniające zło, obecne w jego utworach, przejawia się najwyraźniej gdzieś na marginesach historii przez niego opowiadanych. Przybiera ono jednak wiele odcieni, dzięki czemu poznajemy je nie w jakimś nieprawdopodobnym, abstrakcyjnym wymiarze, a w formie jak najbardziej namacalnej i realnej. Kod nieznany to seria kompletnych dramatycznie mikronarracji, miniopowieści (składających się jednak w pewną spójną historię) ukazujących losy kilku osób i rozmaite rodzaje cierpienia, jakie ludzie ci przeżywają.
Happiness Nietypowa opowieść Todda Solondza o szczęściu w jego najdziwniejszych odcieniach. Dość odważny film, poruszający w niecodzienny sposób kwestie takie jak śmierć, dewiacje seksualne (z pedofilią na czele), dojrzewanie, nieśmiałość jako źródło psychozy, agresja i wiele innych. Wszystko to podsycone dużą dawką bardzo specyficznego poczucia humoru; specyficznego na tyle, że niektórzy, zamiast zostać rozbawieni, mogą poczuć się zniesmaczeni. Tym niemniej to nie kolejna głupawa komedyjka ogrywająca rynsztokowe żarty. Wręcz przeciwnie, Solondz serwuje całkiem inteligentną historię, zgrabnie żonglując absurdem i rozmaitymi schematami, zaskakując widzów niecodziennymi zestawieniami tych ostatnich.
Made in Poland Polski akcent na festiwalu. Film Przemysława Wojcieszka to historia młodego Polaka, ministranta, który postanawia zerwać z Kościołem i wypowiedzieć bunt nie tylko tej instytucji, ale i całej otaczającej go rzeczywistości. Ogolona głowa, glany na nogach, tatuaż z krzykliwym i prostym "Fuck Off" na czole, kapryśna mina na twarzy i można ruszać na miasto. Ten bunt ma być początkiem rewolucji, każda rewolucja potrzebuje jednak wsparcia. W tym celu Boguś (Piotr Wawer junior) udaje się do swojego dawnego nauczyciela-alkoholika (rewelacyjny Janusz Chabior) oraz namawia przypadkowo napotkanych ludzi, by się do niego przyłączyli. Ten film, podobnie jak sztuka teatralna, na podstawie której powstał scenariusz, to jednak nie manifest, jaki trzeba traktować w pełni serio. To raczej podany w interesującej formie komentarz dotyczący w równym stopniu nieciekawej rzeczywistości, jak i współczesnych buntowników, których cechuje raczej niedojrzałość, niż romantyczne oddanie wyższym ideom. Po seansie podsłuchałem pewien wywiad, w którym rozmówca obawiał się, że ludzie na Zachodzie mogą wyrobić sobie mylne zdanie o współczesnej Polsce na podstawie tego filmu. Czy tego rodzaju obawy są słuszne? Odpowiedź pozostawiam tym, którzy obejrzą film, a myślę, że warto, choć nie jest to dzieło wybitne.
Co z oczu, to z serca? Czyli cała reszta… Wspomniałem wcześniej, że niestety nie było mi dane uczestniczyć we wszystkich seansach. Wśród nich znalazły się między innymi takie filmy, jak: Nierozłączni (1988, David Cronenberg), Wieczność i jeden dzień (1998, Theodoros Angelopoulos), eXistenZ (1999, David Cronenberg), Jak zostać królem (2010, Tom Hooper), Delta (2008, Kornél Mundruczó), Wschodnie obietnice (2007, David Cronenberg), Płytki grób (1994, Danny Boyle), Głowa do wycierania (1977, David Lynch), Śmiertelnie proste (1984, Joel i Ethan Coen), Maska (2010, Timothy i Stephen Quayowie), Millhaven (2010, Bartek Kulas), Nagi lunch (1991, David Cronenberg), Życie z wojną w tle (2009, Todd Solondz) oraz dwa nocne seanse-niespodzianki.
PANELE DYSKUSYJNE
Od "Dirty Dancing" do "Dirty Writing" KAMERA AKCJA to jednak nie tylko, a nawet nie przede wszystkim, filmy. To także okazja do wymiany myśli na tematy związane z kinem i z krytyką filmową. Służą temu rozmaite panele dyskusyjne. Pierwszy sobotni panel zgromadził całą salę publiczności, która miała szansę uczestniczyć w dyskusji niemal na równi z gronem zaproszonych gości. Wśród tych ostatnich znaleźli się:
Dyskusja zaowocowała wieloma interesującymi przemyśleniami dotyczącymi (często wzajemnie się przenikających) funkcji krytyków, dziennikarzy branżowych i filmoznawców, a także zmieniającego się historycznie zapotrzebowania na nich. Opinie rozmówców na temat polskiej sytuacji w tym względzie nie były jednorodne. Zapowiadana lub wręcz ogłaszana przez rozmaitych pesymistów śmierć krytyki filmowej znalazła wśród dyskutantów zarówno potwierdzenie, jak i zaprzeczenie.
Niezaprzeczalnie odnotowano jednak pewną fazę – ekhm – krytyczną, w jakiej polska krytyka się znalazła, a której źródeł dopatrywać się można przede wszystkim w zmianie rytmu życia widzów oraz idącej za tym zmianie ich oczekiwań. Zmniejszone wymagania powodują zubożenie języka i form działalności osób piszących o filmie oraz zawężenie obszaru ich zainteresowań. W rozmowie pojawiły się na szczęście także bardziej optymistyczne uwagi, zgodnie z którymi ogólna tendencja do zaniku szerszych krytycznych kompetencji nie dotyczy wszystkich dziennikarzy; można, również w Internecie, znaleźć jednostki dążące do przywrócenia krytyce należnej jej pozycji. Niemała część wypowiedzi zachęcała młodych piszących do walki o niezależność własnego stylu i głosu w dyskursie publicznym, a także do wytrwałości w dążeniu do celu – pomimo fali złośliwości, z którą niewątpliwie zetkną się na swojej drodze, zwłaszcza jeśli pisać będą w sieci. Goście postulowali zarazem czujność na konstruktywną krytykę, z którą piszący mogą się zetknąć w konfrontacji z czytelnikami, a dzięki której każdy autor ma szansę się rozwinąć. Restart kina czy krytyki? W drugim panelu udział wzięli między innymi przedstawiciele nowego ruchu krytycznego, noszącego wymowną nazwę Restart. To nieformalne zrzeszenie osób trudniących się działalnością piśmienniczą (i jak się okazuje, nie tylko nią), którym przyświeca wspólna chęć wpłynięcia zarówno na kształt dyskursu o kinie, jak i na stan samej kinematografii poprzez zacieśnienie współpracy między krytykami i twórcami. Również w samym spotkaniu uczestniczyli zarówno przedstawiciele jednego, jak i drugiego środowiska:
W rozmowie pojawiło się wiele wątków, wśród których największe kontrowersje wzbudził (szeroko dyskutowany ostatnio przez środowiska branżowe skupione wokół filmu, zarówno artystyczne, jak też krytyczne i dziennikarskie) pomysł na wprowadzenie funkcji specjalistów, którzy już na wstępnych etapach pracy nad filmem mieliby krytycznym okiem oceniać poszczególne aspekty powstającego obrazu, wpływając tym samym na produkcję. Sugestia, aby taką merytoryczną kontrolę nad kinem – łącznie z zagadnieniami realizacyjnymi – mieli sprawować ludzie związani z krytyką filmową, wzbudziła pewne wątpliwości już w poprzednim panelu, w tym zaś była przedmiotem długiej wymiany zdań. Poza tym dyskutanci mówili także o rozmaitych funkcjach krytyki filmowej, którą współcześnie niesłusznie kojarzy się w Polsce niemal wyłącznie z recenzjami i jedynie niekiedy z eseistyką bądź felietonistyką. Do utraty tchu. Studenckie forum wymiany myśli Ten panel różnił się nieco od pozostałych, a to za sprawą jego uczestników, których tym razem nie podzielono na gości specjalnych i publiczność. Jego zasadniczym celem było skonfrontowanie ze sobą studentów filmoznawstwa (oraz kierunków tożsamych) z różnych uczelni na terenie Polski (wyjątek stanowiła jedna ze studentek, która nakreśliła obraz studiowania na Sorbonie). Na podstawie różnic i podobieństw zgromadzeni na panelu mieli szansę wskazać pewne pomysły, którym warto się szczególnie przyjrzeć. Miałoby to zaowocować ewentualnymi zmianami w lokalnych programach nauczania lub wręcz organizacji zajęć.
Co warto zaadaptować z innych uczelni, co warto poprawić u siebie, a czym można się podzielić? Na tego typu pytania starano się znaleźć odpowiedź. W dyskusji niespodziewanie wziął udział także Andrzej Słodkowski, doświadczony polski reżyser, scenarzysta i fotograf. Kolejną niespodzianką okazało się stworzenie nieoficjalnej, wspólnej, ogólnopolskiej inicjatywy, której nadano nazwę Akcja Filmoznawca, a która polegać ma na promocji rozmaitych filmowych wydarzeń, jakie zdaniem członków Akcji warte są poświęcenia im większej uwagi. Potrzeba bilokacji. Czyli panele i inne, które przegapiłem (albo nie) Podobnie jak w wypadku seansów filmowych, tak i wśród innych eventów znalazły się takie, w których nie mogłem z rozmaitych przyczyn uczestniczyć. Były to: Spacer po Łodzi filmowej, organizowany w ramach Dnia teatru spektakl Wymazywanie (Krystian Lupa, realizacja TV), spotkanie Na horyzoncie kina polskiego oraz panel dyskusyjny Teatr w filmie / film w teatrze.
Poza tym codziennie po wydarzeniach oficjalnych w festiwalowym klubie Portfolio odbywały się after parties z koncertami i dj'ami (drugiego dnia za konsoletą stanął między innymi Robert Leszczyński, dziennikarz muzyczny, który zasiadł także w jury konkursu etiud i animacji), podczas których uczestnicy wespół z gośćmi specjalnymi mogli się zrelaksować. Tego już sobie nie mogłem odpuścić.
ETIUDY, ANIMACJE, KONKURSY… CZAS NA MŁODYCH!
Kiedy pisałem o progresie zauważalnym w porównaniu z poprzednią edycją, szczególnie istotne wydało mi się pewne odczuwalne przesunięcie, przerzucenie środka ciężkości na zagadnienia krytyki – w ubiegłym roku postawiono bowiem na amatorską twórczość filmowców-pasjonatów. Tej ostatniej nie zabrakło również tym razem, aczkolwiek pewne zmiany w regulaminie każą mówić raczej o twórczości "nieprofesjonalnej" aniżeli "amatorskiej". Decyzja o takich zmianach przełożyła się w oczywisty sposób na większe zróżnicowanie prac zakwalifikowanych do tegorocznego przeglądu i generalny wzrost ich poziomu artystycznego. Filmy podzielono na dwie kategorie: blok konkursowy i blok dokumentów. Jako że bloku dokumentów nie było mi dane obejrzeć, w ramach ciekawostki powiem tylko, że był w jego ramach wyświetlany między innymi film Biedermann Project, w którego realizacji braliśmy udział ja (jako reżyser i współautor scenariusza) i Saya (głównie jako montażystka i aktorka). Ot, taki osobisty akcent w ramach festiwalu.
W bloku konkursowym zaś wyświetlono osiem etiud i dziesięć animacji, które oceniane były w osobnej kategorii (jak się jednak okazało, zaskakująca decyzja jury w kwestii Grand Prix uczyniła ten podział bardzo płynnym). Były to:
Etiudy Nie mam wyjścia (Dawid Hulota) Melodramat wykorzystujący znane schematy poświecenia, w tym wypadku pod postacią prostytucji w imię wyższych wartości, takich jak miłość. Mimo niezbyt oryginalnej fabuły i przewidywalności utwór oglądało się całkiem miło, głównie z racji na bardzo ładne zdjęcia i muzykę, która w nienachalny sposób ilustrowała wydarzenia na ekranie. Threatened (Karol Kubiak) Utrzymana w konwencji teledysku, a konkretniej fabularyzowanych wideoklipów Michaela Jacksona, etiuda o spotkaniu młodej dziewczyny z tajemniczym mężczyzną. Muzyka Króla Popu, oniryczny charakter, zaburzenia rytmu narracyjnego i estetyka horroru przywołują na myśl takie teledyski, jak Thriller czy Billie Jean. Całość okraszona niemałą dawką specyficznego humoru. Aniołek (Konrad Hamada) Etiuda z gościnnym udziałem Anny Dymnej, prezentująca równolegle historie młodej dziewczyny chcącej zarobić na wycieczkę oraz podstarzałego kloszarda. Losy obu postaci zbiegają się, by w finale nabrać gorzkiej, ironicznej wymowy. Na uznanie zasługują świetne zdjęcia i muzyka, które rekompensują nieco banalną fabułę. Pralka (Jakub Pączek) Ten świetnie nakręcony i zmontowany film okazał się niezwykle zabawną i interesującą historią z kilkoma historycznymi wątkami w tle. Nic dziwnego, że dostał od jury wyróżnienie za najlepsze wykorzystanie wiedzy filmowej. Rabatki (Dawid Halota, Łukasz Opaliński) Niezłe zdjęcia i dopracowany montaż niestety nie ratują szeroko pojmowanej treści tej parodii wideoklipów rockowych. Zasadniczy problem dotyczy tu poczucia humoru, które w wypadku parodii stanowi podstawę każdej produkcji, a pod tym względem niestety nie jest dobrze. Doskonały przykład utworu, w którym "forma przerosła treść". Twist & Blood (Kuba Czekaj) Wyróżnienie za najlepsze wykonanie techniczne tej produkcji nie powinno nikogo dziwić – zarówno montaż, jak i praca kamery, udźwiękowienie czy oświetlenie są w tym obrazie bez zarzutu. To jednak nie jedyne jego zalety. Również aktorstwo i równowaga między elementami humorystycznymi i poważnymi działają na korzyść tego filmu. To naprawdę kawałek niezłego, wartego uwagi kina. Jutro (Bartosz Kruhlik) Zrealizowany w konwencji dokumentalnej krótki film o przemijaniu i starości. Obserwując starszą kobietę i słuchając jej opowieści o rozmaitych sprawach, można odnieść wrażenie, że obcujemy ze zbiorem chaotycznie zebranych wypowiedzi i ładnie skomponowanych kadrów. Tak naprawdę to jednak sprawnie zrealizowany portret, zarówno jednostki, jak i pewnego pokolenia, które stosunkowo rzadko pojawia się w dzisiejszym kinie, promującym głównie młodość i witalność. Post scriptum (Aleksander Krzystyniak) Pozbawiony słów utwór wykorzystujący konwencję filmu grozy z całkiem nieźle zbudowaną atmosferą, a to wszystko dzięki muzyce i ładnym, poetyckim kadrom. Szkoda, że w gruncie rzeczy nie był w stanie poruszyć większości widzów serią ogranych schematów. Niemniej jednak warto obejrzeć, choćby po to, by zobaczyć, jak powinno się tworzyć nastrój.
Animacje Lebensraum (Edyta Bakiera) Proste efekty wizualne służące realizacji równie prostego pomysłu z lewitacją rozmaitych przedmiotów, które znikając, prowadzą do opustoszenia pokoju. W praktyce film sprawia wrażenie afabularnego wideoklipu, który niestety nie zapada w pamięć. Narcotic Dream (Kamil Bogucki) Psychodeliczna animacja poklatkowa wykorzystująca w ciekawy sposób oświetlenie i plastelinowe rzeźby głów. Więcej w zasadzie nie sposób na jej temat napisać, ale fani tego typu estetyki i atmosfery grozy (oraz choćby twórczości Davida Lyncha) powinni znaleźć tutaj coś dla siebie. Opowieść o śpiących ludziach (Joanna Pal) Minimalistyczna animacja przywodząca na myśl proste grafiki z podręczników dla dzieci lub filmików instruktażowych dotyczących obsługi różnych urządzeń lub zachowania w określonych sytuacjach (tudzież, bardziej konkretnie – wideoklip do piosenki Remind me zespołu Royksopp). Estetycznie ciekawej formie towarzyszy również interesująca treść: przedstawienie różnic płciowych na przykładzie jednego dnia z życia przeciętnego małżeństwa. Prezent (Magdalena Szczurzewska) Oldchoolowy styl tej animacji kojarzy się z estetyką minimalistycznych komiksów i malarstwa. Ciekawy rytm opowieści i wzruszający finał z morałem to chyba największe plusy tej produkcji, którą polecić mogę zarówno wytrawnym kinomaniakom, jak i najmłodszym widzom. The Splash. Historia animal punk (Andrzej Szych) Przepełniona specyficznym humorem animacja ogrywająca w twórczy sposób konwencje wideo koncertowego i filmów dokumentalnych. Historia zespołu punkowego grającego nie dla zwykłej publiczności, lecz dla zwierząt. Wszystko okraszone dynamicznym montażem i pozornie niedbałą kreską. Pure anarchy w krzywym zwierciadle. Co ciekawe, obraz został nagrodzony Grand Prix festiwalu, wyprzedzając nie tylko konkurencyjne animacje, ale i wszystkie etiudy wystawione do konkursu głównego. Conspire (Krzysztof Baran, Kasper Grubba, Andrzej Szych) Mój osobisty faworyt, a zarazem filmik wyróżniony w konkursie animacji. Animowany wideoklip do tytułowej piosenki zespołu Antimatter, wykorzystujący przede wszystkim technikę malarstwa akwarelowego. Piękny, poruszający, nostalgiczny i przepełniony subtelną symboliką. Polecam! Coś w tym gatunku (Urszula Palosińska) Kolejna nagrodzona animacja. Gorzka ironia, minimalistyczna forma i spora doza złośliwości, do tego wykorzystanie narracji à la filmy przyrodnicze. Owocem tego połączenia jest bardzo ciekawy, nieschematyczny utwór stanowiący komentarz do bieżącej rzeczywistości, mód i kryzysu kultury. Dialog (Karolina Suchodolska, Daria Piskosz) Jeszcze jeden mocno psychodeliczny tytuł. Koncept zmiennej grawitacji i rozmawiających stóp wydaje się dość absurdalny, ale absurd ten stanowi źródło niepokojącej atmosfery. Dystopia (Agata Graczyk) Poklatkowa animacja z plastelinowymi lalkami. Niepokojąca, a momentami wręcz przerażająca estetyka, wszechobecny brud i mroczne scenografie towarzyszą równie klimatycznej historii, akcentującej tematykę złej karmy, która zawsze wraca do niedobrych ludzi. Zarówno artystycznie, jak i etycznie utwór wart uwagi. Fabryka Farby (Piotr Kieruj) Dwie techniki: malarstwo i wycinanki. To nietypowe połączenie służy ukazaniu kolejnej mrocznej historii, choć tak naprawdę jej fabuła odchodzi na dalszy plan. Liczy się przede wszystkim forma i estetyka brzydoty, mroku i brudu, która zdaje się stanowić podwójny komentarz: do współczesnej rzeczywistości, w której natura staje się mało ważna, oraz – w węższym rozumieniu – do procesów twórczych, dzięki czemu utwór nabiera znamion autotematyzmu.
Konkurs na tekst krytyczny Na osobną uwagę zasługuje konkurs na tekst krytyczny, w którym główną nagrodą była publikacja zwycięskiego artykułu na łamach magazynu Kino. Wśród nadesłanych 74 prac (ich liczba to pozytywne zaskoczenie) znalazły się zarówno teksty napisane przez amatorów, jak i przez osoby, które doczekały się już publikacji. Pozytywnym zaskoczeniem okazała się liczba artykułów nadesłanych przez osoby w wieku licealnym, a nawet gimnazjalnym. Zwycięzcą okazał się jednak student Uniwersytetu Jagiellońskiego, Maciej Stasiowski, którego tekst Wciśnij "enter" i patrz jak płonie… można przeczytać w najnowszym numerze Kina. Jury postanowiło także przyznać wyróżnienie Dominice Bierczyńskiej, której pracę zamieszczono na łamach internetowej wersji magazynu.
ROKOWANIA
Wspominałem we wstępie o tym, że żaden festiwal nie mógłby się obejść bez publiczności. Bez niej zwyczajnie by nie istniał, nie wspominając o sukcesie. A KAMERA AKCJA zdecydowanie sukces odniosła. Czym go zmierzyć? Czy tylko frekwencją? Czy tylko filmami, które zaprezentowano? Czy tylko wydarzeniami, które się odbyły? Zdecydowanie nie, choć nawet poprzestając na tych kategoriach, tegoroczną edycję KAMERY AKCJI można by było uznać za udaną.
Miarą sukcesu tego typu imprez powinny być również cele, jakie założyli sobie organizatorzy, i skuteczność w ich osiąganiu. Także pod tym względem nie można nic zarzucić osobom, dzięki którym festiwal stał się tym, czym się stał. A jakie były założenia? KAMERA AKCJA miała być forum wymiany myśli między środowiskiem krytyków, widzów oraz twórców filmowych i to zadanie udało się w pełni wykonać. Sukces w tym względzie zawdzięczać można zarówno świetnemu doborowi filmów, które stanowiły doskonały punkt wyjścia dla rozmaitych dyskusji, jak i zaproszonym gościom, którzy mobilizowali także publiczność do udziału w rozmowach. Wyrazy uznania należą się wreszcie całej rzeszy organizatorów i wolontariuszy, którzy zadbali o świetną atmosferę przez cały czas trwania festiwalu, nie tylko podczas jego "oficjalnych" punktów programowych. Po takiej serii entuzjastycznych opinii z mojej strony chyba jasne jest, że w przyszłym roku również wybiorę się na KAMERĘ AKCJĘ. Do tego samego zresztą zachęcam także Was wszystkich. Jeśli kochacie kino z całą jego różnorodnością, jeśli lubicie wymieniać się opiniami o filmach (i szeroko pojmowanym świecie filmu) z innymi pasjonatami, jeśli wreszcie sami chcecie podzielić się swoją twórczością, czy to w dziedzinie kręcenia własnych obrazów, czy pisania tekstów krytycznych – KAMERA AKCJA powinna na stałe znaleźć się na Waszej festiwalowej mapie Polski.
Warto zajrzeć Eat Drink Play - autorzy większości fotografii zamieszczonych w artykule Festiwal KAMERA AKCJA - oficjalna strona internetowa drugiej edycji