Harry Potter i Insygnia Śmierci: część I

Początek końca

Autor: Krzysztof 'Azgaroth' Pietrzyk

Harry Potter i Insygnia Śmierci: część I
Harry Potter w wersji filmowej towarzyszy widzom na kinowych ekranach już od dziewięciu lat. Przez ten czas ekranizacja przeżywała wzloty i upadki, lepsze i gorsze chwile. Z każdym kolejnym filmem seria dojrzewała, a młodzi aktorzy odgrywający główne role dorastali. Wszystko ma swój początek, ale również i koniec, a Harry Potter i Insygnia Śmierci: część I jest pierwszym aktem wielkiego finału.

Decyzja o pozostawieniu Davida Yatesa na stanowisku reżysera nie wzbudziła we mnie wielkiego entuzjazmu. Zakon Feniksa i Książę Półkrwi były zdecydowanie gorsze od filmów Newella i Cuarona. Dodatkowym utrudnieniem mógł być fakt, że w tej części stosunkowo niewiele się dzieje. Yates zrealizował obraz, który dobrze charakteryzuje całą serię. Jest bardzo nierówny: z wieloma świetnymi momentami, ale także takimi, które były kompletnie niepotrzebne i tylko psuły efekt całości.

W świecie Harrego Pottera zaszły ogromne zmiany. Lord Voldemort zdobywa coraz większą władzę. Rozpoczynają się represje i prześladowania, a Ministerstwo Magii to marionetka na usługach Czarnego Pana. To już nie jest radosny, magiczny świat, który poznali mali czarodzieje. Teraz jest to świat brutalny, mroczny, któremu blisko do państwa totalitarnego. Nasza trójka bohaterów: Harry, Ron i Hermiona stale muszą się ukrywać i uciekać przed Śmierciożercami. Pozostawieni sami sobie odkrywają swoją bezradność i zagubienie w sytuacji, która zaczyna ich przerastać.

Decyzję o rozdzieleniu na dwie części ekranizacji ostatniego tomu uważam za słuszną. Niemożliwe byłoby przeniesienie całej fabuły książki do jednego filmu. Dodatkowo, dzięki takiemu zabiegowi reżyser mógł wyraźnie wyróżnić stylistycznie tę część, która pod pewnymi względami jest inna od pozostałych. Pewnym zaskoczeniem może być tak mała ilość magii w Insygniach Śmierci. Zdjęciom, lokacjom oraz scenografiom bliżej do realizmu, niż fantazyjnego gotyku, przez co można się lepiej wczuć w przedstawiony świat. Wszystko skąpane jest w zimnych barwach, co jeszcze bardziej podkreśla ponury charakter oglądanych scen. Oprócz zdjęć, dobre wrażenie podczas seansu robi również montaż. Scen akcji jest niewiele, ale każda zrealizowana jest perfekcyjnie.

Jednak nie akcją Harry Potter stoi. W dużej mierze jest to film o relacjach między trójką głównych bohaterów. Tempo narracji jest powolne, ale na tyle dobrze wyważone, żeby nie nudzić widza. Niestety, już tutaj można napotkać pierwszy zgrzyt. O ile dorosła obsada jest dobrana perfekcyjnie, a sceny z Heleną Bonhan Carter czy Imeldą Satuton to istne perełki, o tyle odtwórcy głównych ról już tacy dobrzy nie są. Mimo, że Emma Watson w roli Hermiony prezentuje w miarę niezły poziom, to aktorstwo Ruperta Grinta i Daniela Radcliffe'a pozostawia – kolokwialnie rzecz ujmując – sporo do życzenia. Niestety, zarzut ten nie dotyczy tylko Insygniów Śmierci, ale całej serii.

To, co przeszkadzało mi najbardziej to humor. Reżyser na szczęście zdołał go ograniczyć i ta część nie przypomina komedii, niczym Książę Półkrwi. Problem nie leży w ilości żartów, ale w momentach, kiedy je zastosowano. Yates wykazuje się kompletnym brakiem wyczucia w tej kwestii. Nawet najbardziej dramatyczna i straszna scena zostaje spointowana dowcipem. To kompletnie psuje efekt i po prostu denerwuje. Największa w tym zasługa postaci Rona. Chyba jako jedyny nic się nie zmienił przez te wszystkie filmy. Nadal jest to fajtłapowaty rudzielec z zabawnymi – przynajmniej w założeniu – kwestiami.

Mimo reżyserskich potknięć, mogę zaliczyć Insygnia Śmierci do filmów zgoła udanych i określić jednym lepszych w całej serii. Świetna realizacja i przesunięcie środka ciężkości filmu na bardziej dramatyczne aspekty zaowocowało całkiem niezłym efektem końcowym. Oczywiście wolałbym, żeby reżyser nie upychał scen humorystycznych tam, gdzie są niepotrzebne, a aktorstwo głównych bohaterów było lepsze, jednak nie są to na tyle duże zastrzeżenia, by przekreśliły w moich oczach cały film. Jest to jedna z lepszych i na pewno mroczniejszych odsłon przygód Harrego Pottera, którą warto zobaczyć.

PS. Film oglądałem z polskim dubbingiem.