Eagle Eye

Oda do kraksy

Autor: Marcin 'malakh' Zwierzchowski

Eagle Eye
Kino akcji wiecznie żywe. Tak jak różnie bywa z modą na musicale, horrory, komedie romantyczne czy filmy utrzymane w konwencji fantasy, tak jednego można być pewnym: zawsze będzie popyt na filmy, w których większa część scenografii służy jedynie temu, by w pewnym momencie można ją było wysadzić w powietrze. A gdzie popyt, tam podaż. Eagle Eye to produkt czysto marketingowy, bez ambicji, bez morału – ma zarobić swoje i tyle. Myli się jednak ten, kto stwierdzi, że D. J. Caruso jedynie odwalił swoją robotę, licząc na to, że dobra promocja zatrze ślady fuszerki.

Jerry Shaw (Shia LeBeouf) pracuje w punkcie ksero o jakże chwytliwej nazwie, ”Copy Cabana”. Ma genialnego brata bliźniaka, z którym nie utrzymuje kontaktu i ojca, próbującego namówić go na powrót na Stanford, ale za to nie ma pieniędzy. Przełomowym wydarzeniem jest śmierć jego brata, Ethana. Po powrocie z pogrzebu Jerry zastaje w swoim mieszkaniu cały podręczny zestaw terrorystyczny – od broni palnej do azotanu amonu. Wtedy też odbiera tajemniczy telefon od nieznajomej, która każe mu natychmiast opuścić mieszkanie i podporządkować się jej rozkazom. Mniej więcej w tym samym czasie młoda kobieta, Rachel, dostaje podobny telefon, z tym, że tym razem nieznany głos grozi, że jeżeli nie będzie wykonywać poleceń, zabiją jej synka. Wydarzenia te zapoczątkowują całą sekwencję zdarzeń, w których dwójka zupełnie obcych sobie ludzi staje się terrorystami z przymusu. Kobieta, która wydaje im rozkazy zdaje się mieć kontrolę nad wszystkimi urządzeniami elektronicznymi, od telefonów, przez kamery, aż do dźwigów na złomowisku. Tropem bohaterów rusza agent FBI, Thomas Morgan (Billy Bob Thorton).

Eagle Eye jest tym, czym powinno być Wanted. Oba filmy w największym stopniu skupiały się na efektach wizualnych, na szaleńczej akcji, jednakże ten drugi nafaszerowany został niedorzecznościami, skutecznie psującymi dobre wrażenie, jakie pozostawiała po sobie strona wizualna. Najnowsze dzieło D. J. Caruso jest zdecydowanie bardziej poważne. Nikt już nie podkręca kul i nie odczytuje przyszłości z kawałka tkaniny. Nadal mamy do czynienia z nastawionym na zapewnienie prymitywnej rozrywki produktem wtórnym, zlepkiem produkcji takich jak Szklana pułapka 4 i Suma wszystkich strachów, jednakże twórcy starali się jak mogli, by przemycić na ekran odrobinę dobrego kina.

Widać to szczególnie w wątku Jerry’ego – gorszego z dwóch braci, mniej zdolnego i leniwego. We własnym domu czuje się obcy i niepotrzebny, a dla swojego ojca jest wielkim zawodem. Shia LeBeouf właśnie w tych scenach pokazał (po raz kolejny), że jest naprawdę zdolnym aktorem (świetna scena przy trumnie). Szkoda, że jest szufladkowany, angażowany do filmów, w których musi więcej biegać i skakać, niż grać. Niemniej, oglądanie go to czysta przyjemność. Przyćmił nawet Thortona, który może nie zachwycał, ale na pewno nie zszedł poniżej swojego zwyczajnego, wysokiego poziomu. Za to żeńska część obsady, Rosario Dawson i Michelle Monaghan, zawiodła. Obie panie były drętwe i nieprzekonujące.

No dobrze, nie oszukujmy się, Eagle Eye nadal pozostaje najzwyklejszym łubudubu. Cała fabuła podporządkowana jest wepchnięciu na ekran jak największej ilości kraks, wybuchów i wszelkiej maści katastrof. I dobrze! Ogromną zasługą naszego rodaka, Dariusza Wolskiego jest to, że owe sceny się nie nudzą, a wręcz przeciwnie – wciskają widza w fotel i nie pozwalają oderwać wzroku. Świetne zdjęcia – absolutnie największa zaleta tej produkcji – momentami zapierają dech w piersiach. Kij z fabułą, każdy karambol w tym filmie to małe dzieło sztuki. Owszem, do Transformersów jeszcze daleko, ale nie zmienia to faktu, iż dla samej strony wizualnej warto wybrać się do kina.

Dobre kino akcji to sekwencja wybuchowych scen, z rzadka przeplatanych dialogami. W Eagle Eye dodatkowo znalazło się miejsce na odrobinę bardzo dobrego aktorstwa. Tak, wiem, że na tle takich filmów jak Aż poleje się krew czy To nie jest kraj dla starych ludzi najnowsze dzieło Caruso jawi się jako bezładna, efekciarska papka, ale mi owa papka bardzo smakowała. Nie oczekiwałem głębi, liczyłem na rozrywkę – i rozrywkę dostałem. I co z tego, że to wszystko gdzieś już było – przecież nie liczy się fabuła, tylko obraz, a ten jest najwyższej jakości.