Doktor Strange

Sherlock w magicznej pelerynie

Autor: Jan 'gower' Popieluch

Doktor Strange
Były już przełomowe wynalazki, nieudane eksperymenty i przybysze z kosmosu. Czego nie było? Magii. Teraz w końcu wchodzi na scenę i lepiej nie stawać jej na drodze.

Stephen Strange jest światowej sławy neurochirurgiem. Wybiera tylko interesujących pacjentów, mieszka w przestronnym lofcie i jeździ Lamborghini. Wszystko to kończy się wraz z katastrofalnym dla rąk bohatera wypadkiem samochodowym. Desperacko poszukując szansy na odzyskanie sprawności w dłoniach, dr Strange trafia do Katmandu, gdzie czekać mają cuda nieznane zachodniej medycynie. Znajduje tam coś dużo bardziej zaskakującego – starożytny zakon, którego mistrzowie od stuleci bronią ludzkości przed mrocznymi siłami. Ich umiejętności wpływania na rzeczywistość, tajemnych ksiąg i rytuałów nie da się wyjaśnić rozwojem technologicznym ani mutacją. Z braku lepszego określenia trzeba je więc nazwać magią.

W przedstawieniu sztuk tajemnych bardzo wyraźnie widać inspirację architektami z Incepcji. Czarownicy ruchem dłoni zmieniają grawitację, reorganizują ulice i budynki. Ewidentna jest również fascynacja dyrektora artystycznego Raya Chana fraktalami, które są podstawą wielu magicznych i kosmicznych scenerii. Chociaż zasady rządzące magią i jej praktykowaniem nie zostały jasno przedstawione (jak na przykład w Harrym Potterze), nie ma momentów, w których cierpiałaby na tym konsekwencja czy integralność logiki przedstawionego świata. Poszczególne wypowiedzi i obserwacja wydarzeń są wystarczające, by skonstruować z nich spójne rozwinięcie świata zbudowanego w dotychczasowych filmach.

Doktor Strange jest związany z resztą Filmowego Uniwersum Marvela tylko odrobinę bardziej niż Strażnicy Galaktyki. Oznacza to, że spokojnie można się przy nim dobrze bawić, nie znając reszty uniwersum. Ogólne zorientowanie w tematyce poprzednich filmów pozwoli natomiast wyłapać nieco smaczków i zrozumieć sposób, w jaki historia Strange'a wpasowuje się w wielki filmowy schemat studia. Film Scotta Derricksona wyróżnia się również nastrojem – to historia bardzo osobista, skupiona na głównym bohaterze i jego zmaganiach z samym sobą. W sposób wyjątkowy dla cyklu Marvela ponad fabułę wybija się czasem odtwórca głównej roli – Benedict Cumberbatch. Osobowość Strange'a jest zresztą podobna do serialowego Sherlocka, zwłaszcza w zakresie rozbuchanego ego. Z tych powodów powiązanie filmu z aktorem można porównać tylko do funkcji pełnionej przez Roberta Downeya Jr. w trzech Iron Manach.

Oprócz Cumberbatcha na uwagę zasługuje także Rachel McAdams wcielająca się w rolę Christine Palmer – pielęgniarki pracującej w (dawnym) szpitalu Strange'a i raz po raz wyciągającej go z coraz bardziej nienaturalnych tarapatów. Chociaż Palmer oficjalnie nie przyjmuje tutaj komiksowej tożsamości Night Nurse, bardzo możliwe, że to właśnie ona jest powodem odmowy połączenia tego alter ego z Claire Temple z Marvelowskich seriali Netfliksa.

Jedną z największych zalet filmu jest niesamowity humor. Chociaż nie brakuje scen poważnych (zwłaszcza w początkowej części filmu), nagromadzenie komizmu dorównuje Ant-Manowi, a jego jakość przebija wszystko, co dotąd ukazało się w MCU. Ponadprzeciętnie prezentuje się także największa bolączka filmowego Marvela – muzyka. Połączenie oryginalnych kompozycji ze znanymi przebojami tworzą mieszankę dobrze podkreślającą szalone tempo akcji, skrzące się od magicznych wyładowań walki i mistyczną atmosferę Wschodu.

O ile Doktor Strange zdecydowanie zasługuje na jak najszybsze zobaczenie, o tyle raczej unikać należy wersji 4DX. Twórcy odpowiedzialni za synchronizację efektów wykonali, co prawda, świetną robotę, podkreślając ruch bohaterów, zmiany grawitacji czy nawet poszczególne uderzenia (szybkimi stuknięciami w okolice kręgosłupa), jednak wiejący na sali wiatr kilkukrotnie zagłusza dialogi, co nie ma prawa się zdarzyć. Gdyby nie napisy, te sceny byłyby całkowicie stracone. Polskie napisy są poprawne i nieźle oddają również humor, jednak w jednej scenie całkowicie rozbiegają się z faktycznie wypowiadanymi zdaniami. Wygląda to wręcz tak, jakby tłumacz uznał, że ma lepszy pomysł na ten dialog, więc napisał go po swojemu. Warto pamiętać, że twórcy przygotowali dwie sceny dodatkowe – w trakcie napisów i po nich.

Po niespełniającej oczekiwań Wojnie bohaterów fani Marvela znów dostają film, z którego wychodzi się ze szczerym uśmiechem i poczuciem idealnie spędzonego wieczoru. Co więcej, to świetna propozycja również dla tych, którzy nie śledzą regularnie superbohaterskiego uniwersum albo nawet w ogóle go nie znają. Zaangażowanie Benedicta Cumberbatcha do wprowadzenia całkowicie nowego aspektu w gęsty od bohaterów świat okazało się strzałem w dziesiątkę. Teraz pozostaje czekać do kwietnia na ponowną podróż między gwiazdy ze Strażnikami Galaktyki 2.