Birdman

Kim byłem, kim jestem?

Autor: Balint 'balint' Lengyel

Birdman
Riggan Thomson najlepsze lata swojej kariery ma za sobą. Odtwórca kultowej roli "Birdmana" znalazł się na dnie swojej kariery, popadając w niepamięć. Riggan podejmuje ostatni, heroiczny wysiłek wystawienia na Broadwayu sztuki teatralnej, dzięki której wróci do łask publiczności. Równocześnie toczy wewnętrzną walkę ze swoim ego, będącym reliktem dawno minionej popularności.

Birdman tylko z pozoru porusza wysublimowany problem indywidualnych przeżyć Riggana. To nie jest abstrakcyjna historia o upadku jednostki i próbie powrotu na sam szczyt. W swojej istocie problem głównego bohatera może dotyczyć wielu jednostek: zapomnianych aktorów, piosenkarzy, którzy zdobyli popularność stając się "artystami jednego przeboju", a nawet szarych Kowalskich. Niejedna osoba osiągnęła sukces czy to na polu zawodowym, czy też osobistym, co odcisnęło piętno na jej dalszym życiu. Nostalgia za minionymi dokonaniami nie jest wówczas tylko wymysłem reżysera, ani kartą scenariusza filmowego. To problem, z którym należy się zmierzyć.

Spojrzenie na dzieło Alejandro Gozaleza Inaritu z perspektywy własnej przeszłości sprawia, iż film natychmiast przestaje być tylko i wyłącznie kliszą uwieczniającą pomysły autorów obrazu. To rzecz bardzo uniwersalna, skłaniająca do refleksji nad własnym życiem oraz analizy wyznaczonych przez siebie celów. Gorzką prawdę reżyser zaserwował z olbrzymią maestrią oraz wyczuciem tematu. Co prawda obraz może kojarzyć się z Zapaśnikiem Aronofsky'ego, bowiem na wysokim szczeblu ogólności oba filmy poruszają zbliżoną tematykę i wykorzystując podobny motyw przewodni, jednakże Inaritu znalazł własny pomysł na opowiedzenie historii w sposób atrakcyjny dla widza. Ale to tylko część atutów Birdmana.

Michael Keaton | Źródło: filmweb

Film przepełniony jest odniesieniami oraz smaczkami dotyczącymi szeroko rozumianej popkultury. Żonglowanie motywami dotyczącymi roli superbohaterów we współczesnej kinematografii oraz złośliwe docinki odnośnie statusu (tak dotyczącego popularności, jak i kwestii stricte finansowych), jaki zapewnia udział w tego typu przedsięwzięciach, stanowią nie tylko gorzką refleksję (której mottem może być antyczne pecunia non olet), ale równocześnie bawią celnością spostrzeżeń przedstawionych tylko z pozoru w krzywym zwierciadle. Obraz uzupełniają soczyste dialogi wygłaszane przez odtwórców głównych ról – cięte, lecz bez dwóch zdań błyskotliwe.

Skoro już o aktorach mowa... Zaangażowanie Michaela Keatona jako odtwórcę głównej roli okazało się genialnym posunięciem. Kariera zawodowa Keatona jako żywo przypomina losy postaci, w którą przyszło mu się wcielić. I tak, jak protagonista wykorzystuje swoją szansę, prezentując aktorski warsztat absolutnie najwyższej klasy. Pozostając odrobinę w jego cieniu, ale wykonuje równie dobrą robotę Edward Norton w roli Mike’a, nadając ton poczynaniom Riggana. Zresztą cała obsada zasługuje na uznanie: Zach Galifianakis (Jake), Andrea Riseborough (Laura), Emma Stone (Sam), Naomi Watts (Lesley) oraz Lindsay Dunca (Tabitha).

Wielkie brawa należą się także autorowi zdjęć, Emmanuelowi Lubezkiemu, który sugestywnie oddał stan emocjonalny głównego bohatera. Niepokój, stres, postawienie wszystkiego, co pozostało, na jedną kartę. Momentami groteska, innym razem melancholia. Kamera znakomicie wychwytuje każdy gest aktorów, wzmacniając siłę przekazu. Zresztą Lubezki to nie anonimowa persona. Ma on na swoim koncie zdjęcia to takich obrazów, jak: Grawitacja, Jeździec bez głowy, Ali, Frida oraz Ludzkie dzieci. Zdobyte doświadczenie bardzo zaprocentowało podczas realizacji Birdmana.

Michael Keaton, Edward Norton | Źródło: filmweb

Klaustrofobiczny nastrój teatralnej alkowy świetnie oddaje także muzyka, przez zdecydowaną większość obrazu ograniczona do bezustannych dźwięków perkusji. To także coś więcej aniżeli proste okładanie werbli pałeczkami. To kolejny element budujący nieco schizofreniczny wizerunek Riggana, codziennie walczącego ze swoją przeszłością. A czy coś w filmie może nie spodobać się widzowi? Jedyny zarzut to chyba tylko spadek tempa dający się we znaki wraz z upływem minut. Można przez to odnieść wrażenie, że jest on odrobinę za długi, chociaż oczywiście jest to kwestia indywidualnego odbioru.

Birdman to zdecydowanie wyróżniające się dzieło minionego roku. Mimo, iż nie jest ono stricte powiązane z kinem spod znaku science-fiction, to jednak zarówno te oczywiste odwołania do gatunku, jaki i same spostrzeżenia odnoszące się do współczesnej kinematografii świetnie nadają się do analizy przez miłośników tego heroicznego kina. Poza tym jest to rzecz rewelacyjnie zagrana i tak naprawdę bardzo bliska wielu z nas. Pozycja obowiązkowa do obejrzenia.