2013: Top 5 filmów

Podsumowanie najlepszych filmów minionego roku

Autor: Kamil 'New_One' Jędrasiak

2013: Top 5 filmów

Autorzy: balint, Fiszer, Kassildah, luke.orlowsky, merryadok, t.rachwald, Tuperselai, New_One

Przełom starego i nowego roku to z reguły czas na większe lub mniejsze podsumowania. Z tej okazji przygotowaliśmy dla Was kolejną odsłonę zestawienia najlepszych filmów zgodnych z profilem czytelników Poltergeista. Tradycyjnie, wraz z wybraną grupą redaktorów naszego serwisu postanowiliśmy wskazać po pięć (choć, jak się za chwilkę przekonacie, niezawsze) tytułów, które naszym zdaniem zasłużyły na szczególne wyróżnienie.

 

 

Główne kryteria były proste:

Zanim jednak przejdziemy do wskazania konkretnych tytułów, musimy się Wam do czegoś przyznać. Otóż większość autorów niniejszego zestawienia zdecydowała się na swego rodzaju "obejście" wytycznych. Posiłkując się rozmaitymi sztuczkami (lub co najmniej kryteriami pomocniczymi), ułatwiliśmy sobie wybór zaledwie pięciu tytułów pretendujących do miana najlepszych filmów roku. Zwłaszcza, że 2013 okazał się dla części z nas prawdziwą filmową ucztą. W tym czasie, obok pozycji średnio dobrych, średnich i słabych, których rzecz jasna nie brakowało, na ekrany kin weszło naprawdę sporo filmów wybijających się ponad przeciętność.

Przed Wami filmowe TOP 5 roku 2013, czyli minione dwanaście miesięcy oczami wybranych redaktorów i współpracowników serwisu POLTERGEIST.

Źródło: HDwalpapers.com

balint

Miejsce #1: Niepamięć

Pierwsza z dwóch produkcji SF, która zapadła mi (nomen omen) w pamięć w roku 2013. Wiem, że gra aktorska wzbudziła falę krytyki. Zarówno Tom Cruise, jak i Morgan Freeman stworzyli przeciętne kreacje, a reżyser nie wydobył z obu aktorów ich potencjału. Jednakże wykreowana przez Josepha Kosinskiego wizja świata jest niesamowita. Niezwykle plastyczne i sugestywne krajobrazy, uzupełnione rewelacyjną ścieżką dźwiękową, jak również poczucie osamotnienia głównych bohaterów sprawiają, iż ten perfekcyjnie zrealizowany film zapewnia znakomitą rozrywkę i jest w mojej opinii obowiązkową pozycją dla miłośników SF.

Miejsce #2: Grawitacja

Druga z murowanych kandydatur do miana filmu roku w kategorii film fantastycznonaukowy. Jest to następna produkcja, która wzbudziła gorące dyskusje, a to ze względu na fakt, iż twórcy obrazu starali się nadać całości jak najwięcej realizmu. Oczywiście efekt jest mocno dyskusyjny, ale nie zmienia to faktu, iż mamy do czynienia z kolejną ucztą dla oczu i uszu. Jednak nie tylko aspekty techniczne są atutami Grawitacji. Do mocnych stron tej produkcji zaliczyć należy także trzymającą w napięciu (mimo, iż przewidywalną) fabułę oraz bardzo dobrą grę aktorską.

Miejsce #3: Hobbit: Pustkowie Smauga

Druga część ekranizacji powieści mistrza Tolkiena jeszcze bardziej odstaje od książkowego pierwowzoru, ale jednocześnie stanowi przykład umiejętnego rozwijania (lub nawet wymyślania nowych) wątków. Osobiście uważam, że nowy Hobbit według wizji Petera Jacksona to film obowiązkowy dla każdego miłośnika fantasy.

Miejsce #4: Elizjum

Elizjum to kino łączące poniekąd postapokaliptyczną wizję świata z klimatami rodem ze space opery. Sceny ukazujące zrujnowaną Ziemię łudząco przypominają slumsy z Dystryktu 9. Z kolei stacja kosmiczna Elizjum jako żywo przywodzi na myśl tę znaną z serii gier komputerowych Mass Effect. Film Blomkampa jest kinem rozrywkowym w czystej postaci. Próżno tutaj doszukiwać się jakiejś głębi, jednakże całość dostarcza przyzwoitej zabawy. Daje też nadzieję, że nie jesteśmy w tym gatunku skazani tylko na Stevena Spielberga czy Jamesa Camerona.

Miejsce #5: Tajemnica Zielonego Królestwa

W moim zestawieniu nie mogło rzecz jasna zabraknąć filmu animowanego. Tajemnica Zielonego Królestwa łączy zaś w sobie wszystko, co najlepsze w tego typu produkcjach: znakomitą animację i imponującą muzykę. Jeśli dodamy do tego jeszcze wyraziście nakreślonych bohaterów oraz bardzo porządną fabułę, to otrzymujemy film idealny, podczas oglądania którego równie dobrze bawić będą się dorośli, jak i dzieci.

Źródło: Film.onet.pl

Fiszer

W tym roku skupiłem się przede wszystkim na SF. Zarówno chodząc do kina, jak i nadrabiając zaległości w domu, decydowałem się zwłaszcza na filmy reprezentujące ten właśnie gatunek. Dlatego też nie znajdziecie w moim zestawieniu utworów nie zaliczających się do science fiction bądź fantasy (dla którego również znalazło się jedno - i to jakie! - miejsce).

 

Miejsce #1: Hobbit: Pustkowie Smauga

Druga cześć Hobbita być może jest trochę słabsza od Niezwykłej podróży, jednak wciąż trzyma wysoki poziom. Właściwie dostajemy w niej wszystko to, co w poprzedniej odsłonie (cóż, w pewnym sensie jest to wciąż ten sam film): piękne zdjęcia, niesamowite efekty specjalne, masę CGI, świetne aktorstwo i niesamowite uniwersum Śródziemia. Brakuje mi jedynie finezji i błyskotliwości w przeprowadzaniu widza przez kolejne sceny. Niezwykła podróż miała wiele elementów, które również pod tym względem plusowały dla ostatecznej oceny całości - jak choćby lot drozda na końcu filmu. Niby szczegół, a ile uroku dzięki niemu nabrała Niezwykła podróż. Nie pozostaje nic innego, jak czekać na ostatnią część, zastanawiając się w międzyczasie, czym nas jeszcze zaskoczy Peter Jackson.

Miejsce #2: Kongres

Ari Folman (Walc z Baszirem) zrealizował film, który ma większe szanse zostać uznanym za kultowy niż Grawitacja. Rzadko spotykane łączenie animacji z kinem aktorskim w tym przypadku wypadło bardzo dobrze. Dzięki ciekawemu stylowi i zastosowanym rozwiązaniom estetycznym, charakter zastosowanej tu animowanej sekwencji zyskuje surrealistycznego wydźwięku, przez co na długo pozostaje ona w pamięci. Do tego interesująca gra aktorów i świetna fabuła, która wzrusza i zmusza do zastanowienia nad dzisiejszym światem. Niewątpliwie jest to jedna z lepszych adaptacji prozy Stanisława Lema.

Miejsce #3: Grawitacja

Alfonso Cuarón stworzył film, w którym warstwa wizualna zapiera dech w piersi i długo nie pozwala zejść widzowi na ziemię. Piękne zdjęcia orbity ziemskiej, interesująco prowadzona praca kamery podczas długich ujęć, Sandra Bullock, której postać boryka się ze złośliwością przedmiotów martwych oraz niesamowite efekty specjalne (zresztą, atuty możnaby jeszcze długo wymieniać) spowodowały, że film na długo pozostaje w pamięci widza. Z pewnością jest to jednak obraz przeznaczony przede wszystkim do oglądania na dużym ekranie.

Miejsce #4: Iron Man 3

Chyba najlepszy film na podstawie komiksu, jaki do tej pory widziałem. Twórcy postanowili zdekonstruować postać Tony'ego Starka/Iron Mana, zniszczyć wszystko, co osiągnął, porzucić standardowy sposób prowadzenia fabuły w tego rodzaju produkcjach i oszukać widza. Iron Man według Shane'a Blacka (reżyser znany z Kiss Kiss Bang Bang) jest jak nowa zbroja Starka - wciąż rozpadając się na drobne elementy, zaskakuje i zmusza do ponownego układania kolejnych części od nowa. Rozrywka na najwyższym poziomie. Poza tym Ben Kingsley jako Mandaryn wygrał wszystko.

Miejsce #5: Gra Endera

Bardzo dobra ekranizacja jednej z najbardziej znanej powieści Orsona Scotta Carda pod tym samym tytułem. Podobnie jak książka, film wciąga od początku i trzyma w napięciu do końca. Obraz Gavina Hooda (W pustyni i w puszczy) długo zwodzi czytelnika, manipulując jego emocjami. Niespodziewane zakończenie może spowodować, że część widzów nieobeznanych z literackim pierwowzorem poczuje się oszukana. Jednak dzięki temu twórcom udało się to, na czym mogło zależeć Cardowi - w sprytny sposób ukazać manipulację jednostką przez władzę. Świetna rola szesnastoletniego aktora Asy Butterfielda, ciekawa fabuła oraz intrygująca wizja uniwersum Endera powoduje, że wielu widzów, czując niedosyt, sięgnie po książkę.

Źródło: BeyondHollywood.com

Kassildah

Słowem wstępu: moje zestawienie nie obejmie pozycji pokroju Django, Hobbita, powszechnie znanych i przewijających się do znudzenia blockbusterów czy laureatów Oscara. Tego typu kino oglądam rzadko, bo wiadomo, co zazwyczaj z prądem płynie, a i rozwodzić się nad nim nie lubię. Wyjątek robię dla jednej animacji. Proponuję za to kilka tytułów może mniej znanych i wychwalanych, ale nie mniej przez to godnych uwagi. Po większą porcję zapraszam na mój blog filmowy.

 

Miejsce #1: Stoker

Ten film to po prostu cudeńko malowane krwią, symfonia perwersji! Sceneria rodem z gotyckiego horroru, opowieść niczym z kart powieści Agathy Christie - bo i śmierć w rodzinie i tajemniczy krewny i mroczne dziedzictwo - a całość przeraża, zaskakuje, zadziwia, karmi zmysły... Ach, po prostu perełka! Park Chan-wook na krześle reżyserskim plus trio Kidman-Goode-Wasikowska w niepokojącym, rodzinnym ménage à trois. Mój wybór roku.

Miejsce #2: Granice bólu

Zazwyczaj nie lubię kina latynoamerykańskiego czy iberyjskiego, nie trafia do mnie ani sposób budowania napięcia, ani prowadzenia akcji, ani też metody straszenia widza. Czasem jednak zdarzają się wyjątki. Takim wyjątkiem jest właśnie ten film. Zdecydowanie przypadł mi do gustu, choć trzeba przyznać, że miał też słabsze momenty. Można jednak wybaczyć Juanowi Carlosowi Medinie drobne potknięcia, w końcu to jego debiut. Plus za ciekawą alegorię potworności historii narodu, zarówno tych "zrodzonych", jak i - a może przede wszystkim - tych stworzonych.

Miejsce #3: Krudowie

Urocza, kolorowa historia o tym, jak to z rodziną najlepiej wychodzi się na zdjęciach - zwłaszcza, gdy dotychczasowy porządek wali nam się na głowę. Feeria barw, humor, trochę rodzinnego ciepła i miłości, a wszystko to osadzone w czasach, kiedy bogiem nie było Słońce, ale raczej Wenus z Willendorfu. Plus za lokalną faunę i florę, zwłaszcza krwiożercze, różowe tukany.

Miejsce #4: Rabusie kontra zombie

Bardzo kiepskie polskie tłumaczenie brytyjskiego tytułu Cockneys vs Zombies. Film natomiast świetny - zarówno ze względu na specyficzne, brytyjskie poczucie humoru, jak i na użyty w nim slang cockney (oglądać koniecznie z wyłączonym lektorem!). Na ekranie bryluje zwłaszcza starsze pokolenie aktorów znanych z brytyjskich filmów gangsterskich, w tym boska Honor Blackman (pamiętna Pussy Galore z Goldfingera) czy Alan Ford. Do tego najdłuższa chyba scena pościgu zombie za niedołężnym staruszkiem z chodzikiem, która bawi do łez.

Miejsce #5: Klątwa laleczki Chucky

Właściwie nie byłoby w tym filmie nic wartego wzmianki, gdyby nie to, że odświeżono, czy może raczej uwspółcześniono przygody uroczej laleczki z piekła rodem - a ja kocham to małe, wredne paskudztwo! Do tego Brad Dourif znów mówi jej głosem. Dla mnie to o tyle ważne, że po tym, jak ktoś uznał, że świetnym pomysłem będzie obsadzenie kogoś innego w roli Freda K., stwierdziłam, że w głębi duszy jestem chyba jednak pod pewnymi względami o wiele bardziej konserwatywna, niż sądziłam. Tu jednak znów Don Mancini, znów Brad Dourif, znów stare, dobre żarty Chucky'ego, a do tego perełka po napisach końcowych. Dla fanów serii - pozycja obowiązkowa, ale i reszta ma szansę bawić się przednio.

Źródło: HDwallpapers.in

luke.orlowsky

Miejsce #1: Obecność

Mam szczerą nadzieję, że niedawne deklaracje Jamesa Wana, reżysera Obecności, jakoby raz na zawsze skończył on z kręceniem horrorów, okażą się całkowicie bez pokrycia. Jego tegoroczna produkcja to bowiem niemal idealny film grozy, któremu przede wszystkim udaje się wcale niełatwa dziś sztuka przerażenia widza. Wstrząsający jest już sam prolog z udziałem upiornej laleczki Annabelle, a stanowiący przecież zaledwie przygrywkę do późniejszych, nie mniej szarpiących nerwy wydarzeń. Rzecz warta polecenia każdemu, zaś dla miłośników horrorów to pozycja wręcz obowiązkowa!

Miejsce #2: Stoker

Amerykański debiut Chan-wook Parka nie powinien zawieść oczekiwań widzów, którzy upodobali sobie wcześniejsze produkcje tego południowokoreańskiego reżysera. Nowy film twórcy Oldboya to nadal kino wymykające się gatunkowemu zaszufladkowaniu, oferujące zarazem wciągającą fabułę, jaki i ocierającą się o poetyckość formę. Historia niespokojnego dorastania krzyżuje się tu z opowieścią o popadaniu w psychozę; całość wieńczy zaś wisząca nad wszystkimi wydarzeniami rodzinna tajemnica. Wśród licznych zalet Stokera na szczególną uwagę zasługuje hipnotyzująca rola Mii Wasikowskiej oraz niezwykle intrygujący i przemyślany - a przecież debiutancki! - scenariusz autorstwa Wentwortha Millera (szerzej znanego jako Michael Scofield z popularnego serialu Skazany na śmierć). 

Miejsce #3: Django

Kto by jeszcze parę lat temu przypuszczał, że nową pasją Quentina Tarantino może się kiedykolwiek okazać kino kostiumowe? A jednak ten reżyser, kojarzony głównie z tym, co w sztuce filmowej najbardziej nowatorskie, po raz drugi już źródła dla swych opowieści szuka na kartach historii. I ponownie czyni to z typową dla siebie brawurą! Jego najnowsza produkcja jest, podobnie jak wcześniejsze Bękarty wojny, bardzo autorską wizją niechlubnego rozdziału dziejów ludzkości, któremu twórca Pulp Fiction postanowił dopisać odpowiednią (czytaj: krwawą i widowiskową) puentę.

Miejsce #4: To już jest koniec

Najbardziej pozytywne filmowe zaskoczenie mijającego roku! Chociaż nie jestem wielkim fanem kina, z jakiego znana jest większość członków obsady To już jest koniec, nie mogę przejść obojętnie obok tej perełki. Interesujący jest już sam pomysł wyjściowy, polegający na tym, że grający samych siebie gwiazdorzy stawiają niespodziewanie czoła katastrofie, jaką - dosłownie - okazuje się być koniec świata (scena z Rihanną wchłoniętą do Piekła - bezcenna). Autorzy filmu nie poprzestają na szczęście na modnym obecnie parodiowaniu trendów popkultury, tworząc atrakcyjny, błyskotliwy, a przede wszystkim trzymający w napięciu miszmasz horroru, thrillera i szalonej komedii.

Miejsce #5: Pacific Rim

Choć pomysł nakręcenia baśni o robotach i potworach brzmi co najmniej absurdalnie, okazuje się, że nawet tak przesadzona fabuła ma szansę na powodzenie. Tajemnica tkwi, jak widać, w osobie, w której ręce trafia tego rodzaju projekt. W tym przypadku fani odjechanej fantastyki mieli wyjątkowe szczęście, gdyż za reżyserię Pacific Rim odpowiadał nie kto inny, jak Guillermo del Toro - prawdziwy mistrz w swoim fachu. Nadał on tej opowieści stylu i uroku, dzięki którym w sercu niejednego widza przebudzi się wewnętrzne dziecko. W roli głównej (co jest kolejnym powodem mojej osobistej satysfakcji) występuje gwiazda serialu Synowie Anarchii, Charlie Hunnam, doskonale sprawdzający się jako charyzmatyczny bohater, bez którego kino przygodowe nie ma racji bytu.

Źródło: Film.onet.pl

merryadok

Miejsce #1: Hobbit: Pustkowie Smauga

Zanim jeszcze poszłam do kina, byłam niemalże pewna, że będzie to mój numer jeden. Nie pomyliłam się. Pustkowie Smauga okazało się jeszcze lepsze niż pierwsza część Hobbita. Mimo wyraźnych różnic pomiędzy filmem a książką, muszę przyznać, że bawiłam się świetnie, a efekty specjalne, gra aktorska, delikatne akcenty komediowe oraz dynamika całej produkcji wywarły na mnie ogromne wrażenie. Na mój pozytywny odbiór zdecydowanie wpłynęły postaci władcy Miasta nad Jeziorem (Stephen Fry) i Króla Thranduila (Lee Pace) oraz doskonały Smaug. Nie można oczywiście zapomnieć również o świetnej ścieżce dźwiękowej!

Miejsce #2: Grawitacja

Jak dla mnie absolutny fenomen, do tego z doskonałą ścieżką dźwiękową. Alfonso Cuarón wspiął się na wyżyny filmowego kunsztu, ukazując historię dwójki bohaterów w pustce kosmosu. Efekty specjalne i gra aktorska z najwyższej półki, a sama fabuła - może prosta i banalna, ale przedstawiona w sposób ciekawy i trzymający w napięciu przez całe dziewięćdziesiąt minut. Dodatkowym atutem filmu niewątpliwie okazała się muzyka, skomponowana przez Stevena Price'a, która niezwykle trafnie ilustruje historię kosmonautów osamotnionych na orbicie. Co więcej, zaskakujące rozwiązanie wątku Matta Kowalsky'ego zdecydowanie dodało całości "smaczku" i stanowiło przysłowiowego "kopa" dla produkcji Cuaróna. Chapeau bas za odważną decyzję reżysera.

Miejsce #3: Django

Kolejna produkcja Quentina Tarantino wzbudzająca lawinę kontrowersji. Tym razem znany reżyser umieścił swoich bohaterów w przełomowym dla USA punkcie historycznym - w dobie walk o zniesienie niewolnictwa na południu Stanów. Przewrotnego rozrachunku dokonuje tytułowy Django (Jamie Foxx) z pomocą dr-a Schultza, niemieckiego dentysty, który polując na głowy łotrów, przyczynia się również do zwrócenia wolności uciśnionym (w tej roli doskonały Christoph Waltz). Wspaniałej gry aktorskiej dopełnia zaś - obecny ostatnio w niemal każdej wielkiej produkcji - Leonardo DiCaprio, wcielający się w Calvina Candiego, psychopatycznego właściciela plantacji. Ostatnia produkcja Tarantino zaskakuje, bawi i zapewnia doskonałą rozrywkę na naprawdę wysokim poziomie.

Miejsce #4: Wielki Gatsby

Jako wielka fanka powieści Scotta Fitzgeralda, odrobinę obawiałam się najnowszego dzieła Baza Luhrmanna. Robert Redford i Mia Farrow z pierwszej ekranizacji tego wielkiego dzieła wydawali mi się absolutnie nie do zastąpienia. Tymczasem po obejrzeniu Leonarda DiCaprio w roli tytułowego Jaya Gatsby'ego oraz Carey Mulligan jako Daisy Buchanan, muszę stwierdzić, że spisali się oni na medal. Najnowsza wersja filmowa nie pokrywa się do końca z założeniami amerykańskiego pisarza, możliwymi do odczytania w literackim pierwowzorze. Należy jednak przyznać, że reżyser dopasował swoją wizję niemal idealnie do dzisiejszych czasów oraz odbiorców. Krytykowana przez wielu nowoczesna ścieżka dźwiękowa moim zdaniem wcale nie gryzła się z atmosferą Nowego Jorku lat 20. Wręcz przeciwnie, uzupełniała ten piękny show, który mimo wyraźnego odejścia od książkowego wzorca, zrobił - nomen omen - wielkie wrażenie.

Miejsce #5: Kapitan Phillips

Historia kapitana Richarda Phillipsa ukazana w sposób dosadny, wciągający i trzymający w napięciu niemalże do końca. Bez wybuchów i fajerwerków, ale trzeba zaznaczyć, że nie o to tutaj chodziło. Najnowsza produkcja Paula Greengrassa oparta jest na prawdziwych wydarzeniach, do których doszło w 2009 roku u wybrzeży Somalii. Wierne odtworzenie tej okrutnej i dramatycznej historii było priorytetem reżysera i sporym wyzwaniem, któremu zresztą ten zdecydowanie sprostał. Na uznanie zasługuje przede wszystkim odtwórca tytułowej roli - Tom Hanks. Moim zdaniem to jeden z tegorocznych kandydatów do Oskara.

Źródło: HDwallpapers.in

t.rachwald

Miejsce #1: Pacific Rim

Chyba żaden film w mijającym roku nie dał mi tyle radości. W zasadzie, to niewiele może się równać z dobrze zrobionym blockbusterem, w którym gigantyczne roboty naparzają się z wielkimi potworami. Niby prosty mechanizm, który jednak niezwykle łatwo pogrążyć w sosie bezsensu - tu wyszedł doskonale. Del Toro szczęśliwie wiedział, jak wymierzyć odpowiednie porcje groteski, fantazji i przygody. Tak powstała aktorska wersja wymarzonego anime, która przypomniała mi czasy, gdy przedszkolanki puszczały pięcioletniemu mnie japońskie filmy o gigantycznych robotach, przekonane, że to niewinne bajki dla dzieci.

Miejsce #2: Kongres

Ari Folman mierzył wysoko, ale też od Walcu z Baszirem wiadomo, że nie boi się ryzyka. Po animowanym dokumencie przyszła pora na pół-animowaną adaptację Lema. Izraelczyk umiejętnie przetworzył liczące sobie czterdzieści lat z górką opowiadanie, uaktualniając pewne jego elementy i formując zeń dwugodzinną fabułę. Zmienił wprawdzie złośliwą satyrę w dosyć melancholijny film, zachował przy tym jednak oryginalne przesłanie, wykazując tym samym dość rozsądku, by nie kastrować dzieła pisarza z jego prognoz społecznych (co mało któremu adaptatorowi się udało).

Miejsce #3: Grawitacja

Mogło być pierwsze miejsce, gdyby nie końcówka. Zwiastun obiecywał przerażający film o najniebezpieczniejszym dla człowieka miejscu - kosmosie. Bezradnie krążąca wokół własnej osi ludzka sylwetka w skafandrze, to jeden ze szczególnie niepokojących obrazów, jakie można wymyślić. Cuarón pokazał w filmie, jak niepewne jest nasze pozorne panowanie nad orbitą własnej planety. Zniszczenie Międzynarodowej Stacji Kosmicznej zajmuje tu chwilę i pozostawia nieodparte wrażenie, że marzenia o podboju kosmosu są mrzonkami. Szkoda, że reżyser nie był konsekwentny i tak łatwo zmienił ten film w dziełko o przywracaniu wiary ateistce.

Miejsce #4: Iron man 3

Marvel pokazuje DC miejsce w szeregu. Podczas gdy filmy o Batmanie i Supermanie pogrążają się w nużącym, bombastycznym patosie, ekranizacje Marvela, choć pozostają leciutkie, coraz śmielej wkraczają w poważną tematykę. Robert Downey Jr. jest niesłychanie przekonujący jako cierpiący na stres pourazowy Stark. Kłopoty psychiczne herosa, cała symbolika jego zbroi - ochrony i więzienia jednocześnie - ukazane są w sposób zabawny i śmiertelnie poważny jednocześnie. A rozwiązanie wątku Mandaryna uważam za dowcip roku.

Miejsce #5: Obecność

W czasach wielkiej nudy, społeczeństwa zabawionego na śmierć, niezwykle trudno kogoś przestraszyć. Ostatni horror Jamesa Wana może dumnie stać ledwie pół kroku za Egzorcystą. Reżyser pozoruje dokumentalizm, ale nie przez zgraną do cna trzęsącą się cyfrową kamerę, lecz dzięki pieczołowitemu (klasycznemu, rzekłbym) odtworzeniu realiów sprawy, którą - jak się dowiadujemy - rzeczywista para speców od nawiedzeń miała się zajmować w latach siedemdziesiątych. Odwołując się do złotej ery demonicznego dreszczowca, twórca składa hołd Friedkinowi i kręci film, po którym czułem się wyjątkowo niepewnie, siedząc samemu w domu.

 

Honorowe wyróżnienie: Królowie lata

Poza główną konkurencją, pozwalam sobie wspomnieć niezależną komedię amerykańską, będącą jednym z najlepszych filmów coming of age, jakie widziałem. Dwóch nastolatków, zmęczonych irytującymi stosunkami rodzinnymi, postanawia spędzić nadchodzące wakacje w lesie, w zbudowanym przez siebie domku. Dołącza do nich trzeci, niewyrośnięty dziwak włoskiego pochodzenia. Razem folgują szczątkom swojej dzikości, odsuwają jak najdalej od siebie skrzeczącą rzeczywistość, do czasu, kiedy są gotowi wrócić. Perełka pełna błyskotliwych dialogów i przepięknych zdjęć.

Źródło: MovieDeskBack.com

Tuperselai

Miejsce #1: Kraina lodu

Ukoronowanie filmowe roku. Jedno z nielicznych dzieł powstałych w ciągu minionych dwunastu miesięcy, w którym wszystko się zgadza. Muzyka i piosenki nie dają o sobie zapomnieć - są jak melodia, która nie daje spokoju; z zastrzeżeniem, że w tym przypadku to zdecydowanie nic złego, a wręcz przeciwnie. Humor, romans, dramat i akcja są w Krainie lodu idealnie wyważone. Jak to powiedział pewien polski artysta kabaretowy: "Można przeżywać". I dobrze jest przygotować sobie wcześniej chusteczki, bo wzruszenie też może dopaść.

Miejsce #2: Pacific Rim

Film z potworami, dokładnie taki, jakiego mi brakowało. Każda scena walk pomiędzy kaiju a jaegerami to wizualny majstersztyk. Uwielbiam smoki i inne stwory, ale nie lubię, kiedy robią za dużo hałasu - na szczęście kaiju nie wydają z siebie, niczym opętane, przedziwnych ryczących odgłosów. Nie niszczą też, jak to bywa w tego typu produkcjach, wyłącznie Nowego Jorku. Jestem pełna podziwu dla wyobraźni i umiejętności reżysera Pacific Rim, Guillermo del Toro, oraz dla reszty ekipy filmowej. Jedyne, co mi w tym obrazie przeszkadzało, to ciągła ulewa przewijająca się przez większość scen, w związku z którą myślami nieustannie wracałam do polskich filmów (ale to mało istotny szczegół).

Miejsce #3: Labirynt

Aktorstwo na najwyższym poziomie. Dzięki Prisoners poznałam zupełnie inne, nowe dla mnie oblicza Hugh Jackmana i Jake'a Gyllenhaala. Udowodnili, że potrafią zagrać nie tylko bohaterów kina komiksowego, ekranizacji gier czy komedii romantycznych. Okazało się, że nawet zakryci od stóp do głów, nie wykorzystując swojej męskiej urody, też potrafią przyciągać uwagę, a to zawdzięczają niekwestionowanej charyzmie. Nigdy nie przepadałam za kryminałami, ale ten obejrzę z chęcią jeszcze nie raz, mimo że znam już zakończenie.

Miejsce #4: Django

Christoph Waltz i Quentin Tarantino - ten duet nie ma prawa zawieść. W Django na uznanie zasługuje również Leonardo DiCaprio, za swoją kreację Calvina Candiego. Także Jamie Foxx spisał się świetnie w tytułowej roli. Film nie nudzi, a wręcz przeciwnie - ciągle trzyma w napięciu i utrzymuje uwagę widza, skupiając się wciąż na akcji. Do tego wszystkiego należy wspomnieć oczywiście o poczuciu humoru, utrzymanym w charakterystycznym stylu Tarantino i... obraz dzieła kompletnego jest już w pełni klarowny.

Miejsce #5: Strażnicy marzeń / Tajemnica Zielonego Królestwa / Krudowie / Uniwersytet Potworny / Ralph Demolka

To był rok cudownych animacji. Studia Dreamworks, Blue Sky, Pixar i Disney wyprawiły prawdziwą ucztę dla oczu. Nie zapomniały przy tym o szczypcie humoru i pewnej dozie wzruszeń. Aż szkoda, że tak szybko się skończyło. Czekam na dokładkę na przestrzeni najbliższych dwunastu miesięcy.

Źródło: DerekWinnert.com

New_One

Ja również pozwoliłem sobie na małe oszustwo i "przycwaniakowałem". Otóż ułatwiłem sobie zadanie, nie wskazując tych tytułów, które pojawiły się już w pozostałych zestawieniach (i tak nie wspomniałem między innymi o świetnych: Grawitacji, Niepamięci, Django, Tajemnicy Zielonego Królestwa, Krainie lodu, Ralphie Demolce czy Obecności - choć z całą stanowczością stwierdzam, że każdy z tych hitów mógłby spokojnie znaleźć się na mojej liście). Nie znaczy to jednak, że którykolwiek z filmów, które ostatecznie znalazły się w moim zestawieniu nie zasłużył na swoje miejsce. Po prostu nie brałem pod uwagę tych utworów, choć mogłyby konkurować z tymi, które ostatecznie się tu znalazły.

 

Miejsce #1: Drugie oblicze

Wykorzystując klasyczne motywy i schematy, bawiąc się narracją oraz przyzwyczajeniami odbiorczymi widzów, Derek Cianfrance stworzył wybitnie udane dzieło. Stonowany rytm opowieści, przepiękne zdjęcia, nastrojowa muzyka, przemyślanie dobrana oraz umiejętnie poprowadzona obsada doprowadziły twórców na wyżyny nieosiągalne dla rzemieślników, choćby bardzo sprawnych. The Place Beyond the Pines to świetny dowód na to, że kino (również kino gatunków) może być sztuką. Ta zaś bywa niekiedy ani łatwa, ani przyjemna, co z kolei może tłumaczyć fakt, że film Cianfrance'a nie odniósł zbyt wielkiego sukcesu frekwencyjnego.
Nieczęsto oglądam film w kinie więcej, niż jeden raz. W wypadku Drugiego oblicza nie mogłem odmówić sobie tej przyjemności.

Miejsce #2: Spring Breakers

Zarówno tytuł, jak i kolejne zwiastuny najnowszego filmu Harmony'ego Korine'a sugerowały, że będzie to kolejna imprezowa, głupawa produkcja, urozmaicona dodatkowo wątkiem gangsterskim. Ukazane w slow-mo kobiece ciała, skąpane w promieniach słońca i alkoholu, poruszające się w rytm dubstepu oraz rapu zapowiadały kolejną seksistowską kliszę. Tymczasem Korine zakpił sobie z widzów, serwując gorzką satyrę na współczesny wizerunek "fajnej" młodości i na popkulturę. Nie tylko ów efekt zaskoczenia i mocna, choć niejednoznaczna wymowa działają jednak na korzyść Spring Breakers. Na uznanie zasługują też świetne kreacje oryginalnie dobranej obsady (w tym nastoletnie gwiazdki Disneya - Selena Gomez i Vanessa Hudgens - oraz fenomenalny James Franco), pełna przepychu oprawa audiowizualna oraz oniryczno-psychodeliczny nastrój.
Od czasów mojej nastoletniości nie zdarza mi się wieszać plakatów w pokoju. Wiadomo, człowiek dorasta i poczucie smaku oraz gust się zmieniają. Dla sprezentowanego mi postera Spring Breakers zrobiłem jednak wyjątek.

Miejsce #3: Wróg numer jeden

Do dziś uważam, że ubiegłoroczny hit Kathryn Bigelow to jeden z największych (jeśli nie największy) przegrany 85. gali wręczenia Oscarów. Począwszy od gry Jessici Chastain, poprzez ciekawą historię ze stopniowo budowanym dramatyzmem, skończywszy na uderzającym zakończeniu filmu, Zero Dark Thirty reprezentuje iście mistrzowski poziom. Polowanie - bo zdaje się, że to właściwe słowo - na najbardziej poszukiwanego i znanego terrorystę na świecie nabrało dzięki temu filmowi charakteru widowiskowej, owszem, ale jednak osobistej historii. Być może właśnie w tym tkwi talent reżyserki, która w doskonałych proporcjach wymieszała wątki w skali globalnej z kameralnym dramatem jednostki.
Choć filmy wojenne i polityczne thrillery są bliskie mojemu sercu, to chyba jeszcze żaden nie poruszył mnie tak bardzo, jak Wróg numer jeden. Chapeau bas, pani Bigelow!

Miejsce #4: Życie Pi

Podobno historię Pi Patela ogląda się świetnie w 3D. Choć osobiście nie miałem takiej możliwości, dwuwymiarowy seans dostarczył mi wystarczająco wiele pozytywnych wrażeń estetycznych, by docenić oprawę dzieła Anga Lee. Tym niemniej, to nie ona przesądziła o uznaniu Życia Pi za jeden z najlepszych filmów minionego roku. Jasne, całość wygląda pięknie (zdjęcia, efekty specjalne, mise-en-scène), do tego jest wyraziście zagrana i umiejętnie zmontowana; ale to sama historia, źródłowo zaczerpnięta z książki Yanna Martela, stanowi główną zaletę Life of Pi. Niezwykle istotny był więc sposób przedstawienia jej na ekranie. Reżyser dokonał tego przeniesienia bardzo umiejętnie, zachowując unikatowy charakter opowieści, posiadającej kilka ciekawych warstw, swoistych płaszczyzn do odczytania.
Na pozytywny odbiór Życia Pi przeze mnie spory wpływ miały zapewne krytyczne (niekiedy bardzo kąśliwe) uwagi moich znajomych pod adresem tego filmu. Dzięki nim już "na starcie" mogłem zostać mile zaskoczony. Najważniejsze jednak, że nawet z perspektywy czasu owo korzystne wrażenie zanadto nie osłabło.

Miejsce #5: World War Z

Sporo obrazków z tego widowiskowego blockbustera utkwiło mi w pamięci. Co jednak ważniejsze, podobnie jak np. w wypadku Obecności, jest to sprawnie zrealizowany film w ramach swojej konwencji. Horror Jamesa Wana wypada bardziej oldschoolowo i strasznie, natomiast Marc Forster uczynił swój zombie movie bardzo urokliwym wizualnie i dynamicznym. Jeden i drugi film jest jednak (każdy na swój sposób) niesamowicie nastrojowy. Przy obu tytułach, zamiast oryginalności postawiono na zgrabne ogranie znanych schematów. Niemal w każdym calu widać, że to bardzo świadomie zrealizowane utwory. Jeśli dodamy do tego rewelacyjny motyw muzyczny przygotowany przez zespół Muse, więcej niż przyzwoitą rolę Brada Pitta i niezłe efekty specjalne, World War Z okazuje się jednym z filmów, do których sporadyczny powrót może być całkiem przyjemnym doświadczeniem.
WWZ wyświetlano w ramach nocnego maratonu filmowego, na którym pojawiłem się po raz pierwszy od czasów mojego ostatniego podobnego wypadu, jeszcze w latach licealnych. Nawet śmiechy i beznadziejne komentarze zasiadających obok mnie dziewczyn nie osłabiły pozytywnego wrażenia, jakie wywarł na mnie film - choć na pewno zachęciły do ponownego obejrzenia całości na spokojnie, choćby w domu.

Źródło: Bloody-Disgusting.com

W przeciwieństwie do roku 2012, najwidoczniej w ciągu minionych dwunastu miesięcy zabrakło jednego filmu, który zgodnie wskazaliby wszyscy autorzy. Tym niemniej, można zwrócić szczególną uwagę na konkretne tytuły, zdecydowanie najczęściej pojawiające się w przynajmniej kilku zestawieniach. Takim filmem jest z całą pewnością Grawitacja, o której wspominały aż cztery osoby. Dużym uznaniem cieszyły się również Django, Pacific Rim oraz Hobbit, czego dowodem jest obecność każdego z tych tytułów w trzech zestawieniach (do tego film Jacksona znalazł się aż dwukrotnie na miejscu pierwszym!). Można również przypuszczać, że gdyby nie osobiste ograniczenia, które narzuciła sobie część redaktorów, niektóre tytuły pojawiałyby się znacznie częściej. Czy zagroziłoby to Grawitacji na pozycji lidera? Trudno stwierdzić.

Wiadomo natomiast, że dobrych filmów - przynajmniej naszym zdaniem - w roku 2013 nie zabrakło. Ba, w powyższych podsumowaniach nie pojawiły się przecież nawet wszystkie tytuły godne polecenia! Pomimo różnorodnego, niekiedy rozbieżnego gustu autorów niniejszego artykułu - jak również sztuczek i nieszablonowego podejścia do przyświecających temu tekstowi założeń - nie udało nam się uwzględnić wielu dobrych oraz bardzo dobrych produkcji, które w ciągu ostatnich dwunastu miesięcy trafiły do dystrybucji w Polsce. Warto tu wymienić choćby takie filmy, jak Igrzyska śmierci: W pierścieniu ognia, Niemożliwe, Człowiek ze stali, Na własne ryzyko, WyścigKick-Ass 2, Mama, Martwe zło czy Szklana pułapka 5. Nie wspominając już o szeregu świetnych filmów zupełnie nie mieszczących się w profilu serwisu... Tomek 't.rachwald' Rachwald przemycił wprawdzie jeden taki tytuł (Królowie lata), ale przecież choćby Chce się żyć, Poradnik pozytywnego myślenia lub na przykład Broken zdecydowanie zasługują na to, by otrzymać "polecajkę" w ramach podsumowania zakończonego roku.

Zasady są jednak zasadami i choć w tym roku trudno uznać nasze do nich podejście za szczególnie "sztywne", stanowią one pewne ograniczenia. Dlatego, standardowo, przyjmijcie redakcyjne zestawienia 2013: Top 5 filmów za sugestie, dzięki którym formułowanie ogólnej listy kinematograficznych must-see z 2013 może okazać się łatwiejsze. Nie bójcie się też dopisać do tej listy swoich propozycji. Być może dzięki Wam i my nadrobimy repertuarowe zaległości, kiedy nadarzy się sprzyjająca okazja. Zachęcamy do tego serdecznie; podobnie zresztą, jak do polemiki z naszymi typami.

Żegnamy się już z rokiem 2013, który okazał się niezwykle obfitym w interesujące, warte obejrzenia filmy. Zarówno Wam, jak i samym sobie życzymy zarazem, by najbliższe dwanaście miesięcy było dla prawdziwych kinomaniaków okresem nie mniej hojnym i życzliwym. Aby obrazy, na które czekacie najbardziej przyniosły Wam spodziewaną satysfakcję, a pozostałe pozytywnie Was zaskakiwały. Niech jednak w repertuarach nie zabraknie również nieco gorszych (a nawet naprawdę złych, kiepskich, fatalnych) tytułów - choćby po to, żeby łatwiej było doceniać to dobre i średnie kino, na które niekiedy przesadnie wylewa się pomyje.