» Dodatki i podręczniki » Zagraniczne » Pathfinder: Giantslayer – Shadow of the Storm Tyrant

Pathfinder: Giantslayer – Shadow of the Storm Tyrant


wersja do druku
Pathfinder: Giantslayer – Shadow of the Storm Tyrant
Finałowy akt kampanii Giantslayer ostatecznie opuszcza nieprzyjazne, wulkaniczne okolice Popielnego Szczytu i rzuca bohaterów graczy w przestworza Golarionu, pozwalając im zwiedzić jedno ze szczytowych osiągnąć magii i inżynierii wyższych ras gigantów.

Historia opowiedziana w Cieniu Burzowego Tyrana rozpoczyna się w tym samym miejscu, w którym skończyło się Kowadło Ognia (a mówiąc dokładnie – na końcu korytarza, do którego bohaterowie wkroczyli po konfrontacji z królem ognistych olbrzymów). Teraz, po rozbiciu ostatniej armii gigantów, przed postaciami staje finałowe wyzwanie – pokonanie stojącego za wszystkimi wydarzeniami burzowego olbrzyma Voltusa (tytułującego się mianem Burzowego Tyrana) i powstrzymanie jego ostatniego, desperackiego planu wymierzonego w mniejsze rasy zamieszkujące zachodni Avistan.

Żeby tego dokonać, bohaterowie będą musieli dostać się na pokład opanowanego przez siły Voltusa latającego zamku chmurowych gigantów, przemierzyć jego monumentalne sale, rozwiązać kilka nieprzewidzianych problemów, pokonać najwierniejszych stronników Burzowego Tyrana, a w wielkim finale zmierzyć się z samym potężnym olbrzymem dosiadającym starożytnego smoka.

Podobnie jak w piątej części kampanii, także tym razem twórcy zrezygnowali z podziału przygody na wyraźnie wyodrębnione akty, zamiast tego dzieląc scenariusz na części odpowiadające mniej więcej kolejnym poziomom podniebnego zamku. Jedynym wyjątkiem od tej reguły jest pełniący rolę swego rodzaju prologu początek przygody, w którym zadaniem graczy jest wymyślenie sposobu na dostanie się na pokład unoszącej się w powietrzu fortecy.

Zaloguj się, aby wyłączyć tę reklamę

Ten pierwszy fragment scenariusza został również przygotowany z największym rozmachem i może stanowić dla postaci największe wyzwanie. Oto powiem bohaterowie, zapewne wciąż wyczerpani po przedzieraniu przez czeluście Popielnego Szczytu, muszą stawić czoła dobrze zorganizowanej grupie gigantów przygotowujących zamek do odlotu. Przeciwników jest tu dużo, są gotowi do walki, świetnie znają teren i swoje możliwości, a do tego gracze muszą sobie radzić z takimi dodatkowymi atrakcjami jak ostrzał artyleryjski z zamku (z poziomu ziemi praktycznie nie do powstrzymania) oraz presja czasu. Na szczęście to ostatnie utrudnienie twórcy proponują przedstawić jako element tła fabularnego, a konkretny licznik wprowadzają jedynie jako wariant. Moim zdaniem jest to bardzo dobra decyzja, bo wyrobienie się w podanym limicie czasowym to wyzwanie jedynie dla najbardziej doświadczonych weteranów Pathfindera.

Odsuwając jednak na bok wyśrubowany poziom trudności, muszę powiedzieć, że wprowadzenie do przygody to jeden z jej największych atutów. Bitwa jest efektowna, rozgrywa się na dużym obszarze, a całość ma na tyle otwartą strukturę, że daje kreatywnym graczom spore pole do popisu jeśli chodzi o stosowanie niestandardowych taktyk i zagrywek. Można powiedzieć, że scenariusz otwiera się w iście hitchcockowskim stylu, i za to autorom należą się spore gratulacje.

W porównaniu z epickim początkiem reszta scenariusza prezentuje się nadzwyczaj spokojnie. Postacie w dość leniwym tempie mogą eksplorować kolejne piętra latającego zamku i skupić się bardziej na podziwianiu architektonicznych i inżynieryjnych cudów niż ciągłej walce o przerwanie. Na taki stan rzeczy wpływają też stosunkowo niewielka liczba przeciwników (wrogowie pojawiają się relatywnie rzadko, a jeżeli już stają na drodze graczy, to są to zazwyczaj małe grupy, ściśle określone potwory lub unikatowi Bohaterowie Niezależni) oraz słabo wyczuwalna presja czasu (co prawda Voltus jest w trakcie realizacji swojego ostatniego desperackiego planu, ale gracze mają masę czasu na jego powstrzymanie).

Zaloguj się, aby wyłączyć tę reklamę

Muszę przyznać, że takie podejście do tematu lochów było dla mnie bardzo miłą odmianą po nasyconym przeciwnikami i zagrożeniami środowiskowymi Popielnym Szczycie z Kowadła Ognia. Daje ono graczom chwilę oddechu i okazję do mentalnego odpoczynku po wyczerpującej wyprawie przez podziemia kontrolowane przez ogniste giganty. Jest to też dobre przygotowanie przed finałową konfrontacją z Voltusem, która ma ogromny potencjał na iście filmowe doświadczenie, na długo zapadające w pamięć uczestnikom zabawy. Mistrz Gry ma natomiast szansę na odmalowanie przed graczami kolejnych odwiedzanych lokacji, a przestronne, monumentalne i utrzymane w antycznym stylu sale zamku same skłaniają do tworzenia plastycznych opisów. Znaleźć tu można także kilka naprawdę interesujących skarbów, takich jak ogromna biblioteka zawierająca jedną z najdokładniejszych kronik Golarionu.

Pochwalić muszę również konstrukcję poszczególnych spotkań – skupienie się na pojedynczych, ściśle określonych adwersarzach o unikalnych mocach to bardzo dobry pomysł. Cieszy również obecność kilku zagadek środowiskowych i ciekawie pomyślanych pułapek.

Niestety obok wielu niezaprzeczalnych zalet autorzy Cienia nie uniknęli kilku drobnych wpadek, które zebrane razem muszą negatywnie wpłynąć na finalną ocenę scenariusza. Pierwszą z nich jest najniższy poziom zamku mieszczący maszynownię i wszelkiego rodzaju pomieszczenia techniczne. Fabuła uzasadnia jego obecność , ale w moim odczuciu jest on nieco zbyt długi i zbyt monotonny, co może skutkować znużeniem graczy (w tym momencie kampanii mających za sobą kilkupoziomowe podziemia ognistych olbrzymów). Niekoniecznie udanie wypadły również elementy humorystyczne (choćby spotkanie z delegacją orków z Belkzen), które zdają się być wciśnięte nieco na siłę i nie za bardzo pasują do ogólnego klimatu przygody. Rozczarują się również osoby poszukujące nowych, unikatowych magicznych przedmiotów – artefakty opisane w przygodzie nie mają potężnych właściwości i są ściśle powiązane z miejscem akcji (ponadto większość z nich nie dostosowuje się do rozmiaru postaci, więc dla średnich bohaterów będą właściwie nie do użytku). Jednak nagromadzenie standardowego magicznego wyposażenia jest tak duże, że brak nowych zabawek specjalnie nie przeszkadza.

Zaloguj się, aby wyłączyć tę reklamę

Dla porządku warto też wspomnieć, że po raz kolejny w przygodzie praktycznie nieobecne są interakcje społeczne. W całym scenariuszu można spotkać zaledwie trzy postacie, które będą chciały w ogóle z bohaterami zamienić kilka słów, a o potencjalnie przyjaznych BN-ów jest jeszcze trudniej. Podobnie jak w przypadku Anvil of Fire, mamy tu też do czynienia z dość dziwną praktyką tworzenia postaci o rozbudowanej stronie fabularnej, których interakcja z postaciami graczy sprowadza się do "atakują od razu i walczą do śmierci”, nawet jeżeli takie zachowanie średnio współgra z zarysowaną w opisie osobowością danej istoty.

Podsumowując zasadniczą część Shadow of the Storm Tyrant, trzeba powiedzieć, że zaprezentowany tu scenariusz to bardzo sprawnie wykonany kawałek historii, w którym nie wszystko wyszło jednak tak, jak powinno. Na plus na pewno należy zaliczyć świetny klimat zamku, unikatowych przeciwników i kilka naprawdę dobrze zaprojektowanych spotkań. Z drugiej strony pierwszy poziom lochów nie zachwyca, a brak okazji do interakcji społecznych może być już mocno odczuwalny (to czwarta z kolei przygoda, w której próżno szukać przyjaznych twarzy). Grupom mniej nastawionym na klimat przeszkadzać może również stosunkowo wolne tempo rozgrywki oraz relatywnie niewielka liczba starć. Generalnie jednak jeżeli ktoś dotarł w kampanii do tego miejsca, to warto poznać zwieńczenie opowieści o olbrzymach.

Poza samą przygodą w podręczniku znalazło się rzecz jasna miejsce na zestaw dodatków. Tym razem oprócz standardowego opowiadania i bestiariusza jest to zbiór pomysłów na kontynuowanie kampanii oraz opis gigasów (planarnych potomków tytanów, którzy mogą być przodkami gigantów).

Z całej czwórki najlepiej prezentuje się ekologia gigasów. Planarne olbrzymy są różnorodne (mieszkańcy każdej sfery posiadają zupełnie odmienne cechy) i wokół każdego ich rodzajów można stworzyć interesujący scenariusz niekoniecznie opierający się na walce z epickim przeciwnikiem. Mi najbardziej do gustu przypadła odmiana wywodząca się z Nirvany, potrafiąca śnić potężne magiczne sny, innym istotom jawiące się jako rzeczywistość. Całkiem dobrze wypadł też zbiór pomysłów na kontynuację kampanii, ale jego potencjalną użyteczność zmniejsza fakt, że praktycznie wszystkie zasugerowane wątki zakładają, że gracze na końcu przygody podejmą pewną ściśle określoną decyzję.

Pozostałe dwa dodatki prezentują się już wyraźnie słabiej. W bestiariuszu ewidentnie widać zmęczenie materiału i brak pomysłu na coś więcej niż kolejny niszowy typ giganta (tym razem jest to kamienny olbrzym uczestniczący w nieudanym rytuale) lub coraz bardziej wyspecjalizowana odmiana czarta (reprezentowana tutaj przez daemona służącego na niższych planach jako nadzorca niewolników). Wśród opisanych stworów na plus wybija się właściwie jedynie burzowy tur, czyli zwierzę hodowane przez chmurowe i burzowe olbrzymy, które potrafi żywić się chmurami, a w większych grupach panować nad pogodą. Jest to całkiem interesująca koncepcja.

Opowiadanie to natomiast jeszcze jedna niezbyt udana wariacja na temat motywu polowania na potwora (w tym wypadku nietypowego epickiego trolla), która drażni przewidywalnością i kiepskim poczuciem humoru. Co ciekawe, nadrzędna historia spinająca wszystkie sześć opowiadań nie znajduje tu żadnego sensownego zwieńczenia. Krótko mówiąc, dobrze, że to już ostatni odcinek tej historii.

Na koniec warto jeszcze wspomnieć w kilku słowach o jakości wydania. Pod tym względem nie ma się właściwie do czego przyczepić – ilustracje są ładne (szczególnie te przedstawiające całe sceny), wszelkiego rodzaju plany schludne i czytelne. Wszystko to w miękkiej oprawie na w pełni kolorowych, klejonych stronach. Zatem – standard wypracowany przez lata przez wydawnictwo Paizo.

Jak zatem wypada Cień Burzowego Tyrana jako całość? Na pewno jest to ciekawa przygoda w interesujący sposób podchodząca do tematyk eksploracji lochów (i to nie tylko dlatego, że tym razem te podziemia latają), której dodatkowymi atutami są klimat i większość spotkań z przeciwnikami. Ciekawy jest też dodatek poświęcony gigasom i zbiór pomysłów na ewentualne kontynuowanie historii bohaterów, którzy pokonali Voltusa. Przygoda na pewno dobrze sprawdzi się jako zwieńczenie kampanii, choć trzeba uczciwie przyznać, że nie jest to najlepsza przygoda z całej serii i raczej nie trafi do zestawień najlepszych produktów wydawnictwa Paizo.

W tej sytuacji i biorąc pod uwagę wszystkie powyższe elementy, z czystym sumieniem mogę wystawić Shadow of the Storm Tyrant wysoką ocenę widoczną w stopce poniżej i polecić zakup ostatniego tomu każdemu, komu podobały się poprzednie części historii i chcieliby przeżyć finał opowieści o inwazji olbrzymów. Mimo kilku wpadek i mankamentów kryje się tu potencjał na kilka naprawdę udanych i klimatycznych sesji.

 

Dziękujemy wydawnictwu Paizo Publishing za udostępnienie podręcznika do recenzji.

Zaloguj się, aby wyłączyć tę reklamę
7.5
Ocena recenzenta
-
Ocena użytkowników
Średnia z 0 głosów
-
Twoja ocena
Mają na liście życzeń: 0
Mają w kolekcji: 1

Dodaj do swojej listy:
lista życzeń
kolekcja
Tytuł: Giantslayer: Shadow of the Storm Tyrant
Linia wydawnicza: Pathfinder
Autorzy: Benjamin Bruck, Jim Groves, Steven T. Helt, Mikko Kallio, Tito Leati, Patrick Renie
Okładka: miękka
Ilustracja na okładce: Jesper Ejsing
Ilustracje: Dave Allsop, Aleksey Bayura, Milivoj Ćeran, Shen Fei, Fabio Gorla, Johan Grenier, Miguel Regodón Harkness, Yigit Koroglu, Kate Pfeilschiefter, Roberto Pitturru, Maichol Quinto, Jason Rainville, Mac Smith, Rodrigo Vega
Wydawca oryginału: Paizo
Data wydania oryginału: 29 lipca 2015
Miejsce wydania oryginału: USA
Liczba stron: 96
Oprawa: miękka
Format: A4
ISBN-10: 1601257309
ISBN-13: 978-1601257307
Numer katalogowy: PZO9096
Cena: 22,99 USD



Czytaj również

Pathfinder: Giantslayer - podsumowanie
Giganci po nowemu
- recenzja
Pathfinder: Giantslayer – Anvil of Fire
Ognisty początek finału
- recenzja
Pathfinder: Giantslayer – Forge of the Giant God
Kamienista piaskownica
- recenzja
Pathfinder: Giantslayer – The Hill Giant's Pledge
Jądro ciemności Golarionu
- recenzja

Komentarze


Jeszcze nikt nie dodał komentarza.

Komentowanie dostępne jest po zalogowaniu.