31-12-2009 14:00
Kochany Misiu Gry...
Odsłony: 4
MacKotek na swoim blogu zamieścił notatkę (http://mackotek.polter.pl/,blog.html?7981), której jedna część skłoniła mnie do komentarzy. Jednak rozpisywanie się na temat Mistrzów Gry i Graczy i ich wzajemnego do siebie stosunku nie jest tematem tamtej notki, dlatego nie będę smęcić w komentarzach, napiszę tutaj.
Zaznaczam, że notatkę tą piszę po raz drugi, pierwsza była śliczna, długa, emocjonalnie nasycona i przepełniona wspomnieniami. Ale mi przy wysyłaniu została zeżarta :( I tak jak zawsze robię ctrl+a, ctrl+c, a potem dopiero "zapisz" czy "wyślij", tak tym razem nie zrobiłam. No nic, nieważne.
Zaczęłam grać w erpegi we wczesnych latach 90-tych. O ile dobrze kojarzę, była to druga, może początek trzeciej "fali" erpegowców polskich. Początki Magii i Miecza, początki Kryształów Czasu, po jakimś czasie mojego grania wyszedł polski Warhammer, potem Addki, kilka lat później polski Vampir.
W Jeleniej Górze, w której wówczas mieszkałam, kilku kolegów i ja założyliśmy klub fantastyki. Była to sala w domu kultury, do której można było wpaść po szkole i uprosić jakiegoś Mistrza Gry o poprowadzenie.
Później poznałam innych Mistrzów Gry, z innych miast. Kumpel z Warszawy, który prowadził Aliena - o tych sesjach krążyły legendy. Drugi, którego Cyberpunk był prawie alternatywnym życiem dla graczy. No i Dżawor i Jego Wraith - o którym mówiono, pełnym szacunku szeptem "zagrać we Wraith'a u Dżawora i umrzeć".
A teraz poproszę o wyobrażenie sobie odległych, spowitych mgłą przeszłości czasów, kiedy na polskim rynku były dwa na krzyż systemy polskie lub na polski tłumaczone... (teraz są ich dziesiątki). Kiedy muzyka na sesji puszczana była z zestawu kaset, ustawianego wcześniej na odpowiednie utwory... (teraz wystarczy zgrać w odpowiedniej kolejności mp3ki). Komputery nie były tak powszechne... (teraz są i te mp3ki można ściągnąć). Mistrz Gry przygotowywał się do sesji. Wymyślał - albo opierając się o systemy dostępne mu, albo prowadząc autorskie. Przygotowywał muzykę. Rysował mapy, plany sytuacyjne, rzuty wnętrz. Nie mając do dyspozycji podręczników-poradników dla Mistrzów Gry, musiał wszystko wymyślać od początku i własny sposób prowadzenia opracowywać. Gracze, z wypiekami na twarzach, czekali na kolejne sesje, pytali MG, kiedy będzie kontyntuacja itd.
Wracam do teraźniejszości. Od tamtych czasów minęło wiele lat. Towarzystwo fantastyczno-erpegowe moje składa się teraz z różnych wiekowo ludzi. Niektórzy zaczynają studia, inni mają żony/mężów i dzieci. Siłą rzeczy, na pierwszy plan pchają się inne, niż przed laty, priorytety. Jednak zastanawia pewien paradoks: czy wiecie, z kim jest większa szansa umówić się na sesję - ojcem prawie dwuletnich dwóch córek, pracującym mężczyzną w wieku 30+ czy ze studentem na początku roku akademickiego (początku - w listopadzie, po kampanii wrześniowej)? Otóż łatwiej umówić się z trzydziestoparoletnim ojcem rodziny. Czy wiecie, kto odpowie na maila z propozycją zagrania w kampanię (tylko odpowie na maila, nie musi się deklarować, czy będzie grać) - poważny pracownik ogólnopolskiej instytucji na wysokim stanowisku, czy student? Oczywiście, że pracownik.
Nie, wcale nie chodzi mi o to, że studenci źli, bo sama studentem również jestem i we własny obiad bym pluła, gdybym stwierdziła, że studenci źli :) Myślę, że jest to kwestia wieku i stażu erpegowego. Bez urazy dla młodych ludzi, ale kiedy oni zainteresowali się RPG, na półkach leżało tego mnóstwo, kostki dziesięciościenne były dostępne w sklepach, a nie kupowało się je w czasie wycieczki do Pragi, internet wprost bucha informacjami, poradnikami dla Graczy i MG, podręczniki nie są tak drogie (proporcjonalnie), jak to niegdyś bywało, etc.
I fajnie, ja się cieszę. Tyle że razem z dostępnością RPG pojawia się "wybrednictwo". Mistrzów Gry dostatek, więc Mistrz Gry musi liczyć się z tym, że będzie prosił znajomych, żeby łaskawie pozwolili sobie poprowadzić. Gracze będą wybrzydzać, nie będą mogli umówić się na sesję - ciężko znaleźć w miesiącu jeden dzień, kiedy wszyscy mają wolne kilka godzin, nieprawdaż? Mistrz Gry poświęci swój czas - wymyśli, napisze, rozpisze, opracuje npców, przygotuje muzykę, stworzy nastrój, a Gracze będą marudzić. Później łaskawie pozwolą sobie poprowadzić.
Ja wiem, że generalizuję. Wiem, że w różnych miejscach jest różnie - inaczej, czasem lepiej - czasem, niestety, nawet gorzej. Wszystko sprowadza się jednak do tego, żeby człowieka, nazywanego Mistrzem Gry (opowiadaczem, storytellerem - jakkolwiek...) szanować. Szanować jego pracę, jego zaangażowanie, jego chęci. Nie zwodzić - jeśli nie chce się grać, to powiedzieć, a nie "nie mogę się umówić na sesję, czasu nie mam". Nie lekceważyć - kiedyś Mistrz Gry mógł mieć wymagania, teraz jeśli będzie miał wymagania, to w życiu niczego nie poprowadzi...
Kochać Mistrzów Gry. Doceniać, szanować, przytulać, głaskać. Bo nie każdy Mistrzem Gry być może - nie każdy, wbrew pozorom, ma do tego predyspozycje.
Zaznaczam, że notatkę tą piszę po raz drugi, pierwsza była śliczna, długa, emocjonalnie nasycona i przepełniona wspomnieniami. Ale mi przy wysyłaniu została zeżarta :( I tak jak zawsze robię ctrl+a, ctrl+c, a potem dopiero "zapisz" czy "wyślij", tak tym razem nie zrobiłam. No nic, nieważne.
Zaczęłam grać w erpegi we wczesnych latach 90-tych. O ile dobrze kojarzę, była to druga, może początek trzeciej "fali" erpegowców polskich. Początki Magii i Miecza, początki Kryształów Czasu, po jakimś czasie mojego grania wyszedł polski Warhammer, potem Addki, kilka lat później polski Vampir.
W Jeleniej Górze, w której wówczas mieszkałam, kilku kolegów i ja założyliśmy klub fantastyki. Była to sala w domu kultury, do której można było wpaść po szkole i uprosić jakiegoś Mistrza Gry o poprowadzenie.
Później poznałam innych Mistrzów Gry, z innych miast. Kumpel z Warszawy, który prowadził Aliena - o tych sesjach krążyły legendy. Drugi, którego Cyberpunk był prawie alternatywnym życiem dla graczy. No i Dżawor i Jego Wraith - o którym mówiono, pełnym szacunku szeptem "zagrać we Wraith'a u Dżawora i umrzeć".
A teraz poproszę o wyobrażenie sobie odległych, spowitych mgłą przeszłości czasów, kiedy na polskim rynku były dwa na krzyż systemy polskie lub na polski tłumaczone... (teraz są ich dziesiątki). Kiedy muzyka na sesji puszczana była z zestawu kaset, ustawianego wcześniej na odpowiednie utwory... (teraz wystarczy zgrać w odpowiedniej kolejności mp3ki). Komputery nie były tak powszechne... (teraz są i te mp3ki można ściągnąć). Mistrz Gry przygotowywał się do sesji. Wymyślał - albo opierając się o systemy dostępne mu, albo prowadząc autorskie. Przygotowywał muzykę. Rysował mapy, plany sytuacyjne, rzuty wnętrz. Nie mając do dyspozycji podręczników-poradników dla Mistrzów Gry, musiał wszystko wymyślać od początku i własny sposób prowadzenia opracowywać. Gracze, z wypiekami na twarzach, czekali na kolejne sesje, pytali MG, kiedy będzie kontyntuacja itd.
Wracam do teraźniejszości. Od tamtych czasów minęło wiele lat. Towarzystwo fantastyczno-erpegowe moje składa się teraz z różnych wiekowo ludzi. Niektórzy zaczynają studia, inni mają żony/mężów i dzieci. Siłą rzeczy, na pierwszy plan pchają się inne, niż przed laty, priorytety. Jednak zastanawia pewien paradoks: czy wiecie, z kim jest większa szansa umówić się na sesję - ojcem prawie dwuletnich dwóch córek, pracującym mężczyzną w wieku 30+ czy ze studentem na początku roku akademickiego (początku - w listopadzie, po kampanii wrześniowej)? Otóż łatwiej umówić się z trzydziestoparoletnim ojcem rodziny. Czy wiecie, kto odpowie na maila z propozycją zagrania w kampanię (tylko odpowie na maila, nie musi się deklarować, czy będzie grać) - poważny pracownik ogólnopolskiej instytucji na wysokim stanowisku, czy student? Oczywiście, że pracownik.
Nie, wcale nie chodzi mi o to, że studenci źli, bo sama studentem również jestem i we własny obiad bym pluła, gdybym stwierdziła, że studenci źli :) Myślę, że jest to kwestia wieku i stażu erpegowego. Bez urazy dla młodych ludzi, ale kiedy oni zainteresowali się RPG, na półkach leżało tego mnóstwo, kostki dziesięciościenne były dostępne w sklepach, a nie kupowało się je w czasie wycieczki do Pragi, internet wprost bucha informacjami, poradnikami dla Graczy i MG, podręczniki nie są tak drogie (proporcjonalnie), jak to niegdyś bywało, etc.
I fajnie, ja się cieszę. Tyle że razem z dostępnością RPG pojawia się "wybrednictwo". Mistrzów Gry dostatek, więc Mistrz Gry musi liczyć się z tym, że będzie prosił znajomych, żeby łaskawie pozwolili sobie poprowadzić. Gracze będą wybrzydzać, nie będą mogli umówić się na sesję - ciężko znaleźć w miesiącu jeden dzień, kiedy wszyscy mają wolne kilka godzin, nieprawdaż? Mistrz Gry poświęci swój czas - wymyśli, napisze, rozpisze, opracuje npców, przygotuje muzykę, stworzy nastrój, a Gracze będą marudzić. Później łaskawie pozwolą sobie poprowadzić.
Ja wiem, że generalizuję. Wiem, że w różnych miejscach jest różnie - inaczej, czasem lepiej - czasem, niestety, nawet gorzej. Wszystko sprowadza się jednak do tego, żeby człowieka, nazywanego Mistrzem Gry (opowiadaczem, storytellerem - jakkolwiek...) szanować. Szanować jego pracę, jego zaangażowanie, jego chęci. Nie zwodzić - jeśli nie chce się grać, to powiedzieć, a nie "nie mogę się umówić na sesję, czasu nie mam". Nie lekceważyć - kiedyś Mistrz Gry mógł mieć wymagania, teraz jeśli będzie miał wymagania, to w życiu niczego nie poprowadzi...
Kochać Mistrzów Gry. Doceniać, szanować, przytulać, głaskać. Bo nie każdy Mistrzem Gry być może - nie każdy, wbrew pozorom, ma do tego predyspozycje.