» Recenzje » Złodziej czasu - Terry Pratchett

Złodziej czasu - Terry Pratchett


wersja do druku

Czyli książka o mówiącym tytule

Redakcja: Michał 'oddtail' Sporzyński

Złodziej czasu - Terry Pratchett
Ostatnio Prószyński i S-ka zwiększyli tempo wypuszczania na rynek kolejnych "Pratchettów". Jest to oczywiście sytuacja pozytywna, ale także o tyle niepokojąca, że wydawnictwo zbliża się niebezpiecznie szybko do granicy, jaką w tej chwili stanowi ostatnia książka z cyklu Świata DyskuMaking Money. Biorąc pod uwagę fakt, że nowe powieści z najpoczytniejszego cyklu pisarza ukazują się na zachodzie średnio co rok, to już niedługo ponownie będziemy musieli mierzyć się z nieznośnie długimi okresami oczekiwania na kolejne tomy. A to bardzo niedobrze, bo jest czego wyglądać. Doskonałym dowodem na to jest 26. tom dyskowej sagi, zatytułowany Złodziej czasu.

Złodziej... to jeden ze stand-alone’ów Świata Dysku. Oznacza to, że głównymi bohaterami powieści są (przede wszystkim) postacie, których do tej pory nie uświadczyliśmy w żadnej z dotychczasowych części cyklu. Jednym z nich jest Lobsang Ludd - wyjątkowy młodzieniec, który dzieciństwo spędził w ankh-morporskiej Gildii Złodziei, a następnie został odkryty przez mnichów historii. Odkryty, bowiem Lobsang posiada szczególny talent – potrafi zupełnie nieświadomie zaginać wokół siebie czas, a robi to z taką maestrią, jak nikt inny do tej pory... No, może poza pewnym podstarzałym sprzątaczem. Już niedługo okaże się, że zdolności chłopaka, a także nieustępliwość i upór innej wyjątkowej osoby, znanej z wcześniejszych powieści, będą wszystkim, co dzielić będzie Świat Dysku od ostatecznego - a jakże - końca. I to końca definitywnego, po którym nie będzie już kompletnie nic... Choć będzie wszystko. Cóż, raczej trudno wytłumaczyć to w kilku słowach.

Zawsze byłem zdania, że późniejsze książki Pratchetta są lepsze od tych, które otwierają cykl o Świecie Dysku. Kiedy po raz pierwszy czytałem Złodzieja czasu, a było to kilka dobrych lat temu, uznałem że musi to być wyjątek od tej reguły. Teraz już wiem, że bardzo się myliłem, a moja niechęć najprawdopodobniej była spowodowana niedostateczną znajomością języka angielskiego. Obawiam się zresztą, że i teraz mógłbym mieć pewne problemy ze zrozumieniem powieści w oryginale, jako że i w polskim wydaniu trafiają się fragmenty sprawiające, że mózg zawiązuje się na supeł.

Sam tytuł książki charakteryzuje ją najlepiej. 26. tom dyskowego cyklu wciąga bez reszty i nie pozwala oderwać się ani na chwilę. Kiedy czytelnik wreszcie kończy powieść i ją zamyka, pierwszym zdaniem, jakie wypowiada jest coś w stylu "O rety, to już trzecia w nocy?". W wartkiej akcji, ciętym oraz, jak zwykle, doskonałym i jedynym w swoim rodzaju humorze autor przemyca także kilka ważkich pytań, jak choćby to najważniejsze - o sens życia w zawrotnym tempie, związanym z napierającym zewsząd konsumpcjonizmem. Pratchett nie czyni jednak z owych pytań głównego celu powieści i nie stawia ich w sposób nachalny. Robi to raczej mimochodem i przy okazji, jak każdy dobry nauczyciel.

Mówiąc o wydanych u nas książkach ze Świata Dysku, nie wypada nie oddać hołdu tłumaczowi. Piotr Cholewa po raz kolejny spisał się wyśmienicie, zwłaszcza, że – jak już wspomniałem – niektóre stworzone przez autora konstrukcje myślowe potrafią przyprawić o zawrót głowy.

Złodziej czasu to kolejna świetna powieść Pratchetta, wpisująca się w ogólny trend łączenia przez autora przyjemnego z pożytecznym. Warto też zaznaczyć, że w tym konkretnym przypadku mamy do czynienia raczej z lżejszą tematyką, w odróżnieniu od nadchodzących książek, takich jak choćby najbliższe: Night Watch i Monstrous Regiment. Mistrz opanował już jednak do perfekcji umiejętność odpowiedzi na trudne pytania w taki sposób, że czytelnik pragnie, by owa odpowiedź trwała jak najdłużej. Złodziej czasu jest tego najlepszym przykładem.
Zaloguj się, aby wyłączyć tę reklamę
10.0
Ocena recenzenta
8.27
Ocena użytkowników
Średnia z 32 głosów
-
Twoja ocena
Tytuł: Złodziej czasu (Thief of Time)
Cykl: Świat Dysku
Autor: Terry Pratchett
Tłumaczenie: Piotr W. Cholewa
Wydawca: Prószyński i S-ka
Miejsce wydania: Warszawa
Data wydania: 12 września 2007
Oprawa: 142 × 202 mm
ISBN-13: 978-83-7469-576-3
Cena: 29,90 zł



Czytaj również

Złodziej czasu - Terry Pratchett
Kolejny sukces mistrza
- recenzja
Blask fantastyczny
Błyskotliwe dowcipy
- recenzja
Straż! Straż!
Pierwsze spotkanie ze Strażą Miejską Ankh Morpork
- recenzja
Niuch
Sam Vimes melduje się na... urlop!
- recenzja
Mgnienie ekranu - Terry Pratchett
Panoptikum Terry'ego Pratchetta
- recenzja

Komentarze


Ysabell
   
Ocena:
0
Mnie się aż tak "Złodziej czasu" nie podobał. Owszem, jak zwykle Pratchett pisze na poziomie, ale z cyklu o Śmierci (i, ostatnio, Susan) ten tom akurat jest jednym ze słabszych. Moim zdaniem, oczywiście.

Jest tu, owszem, kilka świetnych pomysłów ("ten piąty, który odszedł zanim stali się sławni..."), ale ogólnie "Złodziej..." nie wciągnął mnie tak, jak choćby poprzednie dwie książki.

No i jednak nie określiłabym "Złodzieja czasu" jako stand alone. W końcu wpisuje się doskonale właśnie w serię o Śmierci (i Susan).

Także nie do końca zgadzam się z recenzją, choć w sumie nie ma tu wiele do nie zgadzania się - w sumie nie napisałeś o książce specjalnie dużo... Ale może to kwestia tego, że już ją czytałam...?

W każdym razie dzięki za recenzję.
21-10-2007 11:05
~Drachu

Użytkownik niezarejestrowany
   
Ocena:
0
Recenzja jest git. Dla mnie to optymalna długość, zwłaszcza jeśli czytamy z monitora :)JAkoś zbyt rozwlekłe recenzje omijam - jako czytelnik chcę znać opinię recenzenta na temat książki/film/systemu/cokolwiek, ale własnie tą długość uważam za "w sam raz".

Co do "Złodzieja Czasu" - początkowo mnie nie urzekł, ale z każdą kolejną stroną przekonywałem się doń coraz bardziej. Po lekturze uważam, że to jedna z najfajniejszych książek Patchetta. Jest śmiesznie, ale i daje do myślenia - odnośnie człowieczeństwa i takich tam.

Jasne, uważam, że to stand-alone. Owszem, pojawiają się bohaterowie z innych tomów - Susan, czy Lu - tze, ale tak naprawdę fabuła nie wiąże się w żaden sposób z poprzednimi tomami. W Muzyce Duszy, czy Wiedźmikołaju waże były koligacje rodzinne Susan, bo były one przyczyną konfliktu. Tutaj Susan jest po prostu wnuczką śmierci i żadne inne tłumaczenia nie są potrzebne.
Jeśli porównać to do cyklu o straży, czy o wiedźmach, czy niektórych tomów o Rincewindzie, to widać, że Złodziej w znacznie większym stopniu broni sie jako byt samodzielny.
21-10-2007 11:24
Rebound
    Stand-alone
Ocena:
0
Jeśli chodzi o "samodzielność", to jednak za pełnoprawne części konkretnych "podcykli" zawsze uważałem te, w których wspomniani bohaterowie wiodący mieli główną moc sprawczą. Śmierć był pełnoprawnym bohatem pierwszoplanowym w Kosiarzu, Susan - w Wiedźmikołaju. Tu oboje pełnili jakoby rolę pomocniczą - zwłaszcza Śmierć, bez którego na dobrą sprawę książka mogłaby się obejść. W Złodzieju... fabuła kręci się przede wszystkim wokół Lobsanga, tak jak w Prawdzie wokół Williama, choć tą ostatnią można by także uznać za spin-off, w tym wypadku serii o Straży.
21-10-2007 13:06
Ysabell
   
Ocena:
0
No cóż - dla mnie to ciąg dalszy cyklu o Śmierci (i Audytorach) właśnie. Tak samo, jak częścią tego cyklu była dla mnie "Muzyka duszy". Ale to kwestia wizji, jak sądzę.

Jeśli zaś chodzi o recenzję, to owszem, zgadzam się z Tobą, Drachu. Długość ta recenzja ma odpowiednią...
21-10-2007 14:01

Komentowanie dostępne jest po zalogowaniu.