Zemsta Nieboszczyka (tytuł oryginalny, Ghost Writer, stanowił widać niemal idiomatyczną barierę nie do pokonania, choć przecież nic nie ożywia filmu jak trup, więc najlepiej umieścić go już w fazie tytułu...), to pomyślana jako czarna komedia opowieść o Johnie Vandermarku (Alan Cumming) oraz Sebastianie St. Germain (David Boreanaz). Pierwszy jest zgorzkniałym nauczycielem muzyki o ambicjach na miarę zostania drugim Puccinim, na dodatek neurotykiem i homoseksualistą (co istotne dla opisu postaci) desperacko szukającym kontaktu (mentalnego). W tym celu gości w swoim domu wielu młodych ludzi, którym niby pomaga w rozwijaniu umiejętności, a tak naprawdę przelewa na nich swoje niespełnione ambicje. Drugi natomiast to hulaka i cwaniaczek, który żeruje na napotykanych kobietach i nie za bardzo się przejmuje kimkolwiek poza sobą i podobno jest pisarzem i podobno pisze powieść. Jak widać, film proponuje trochę skąpo nakreślone postaci.
Nie zdradzę wielkiej tajemnicy, jeśli napiszę, że dojdzie do konfliktu pomiędzy panami, który z kolei doprowadzi do śmierci tego drugiego – demaskuje to już tytuł, widać to na trailerze, a opis z tyłu okładki nie pozostawia żadnych złudzeń. Problem w tym, że – i tutaj w trosce o czytelników zdradzę coś, czego reklama nie zaznacza – śmierć Sebastiana (na pewno nie aż tak przypadkowa, jak sugeruje okładka) następuje w 56. minucie filmu, który trwa ich 85, a jego duch pojawia się dopiero po kolejnych kilku minutach. Czyli nieboszczyk ma około dwudziestu minut czasu ekranowego na odwalenie tytułowej zemsty. Pomijając już kontrowersyjne użycie słowa ”zemsta”, gdyż nie nazwałbym tak zamiarów słodko wyglądającego ducha, w opisie znajdują się jeszcze inne, nazwijmy to – niekonsekwencje. Ale nieważne, bowiem opis fabuły idzie dalej. Dodano, że John publikuje odnalezioną powieść Sebastiana i odnosi komercyjny sukces, ale jego radość nie trwa długo, właśnie z powodu doroślejszej wersji Caspera. Proszę więc sobie policzyć, ile przedstawienie tychże wydarzeń może zająć i zobaczyć, ile zostaje czasu do końca, żeby pokazać zapowiadaną hucznie w opisach filmu oraz w zwiastunie obietnicę zemsty nieboszczyka w konwencji czarnej komedii.
"Znakomita czarna komedia o tym, że czasem nadmiar dobrego serca może prowadzić do zbrodni" – tak brzmi zdecydowanie nazbyt ubarwiony tagline filmu. John nie jest aż takim dobrym samarytaninem, za jakiego się uważa – przyjmuje pod swój dach kolejnych młodych ludzi, ponieważ nie znosi samotności i liczy na to, że gdy się wybiją, jego akcje również wzrosną. Jest furiatem i schizofrenikiem, który nie potrafi dostosować się do życia w społeczeństwie, żyje więc w świecie fantazji, w których jest niezrozumianym geniuszem. Stwierdzenie, że to znakomita czarna komedia potrafiłbym może przemilczeć, gdyby nie fakt, że niewiele w tym filmie komedii, tym bardziej czarnej, która stawia przecież większe wymagania przed twórcami, bowiem do wisielczego humoru i ewentualnej makabry należy podchodzić z wyczuciem, żeby nie przesadzić w żadną stronę. Jeśli miałbym określić gatunkowo film Cumminga, to skłaniałbym się bardziej w stronę czegoś na kształt dramatu, który nie za bardzo wie, czy iść w stronę filmu lżejszego, przedstawiającego postaci jako niegroźnych dziwaków, czy może w stronę czarnej komedii operującej w zupełnie innym fabularnie świecie przedstawionym. W efekcie humor jest serwowany ciężką ręką, historia płaska i nudna, a postacie niezbyt ciekawie rozpisane, z wieloma irytującymi zachowaniami szarżującego głównego bohatera, którym jest John, a nie Sebastian, nawet w wersji przezroczystej.
Wielu najlepszych wypowiedziało się już o tym, że obsadzanie samego siebie w głównej roli filmu, który się reżyseruje, jest samobójstwem dla układu nerwowego. Alan Cumming wyraźnie nie dał sobie rady z postawionym przed sobą zadaniem - aktorsko przeszarżował większość swoich scen, reżysersko wypadł lekko niechlujnie i zbyt chaotycznie. W pierwszym wypadku nie ma się co dziwić, aktor wielkim talentem nie grzeszy i sprawdza się jedynie w pewnym zakresie ról. A na reżysera-rzemieślnika się na razie nie zapowiada. Jak napisałem wcześniej - ani w tym za wiele komedii, ani tym bardziej czarnej, chyba że ktoś za taką uzna lekko skeczową scenę, w której motywem komicznym jest krew sikająca niczym w parodii kina wampirycznego autorstwa Mela Brooksa. Lubię gore, ale wciskane do filmu bez wyczucia staje się niestrawne (a zaznaczyć należy, że w Zemście Nieboszczyka gore znajduje się w ilościach śladowych). Więc jeśli już ten film oglądać, to dla niezłego Borreanaza oraz epizodów (podkreślam – EPIZODÓW) Anne Heche oraz Carrie Fisher, bo pomimo płycizn fabularnych dają radę wykrzesać trochę zainteresowania dla swoich postaci. A najlepszym przykładem idealnie czarnej komedii są... dodatki polskiego dystrybutora, które ograniczają się do zwiastunu kinowego, zwiastunów i prezentacji innych premier Vision oraz sylwetek czwórki głównych aktorów, które poziomem wykonania doprowadziły mnie do płaczu ze śmiechu – nie dość, że są kompletnie nieatrakcyjne, to dowiedziałem się z nich na przykład, że David Borreanaz był współreżyserem filmu, a Carrie Fisher pisała scenariusz do Zabójczej Broni 3...