Dziś, w odpowiedzi na moją prośbę, dostarczono mi do celi pióra, inkaust i pergamin, dzięki którym będę mógł spisać to, co mnie spotkało. Słudzy Inkwizycji i tak już wszystko wiedzą, wszak nie jestem człekiem mocnym duchem, ani ciałem. Mówiłem dużo, wręcz bez przerwy, jeszcze nawet przed tym, jak zobaczyłem rozgrzane żelaza, zanim poczułem uścisk estalijskich butów, łudziłem się, że jeśli przyznam się do wszystkiego... Zweryfikowali moją wiedzę obcęgami, kleszczami i bogowie wiedzą, czym jeszcze. Może myśleli, że coś pominąłem?
Kości palców prawej dłoni nie zrosły się jeszcze do końca, stąd pisał będę wolno, starając się, aby litery kreślone okaleczoną ręką były czytelne, wszak piszę ku przestrodze. Nie jestem heretykiem, czy też raczej być nim nie chciałem, ot czasami zdarza się, że słaby ludzki umysł, zostaje omotany pajęczyną łgarstw uknutych przez bluźniercze potęgi. Bywają sytuacje w życiu, gdy nauka kpi z własnych zasad, gdy nie można ufać własnym zmysłom. Przeżyłem chwile, w których byłem pewien, iż zmarłem i obudziłem się w zaświatach stworzonych przez boga drwiącego z naszych prawd. Magia, kreacje Chaosu, cuda techniki, przeraźliwe stwory - wiele z tego widziałem własnymi oczyma, a jeszcze więcej wyczytałem z kart ksiąg. Zdawało mi się, że nic nie jest w stanie mnie zaskoczyć, jednak czasami absurdalne wizje łamały mój światopogląd. Czy widziałem to naprawdę? Czy też byłem aż tak ślepy? Łudzę się i pozostaję w nadziei, że mój umysł uległ mrocznym podszeptom, gdyż jeśli nie, to wszyscy jesteśmy zgubieni.
Mimo, że zdarzenia te odeszły w przeszłość, ciągle budzą moją obawę. Nie opuszcza mnie strach, który odradza się w koszmarach i paraliżuje moje serce. Zamęt, w jakim trwam, sprawia, iż chcę już tylko jednego, aby to się już skończyło. Czuję, że zabrnąłem w ślepą uliczkę, w miejsce gdzie wszystko w co wierzyłem rozsypuje się w pył. Żałuję godzin spędzonych nad badaniami, moich wzlotów przy poezji, radości, którą budziła wiosna, łez wzruszenia, modlitw. Z perspektywy czasu, wszystko wydaje się iluzją, mitem i wymysłem ludzi.
Przed oczyma wciąż mam twarz Teclisa, jego pełne ironii, a tak delikatne skrzywienie ust, gdy podczas Konklawe Światłości Karl Franz przedstawiał mu kapłana Sigmara – Luthora Hussa. Wszak już wtedy szeptano wśród uczonych, że ponoć na wschodzie znaleziono grób człowieka, którego za życia zwano Sigmarem. Świadczyć miały o tym znalezione przy pozostałościach ciała rzeczy, jednak niemal nikt nie chciał wierzyć w tą plotkę. Jedynie kilku ludzi, którym wydawało się, że ich umysły są otwarte, potraktowało to jako doskonały początek teologicznej dyskusji. Bardzo nieoficjalnej.
7 Sommerzeit 2522 KI
Ledwie przełknąłem posiłek, o ile tak można nazwać to, co leżało w misce, rzuconej przez strażnika na ziemię. Obrzydliwa papka o wyglądzie wymiocin, zalała celę falą smrodu. Jajka użyte do jej zrobienia, zostały pewnie zniesione jeszcze w Złotym Wieku. Ciągle żyję, choć – o ironio – wcale tego nie pragnę. Może, gdy już to spiszę...
W 2521 KI, gdy Surtha Lenk został pokonany nad Mazhorodem, życie na dworze Imperatora toczyło się swoim nudnym, powolnym torem. Gdy chwilę później zagroził nam Pan Końca Świata, Archaon, po raz pierwszy zobaczyłem Imperatora tak podenerwowanego. Pukał do wszystkich znanych mu drzwi i pociągnął za wszystkie możliwe sznurki, a mimo to, pomoc nie była tak oczywista.
Wielki Teclis na każdym nieoficjalnym spotkaniu dawał odczuć, jak dużo dzieli wielkie elfy od rozmnażających się jak szczury ludzi. Zjednoczenie sił z krasnoludami, gdy prosi się o pomoc mieszkańców Ulthuanu, było rzeczą niełatwą, a gdy doliczyć do tego skandale, które nie zdążyły ucichnąć, zaczyna się kreślić pełen obraz prowadzonych rozmów.
Problemów nie było chyba jedynie z posłuszeństwem książąt elektorów. Czas do prowadzenia rozmów nie był jednak dobry, a doradcy Imperatora wplątani byli w różne konflikty. Wątpliwości wzbudzała postawa Balthazara Gelta, Patriarchy Kolegiów Magii. Za rejs z Marienburga zapłacił on złotem, które po paru chwilach zamieniło się w ołów. Oliwy do ognia dolał Luthor Huss, który zmagał się z wysiłkami arcykapłanów, chcących jego ekskomuniki. Ogromne wsparcie, jakie uzyskał od Wielkiego Teogonisty Volkmara, przestało mieć znaczenie, gdy Huss w biały dzień, w centrum Altdorfu, zamordował kapłanów podejrzanych o sprzeniewierzenie pieniędzy z datków wiernych. Niedługo później jego obrońca Wielki Teogonia Volkmar Srogi, Patriarcha Kościoła Sigmara, został przyłapany na lekturze zakazanych ksiąg. Tłumaczył się chęcią poznania wroga, jednak nie wszyscy w to wierzyli.
Teraz wyraźnie widzę, że miłościwie nam panujący Karl Franz potrzebował dodatkowego atutu, bodźca do walki z plagą, która zalewała kraj od północy. Luthor Huss musiał zaś uciszyć, przynajmniej na chwilę, zamieszanie wokół swojej osoby. Nowe wcielenie Sigmara – kowal Valten, był ziszczeniem marzeń zarówno kapłana, jak i Imperatora. Spadł, niczym kometa z nieba… Sześćdziesiąt dwa dni minęły, zanim odrodzony Sigmar, wraz z Imperatorem Karlem Franzem i jego orszakiem, dotarli do Middenheim. Posądzony o konszachty z Chaosem Volkmar, zebrał rzeszę biczowników, wyruszył wcześniej i stanął na czele armii Talableclandu.
Wszystko zaczyna mi się mieszać. Co jest prawdą, a co omamem? Co stało się pod Middenheim, a co widziała jedynie moja wyobraźnia, która przywiodła mnie do szaleństwa. Ale wszak tam byłem...
10 Sommerzeit 2522 KI
Niebo z wolna zaczyna jaśnieć, wprowadzając przez niewielkie, zakratowane okno pierwsze oznaki świtu. Ceremonii ogłoszenia nowego poranka dopełnił chrapliwy krzyk ptaka. Piszę ostatkiem sił, to może być mój ostatni dzień – i dobrze. Ból, który przeszywa moje ciało jest zbyt dużą zapłatą, za to, co zrobiłem. Grzeszyłem wszak myślą i słowem, wątpiłem, ale czyż jeszcze nie odpokutowałem?
Niedawno, gnijąc w tej celi, słyszałem jak strażnicy opowiadali historię o Volkmarze, który stanął twarzą w twarz, w pojedynku z demonicznym Wybrańcem i po zaciętym boju zginął. Demon Be’lakor ponownie uwięził jego duszę w ciele, które skrępowane przytwierdził do drzewca i kazał nosić jako sztandar, skazując Wielkiego Teogonistę na męczarnie. Czyż to nie śmieszne jak tchórzostwo przeradza się w legendę? Wiele dobrego można napisać o Srogim, ale nie, że był znakomitym wojownikiem, czy strategiem. Wszak już podczas pierwszej potyczki wpadł w niewolę Chaosu, a Karl Franz powołał na jego stanowisko Johanna Esmera.
Archaon nie zdążył splugawić Płomienia Ulryka. Dwie armie spotkały się pod wioską Sokh i oczywistym stało się, że musi dojść do bitwy. Karl Franz przekazał kowalowi Ghal Maraz, a wśród żołnierzy jak błyskawica rozeszła się wieść, że na czele Imperium, do boju staje odrodzony Sigmar. Przez cztery dni trwał zmasowany atak Chaosu, który został odparty z najwyższym wysiłkiem. Cały ten czas Valten trzymany był daleko za linią boju. Trzeciego dnia natarcia Archaona, z niewoli udało się uciec Volkmarowi, który wpół nagi i szlochający, został doprowadzony do namiotu Karla Franza.
Piątego dnia morale wojsk Imperium sięgnęło dna. Na cóż żołnierzom odrodzony Sigmar, jeśli ukrywa się w luksusach namiotu Imperatora? Cóż po Wielkim Teogoniście, który niezdolny jest do walki, a może zaprzedał duszę Archaonowi i wrócił jako szpieg? Imperator musiał działać. Valten stanął do walki, lecz prawdziwe wydarzenia dalece odbiegały do legend opisujących jego pojedynek z Archaonem.
Podczas ofensywy wojsk Imperium, Valtena strzegli Kurt Helborg i Ludwig Schwarzhelm. Marszałkowi Rycerzy Gwardii Reikladnu i chorążemu sztandaru Imperium, nie w smak był rozkaz Karla Franza, mieli nawet odwagę go kwestionować, jednak Imperator postawił na swoim. Archaon nie zginął z rąk Valtena, lecz uciekł z niedobitkami swej armii. Valten zaś zginął zaraz po rozpoczęciu boju.
Po zwycięstwie, gdy Huss przyniósł ciało Valtena, Karl Franz, za namową Volkmara, nakazał pozbyć się zwłok kowala. Wśród wojska rozgłaszano, że Sigmar pomógł swojemu ludowi i odszedł, lecz obiecał powrócić, gdy tylko Imperium będzie w potrzebie. Luthora Hussa ogłoszono Wielkim Prorokiem, lecz jednocześnie Imperator zasugerował kapłanowi, by na kilka miesięcy wyjechał z dala od Altdorfu. Legendarny młot Sigmara, Ghal Maraz, zaginął w czasie bitwy. Znalazł się jednak kowal, który na podstawie rycin wykuł replikę świętej broni. Biedak zmarł na tajemniczą chorobę ledwie kilka godzin po ukończeniu swego ostatniego dzieła. I tak oto zniknął ostatni problem.
Jedyną osobą, która nie chciała milczeć był Johann Esmer, szybko jednak zmuszono go do posłuszeństwa i odebrano stanowisko, na które powrócił Volkmar. Plotki o wielkiej schizmie, są dziś jedyną poszlaką wskazującą, że kult Sigmara to wielkie oszustwo. Pierwszemu Imperatorowi nie można wszak odmówić, iż był zacnym strategiem, wojownikiem, władcą, wszelakoż nigdy nie stał się bogiem. Nadworni pisarze szybko stworzyli legendy, które powtarzane po raz wtóry, zyskały większą popularność, niż prawda.
Tak będzie i tym razem, nasi potomkowie wspominać będą wielkiego wodza i kapłana Volkmara Srogiego, odrodzonego Sigmara i wojska Imperium, które z niezachwianym duchem broniły swej ziemi przed hordami wroga. Ja także chciałbym w to wierzyć. Tak bardzo bym chciał.
***
- Wielmożny Siegfrydzie von Walfen, prosiłem o posłuchanie, gdyż podczas segregowania dokumentacji, które mi polecono, natknąłem się na dziennik niejakiego Gerarda Stropa. Uważam, iż człek ten, nawet jeśli spisał swe myśli w chwili słabości, powinien zostać niezwłocznie stracony, wszak to bluźnierstwa, herezje i wichrzycielstwo. Jego "dzieło" zaś winno być bezzwłocznie spalone.
- Cieszę się Jens, że podzielasz zdanie Świętego Oficjum w kwestii osoby Stropa. Jeśli zaś chodzi o jego dziennik, to nie po to został zmuszony do jego napisania, aby teraz go niszczyć. Wszak My gromadzimy dokumenty.
- Ależ Mości Książę, takie kłamstwa mogą zasiać ziarno zwątpienia w słabym umyśle. Nie każdy jest tak niezachwiany w swych poglądach i pobłogosławiony przez Sigmara, jak Ty szlachetny Kanclerzu Reiklandu, czy stojący przed Tobą, skromny Twój sługa. Kimże był ten człowiek, aby przechowywać w naszym archiwum wytwory jego chorego umysłu, Panie?
- Moim skrybą Jens, a twoim poprzednikiem.