21-02-2009 16:07
Żamboch
W działach: fantastycznie | Odsłony: 6
Siódma rano. Warszawa, Dworzec Centralny. Stacja docelowa Łódź Fabryczna. Mam papierosy i batonik, muszę dokupić jakąś pulpę. W dworcowym empiku, zorganizowanym na turystycznym stoliku, leży Ziemiański, obok Grzędowicz i Żamboch. Czech pisze o „Mrocznym Zbawicielu”.
„Zbawiciel”, na czeski - „Spasitel” - jest książką tak powierzchowną i nijaką, że można czytać godzinami. Styl autora to zdradliwa odmiana wyboistej przezroczystości - niby nie czuć, ale czasem można się potknąć i wy... wrócić. Suto podlane sosem z resztek, które zostawili poprzednicy. Trochę gier, trochę telewizji. Pop mix.
Romantyczny Testosteron przepełnia wyobraźnię Żambocha. Główny bohater jest samotny i nieludzki, chorobliwie pożąda fizycznej miłości, trudni się zabijaniem, jest – w ogóle – wędrowcem z pustkowi, twardym jak same pustkowia. Zabija bez mrugnięcia okiem, jest mrukliwy i zdystansowany, zachowuje daleko posunięty relatywizm moralny - słowem, doskonały materiał na chłodnego herosa, z którym nic tylko brać i się identyfikować, gdy człowiek wyrośnie z POPCORNU i AD&D.
Bohater mimo swej nieuciesznej z natury, natury, potrafi się ucieszyć. A to dlatego, że jego kochanka, ach, jest taka ludzka, a to dlatego, że znajdzie jakąś, kaboom, broń. Szybko jednak wraca do mordu, w celu przywołania Scen Walki.
Zbyt ślamazarnych, by były sensacyjne, i zbyt dokładnych, by porywały. Sieczka u Żambocha jest niczym przepis kucharski: dwa razy w szczękę, dodaj trochę ołowiu, przypraw durną magiczną siekierą, podgrzewaj dłuuugo na wolnym ogniu, aż się przypali i nabierze smaczku. Błe.
Wspominałem już o Popie. By pozostać wiernym konwencji Żambocha, zaznaczę, że jest to Popowe wysypisko śmieci. Złom, kurz i uran. Postnuklearne-Popowe-Wysypisko-Śmieci, po którym mógłby biegać sam Mad Max, gdyby przypadkiem (może na kwasie) zabłądził w tę okolicę.
Dodam, że wszystko, co opisane powyżej, leży na starodawnym cmentarzysku, z którego co rusz wyłażą jakieś wampiry, albo demony, by wzbudzać iście średniowieczny strach w sercach post-Krachowych, czy też post-Nuklearnych mieszkańców wsi.
Żamboch wymyślił też zdobioną swastykami lornetkę-demona, żywiącą się ciałem właściciela.
I konia-robota-cyborga, który ma słaby procek.
I opisał jakiś seks.
Taki seks, jaki opisałby spity do nieprzytomności Donatien de Sade, gdyby wychowywał się na Morawach i zbyt często zapuszczał na bagna*. Erotyczna literatura Miroslava Żambocha jest gotowym scenopisem do nowego, wyzywającego teledysku Evanescence.
Swoją drogą, filmowa adaptacja, nie daj boże, „Mrocznego zbawiciela”, mogłaby wprowadzić gatunek w nowy, piąty wymiar dna. Albo, co równie prawdopodobne, okazać się zupełnie niezłym, przeciętniackim filmem akcji. Kupiłbym dvd, żeby oglądać rozpierduchy i sceny erotyczne. W roli demonicznej kochanki widzę wokalistkę Evanescence, a głównego bohatera zagra nowy Bond, niech wam będzie.
Dworzec Łódź Fabryczna, wpół do dziewiątej rano. Robię zakładkę z biletu i postanawiam wracać do „Zbawiciela” w każdej z coraz liczniejszych chwil osłabienia umysłowego.
*
Nad bagnami, jak wiedzą wszyscy erpegowcy, unoszą się halucynogenne wyziewy. Można nimi zmylić graczy, albo posyłać im urojenia, kiedy w głowie zamiast pomysłów rozpanoszą się cycki lub alkohol.
„Zbawiciel”, na czeski - „Spasitel” - jest książką tak powierzchowną i nijaką, że można czytać godzinami. Styl autora to zdradliwa odmiana wyboistej przezroczystości - niby nie czuć, ale czasem można się potknąć i wy... wrócić. Suto podlane sosem z resztek, które zostawili poprzednicy. Trochę gier, trochę telewizji. Pop mix.
Romantyczny Testosteron przepełnia wyobraźnię Żambocha. Główny bohater jest samotny i nieludzki, chorobliwie pożąda fizycznej miłości, trudni się zabijaniem, jest – w ogóle – wędrowcem z pustkowi, twardym jak same pustkowia. Zabija bez mrugnięcia okiem, jest mrukliwy i zdystansowany, zachowuje daleko posunięty relatywizm moralny - słowem, doskonały materiał na chłodnego herosa, z którym nic tylko brać i się identyfikować, gdy człowiek wyrośnie z POPCORNU i AD&D.
Bohater mimo swej nieuciesznej z natury, natury, potrafi się ucieszyć. A to dlatego, że jego kochanka, ach, jest taka ludzka, a to dlatego, że znajdzie jakąś, kaboom, broń. Szybko jednak wraca do mordu, w celu przywołania Scen Walki.
Zbyt ślamazarnych, by były sensacyjne, i zbyt dokładnych, by porywały. Sieczka u Żambocha jest niczym przepis kucharski: dwa razy w szczękę, dodaj trochę ołowiu, przypraw durną magiczną siekierą, podgrzewaj dłuuugo na wolnym ogniu, aż się przypali i nabierze smaczku. Błe.
Wspominałem już o Popie. By pozostać wiernym konwencji Żambocha, zaznaczę, że jest to Popowe wysypisko śmieci. Złom, kurz i uran. Postnuklearne-Popowe-Wysypisko-Śmieci, po którym mógłby biegać sam Mad Max, gdyby przypadkiem (może na kwasie) zabłądził w tę okolicę.
Dodam, że wszystko, co opisane powyżej, leży na starodawnym cmentarzysku, z którego co rusz wyłażą jakieś wampiry, albo demony, by wzbudzać iście średniowieczny strach w sercach post-Krachowych, czy też post-Nuklearnych mieszkańców wsi.
Żamboch wymyślił też zdobioną swastykami lornetkę-demona, żywiącą się ciałem właściciela.
I konia-robota-cyborga, który ma słaby procek.
I opisał jakiś seks.
Taki seks, jaki opisałby spity do nieprzytomności Donatien de Sade, gdyby wychowywał się na Morawach i zbyt często zapuszczał na bagna*. Erotyczna literatura Miroslava Żambocha jest gotowym scenopisem do nowego, wyzywającego teledysku Evanescence.
Swoją drogą, filmowa adaptacja, nie daj boże, „Mrocznego zbawiciela”, mogłaby wprowadzić gatunek w nowy, piąty wymiar dna. Albo, co równie prawdopodobne, okazać się zupełnie niezłym, przeciętniackim filmem akcji. Kupiłbym dvd, żeby oglądać rozpierduchy i sceny erotyczne. W roli demonicznej kochanki widzę wokalistkę Evanescence, a głównego bohatera zagra nowy Bond, niech wam będzie.
Dworzec Łódź Fabryczna, wpół do dziewiątej rano. Robię zakładkę z biletu i postanawiam wracać do „Zbawiciela” w każdej z coraz liczniejszych chwil osłabienia umysłowego.
*
Nad bagnami, jak wiedzą wszyscy erpegowcy, unoszą się halucynogenne wyziewy. Można nimi zmylić graczy, albo posyłać im urojenia, kiedy w głowie zamiast pomysłów rozpanoszą się cycki lub alkohol.