» Teksty » Wywiady » Wywiad z Jakubem Woynarowskim

Wywiad z Jakubem Woynarowskim


wersja do druku

Na tym nie koniec


Wywiad z Jakubem Woynarowskim
Gdy rok temu wygrałeś konkurs przy MFK, pojawiłeś się w świadomości fanów komiksu. I okazało się, że jesteś człowiekiem wielu talentów. Która ze szkół, jakie skończyłeś, najwięcej ci dała?

Myślę, że było to Państwowe Liceum Sztuk Plastycznych w Krakowie - miałem szczęście spotkać tam ekipę świetnych ludzi, którzy potrafili wytworzyć bardzo kreatywną atmosferę. Tego twórczego klimatu nie zapewni żaden program nauczania, jeśli sami uczniowie/studenci nie wykażą własnej inicjatywy. Właśnie w krakowskim "plastyku" powstała interdyscyplinarna grupa ersatz, która działa do dziś.

W tym roku minęło dokładnie 10 lat, kiedy siedząc z Kubą Skoczkiem w nieistniejącym już barze Wendy's, wpadliśmy na ten pomysł. To "egalitarne" miejsce narodzin grupy było zresztą nieprzypadkowe - przez wiele lat raczej stroniliśmy od, tak zwanego, "artworldu". Dopiero w tym roku zadebiutowaliśmy na scenie "mainstreamowej" - podczas wystawy Sensualia.

Podpisałbyś się pod opiniami, że wyższe szkoły artystyczne zabijają inwencję swoich uczniów?

To zależy od szkoły - z autopsji znam tylko uczelnię krakowską (przez wielu - i nie bez podstaw - uznawaną za konserwatywną). Trudno byłoby traktować ją jako modelowy przykład. Z tego, co mi wiadomo, zupełnie odmienny profil ma choćby (nie szukając daleko) ASP w Poznaniu. A już takie szkoły jak, na przykład, znana z eksperymentów Cranbrook Academy of Art (w USA) to zupełnie inna bajka.

Ponieważ struktura akademii artystycznej zakłada podział na pracownie, funkcjonujące jako samodzielne jednostki z własnym programem, efekty dydaktyczne są bardzo zróżnicowane. Nawet w obrębie krakowskiej ASP spotkamy zaskakujące kontrasty - jak to można obserwować w przypadku Katedry Intermediów, wyraźnie odcinającej się od najbardziej szacownych przyczółków tradycji. Myślę, że kwestia jest dużo bardziej złożona.

Już samo pojęcie "programu" zakłada odrzucenie pewnych możliwości - w przypadku wielu współczesnych akademii artystycznych rozluźnienie programowego rygoru odbywa się w sposób naturalny. Pomimo tego ASP pozostaje instytucją (co więcej – instytucją państwową), więc dotyczą jej wszystkie typowe dla takich struktur problemy (zmiana "karmiącej" ją ręki – z państwowej na prywatną – moim zdaniem niewiele zmienia). Pomimo tego twór pod tytułem "akademia sztuk pięknych" nie wydaje mi się zjawiskiem sztucznym, a co za tym idzie - zbędnym. "Akademią" w skali mikro jest już grupa znajomych twórców, która - siłą rzeczy - z czasem wyłania swojego lidera (by stopniowo przerodzić się w koło wzajemnej adoracji).

A jakie jest Twoje zdanie na ten temat?

Nie byłem w stanie sprawdzić tego na własnej skórze, bo nigdy do żadnej szkoły kształcącej artystów nie chodziłem. To jednak powszechna wśród komiksiarzy obiegowa opinia. Byłem ciekaw, co ty o tym sądzisz.

Jesteś więc zdania, że wypowiadać się na ten temat mogą tylko absolwenci (lub niedoszli absolwenci) ASP?

Wiesz, trudno mi powiedzieć, czy studia na ASP cię wyjałowiły i zablokowały. Patrząc na twoje prace, mówię: nie. Ale może są osoby, których kreatywność jest tłamszona.

Na pewno jest wiele takich osób - to również kwestia pewnej konstrukcji psychicznej.

No właśnie. Dla mnie niechęć do wykładowcy to zawsze była tania wymówka.

Też tak sądzę - zawsze, gdy coś mnie raziło, wszczynałem dyskusję z prowadzącym. Myślę, że "krytyka systemu" jest w pewnych kręgach rzeczą łatwą - w każdej sytuacji można dopatrzeć się zalążków tego systemu (lub, na przykład, "układu") i znaleźć taki jego aspekt, który zasługuje na krytykę. Kiedyś "krytykanctwo" było moim żywiołem - w pewnym sensie nadal jest.

Z tym, że obecnie staram się doświadczyć sytuacji krytykowanej osoby na własnej skórze. Wniosek jest z reguły ten sam: teoria dobrze wygląda w teorii.

A jak sam oceniasz siebie? Co dziś, rok po zwycięstwie na MFK, dopisałbyś do listy osiągnięć, z których jesteś szczególnie dumny?

To, o czym mógłbym mówić jako o osiągnięciu, jest mało spektakularne - sporo się przez ten rok nauczyłem i uczę się cały czas. Myślę, że to bardzo dużo.

Po pierwsze, doświadczyłem, czym jest (prze)życie "po studiach" i - jak na razie, z pewnym trudem - udaje mi się wytrwać. Po drugie, zobaczyłem kawałek świata (w tym roku nieoczekiwanie dużo podróżowałem). Po trzecie, odkryłem jak to jest być "osobą publiczną" i - co za tym idzie - obiektem druzgocącej krytyki (vide komentarze internautów na temat Hikikomori).

A właśnie... Krytykantów proponuję odsunąć na chwilę na bok. Czy pamiętasz jakąś opinię o swoim komiksie, która byłaby wyjątkowo interesująca? Odkrywająca znaczenie, którego byś się nie spodziewał?

Zaintrygował mnie głos czytelnika, klasyfikującego Hikikomori jako komiks "prawicowy". Skądinąd jest to ciekawe spostrzeżenie w kontekście dyskusji o sztuce, jaką rozpętali zwolennicy Krytyki Politycznej, głosząc, iż prawdziwa sztuka jest ZAWSZE lewicowa.

Spotkałem się z tą teorią. Bawi cię ona? Czy może coś jest na rzeczy?

Sama teoria mnie nie bawi, bo dotyka śmiertelnie poważnych spraw. Cały sęk w tym, jak ową "lewicowość" będziemy interpretować. Jaka jest twoja interpretacja?

Czytałem swego czasu o badaniach przeprowadzonych w USA, dotyczyły głównie pracy mózgu. I okazało się, że osoby o deklarowanych lewicowych poglądach mają też mocniej rozwinięte ośrodki odpowiedzialne za działalność artystyczną. Mnie genetyzm ogólnie bawi, ale coś chyba jest w tym, że artyści, którzy robią najwięcej szumu w społeczeństwie (dla mnie "prawdziwa" sztuka to właśnie taka, która zmusza ludzi do reakcji), są przeważnie tępieni przez obrońców tradycji. A tę skłonność do chronienia status quo przypisuje się zazwyczaj prawicy.

Żeby nie było wątpliwości - zgadzam się z myślą, że prawdziwa sztuka nie pozostawia ludzi obojętnymi.

Diabeł tkwi w szczegółach: nie zawsze opozycja "prawicowy-lewicowy" łatwo przekłada się na "konserwatywny-progresywny", przynajmniej dopóki poprzestajemy na politycznych deklaracjach. Znam kilka osób, działających na polu sztuki wedle wykładni lewicowej, choć politycznie deklarują się jako zwolennicy prawicy. Oczywiście przy założeniu, że "lewicowy równa się postępowy".

Cały problem w tym, że ludzie mają skłonność do myślenia życzeniowego. A światopoglądy bardziej "przydarzają się" w kontakcie z drugim człowiekiem, niż istnieją "poza czasem i przestrzenią". Dodam jeszcze, że w wypadku twórców, ich wytwory mają skłonność do "usamodzielniania się". I deklaracje biorą w łeb.

Drugi problem to kwestia definicji "postępu" - czy niewiara w postęp jest równoznaczna z wrogością wobec niego? Niektórzy nie dochodzą takich "subtelności".

Wydaje mi się, że to bardziej kwestia niechęci do zmian, które nie są postrzegane jako ewolucja.

Czy możesz rozwinąć tę myśl i posłużyć się konkretnym przykładem?

Bardziej zasadna jest dla mnie opozycja konserwatyzm - postępowość (z braku lepszego słowa, bo sam pokazałeś, że nie postęp jest problemem). Lewicowość też może być w pewnych sytuacjach konserwatywna. A sztuka, którą nazywamy prawdziwą, zawsze zmusza do buntu, zmiany podejścia, nowego spojrzenia. Skoro więc nawet konserwatysta powie, że postęp i zmiany są dobre, to problem leży w ich tempie. I choć konserwatyzm też jest procesem, nie stanem, to rozwija się w czasie stosunkowo powoli. A sztuka wymusza zmianę radykalną, rewolucyjną, niedającą się oswoić tradycji. A tego żaden konserwatysta nie lubi.

A przykład... Sto lat temu odsłonięcie kolan było niemal pornograficzne, na ekranie unikano brutalności, o wulgarnym języku nie wspominając. Dziś zastanawiamy się, czy jeszcze są jakieś sfery tabu związane z ludzkim ciałem (oczywiście są, ale przeskok jest ogromny), a państwowe instytucje, przynajmniej w Polsce z natury zachowawcze, finansują sporą część takich dzieł sztuki.


OK. Problem w tym, że w konserwatywnej kulturze mieszczańskiej XIX wieku panowało powszechne przyzwolenie na "rozbierane" malarstwo Salonów. Jako alibi do zalegalizowania tego, co i tak każdy wzorowy pan domu posiadał w bibliotecznej skrytce, służył mitologiczny temat. "Rewolucji" dokonać mieli twórcy tacy jak, na przykład, Manet (Śniadanie na trawie) czy, pośrednio, Courbet (Początek świata) eksponując goliznę "samą w sobie".

Sprawa nie jest jednak tak ewidentna. Po pierwsze, "rozbierane" malarstwo bez alegorycznego alibi cieszyło się popularnością jeszcze pod koniec XVIII wieku (w czasach Dyrektoriatu tak samo jak dziś lamentowano nad upadkiem obyczajów). Po drugie, przytłaczająca większość społeczeństwa nie potraktowała "wyzwolonej" sztuki jako zachęty do paradowania po ulicy w negliżu - i nawet dziś (!) nie jest to powszechnym obyczajem również w krajach bardziej "postępowych" (i cieplejszych) od naszego.

Przemawiałoby to raczej za cyklicznością przemian, niż za nieprzerwanym "marszem rewolucji".

Dla mnie to raczej dowód na to, że tradycja zawsze znajdzie sposób, by oswoić rewolucję. Vide ruch hippisów, który skończył jako moda dla klasy średniej.

Tak sądzę.

Parę słów o komiksach. W ciągu roku wygrałeś dwa konkursy komiksowe (Com.X w 2006 i MFK w 2007). Ograniczysz się do konkursów czy może chciałbyś coś wydać?

Chciałbym - to dobre słowo. Oczywiście - chciałbym wydać album, i to niejeden (mam już pomysły na kilka lat do przodu).

Grand Prix w Łodzi często miewało takie konsekwencje.

Gadałem z kilkoma wydawcami z zagranicy - nikt nie był zainteresowany. Jeśli chodzi o kraj, dostałem nieśmiałą zachętę od jednego z wydawców, ale bez widocznych konsekwencji. Planuję "pełnometrażową" wersję Historii Ogrodów (raczej bez tekstu) - nie mam jeszcze przepisowych czterdziestu ośmiu stron, więc póki co się nie wychylam.

Zamknięty epizod Historii ogrodów wysłałeś w tym roku na MFK. To komiks utrzymany w podobnym stylu graficznym, co zwycięskie Hikikomori. Miałeś świadomość, że szanse na zwycięstwo są niewielkie?

Jasne. Chciałem po prostu pokazać, że się nie obijam. Poza tym, gdybym wygrał, niechybnie doszłoby do linczu (na mnie i jury), a tego byśmy wszyscy nie chcieli. Oczywiście żartuję.

Historia Ogrodów nie jest kontynuacją Hikikomori, ale na pewno pochodzi z tego samego "kosmosu" - jest jedną z konsekwencji tamtej opowieści (tam - wnętrze, tu - "zewnętrze"). Druga z możliwości to podróż w stronę abstrakcji - a właściwie "świata bezpodmiotowego", złożonego z obiektów/istot funkcjonujących na własnych prawach - i być może z niej skorzystam.

Konwencja, jaką przyjąłem, dotyczy konkretnego projektu - na pewno nie jest to, tak zwany, "patent" na przyszłość. Mam już kilka pomysłów "z zupełnie innej beczki".

Byłeś na MFK. Widziałeś pracę Jakuba Matysa, za którą otrzymał Grand Prix. Twoja krótka recenzja?

Zdecydowanie mój faworyt. Cieszę się z mądrego werdyktu jury i czekam na kolejne komiksy tego autora.

Choć Espresso opowiada prostą historię, to właśnie sposób narracji czyni go wyjątkowym i - na swój sposób - tajemniczym. Dzięki nieco filmowej perspektywie "point of view", widz wciela się w rolę bohaterów, ale też może (albo) i tego, kto spogląda na nich z góry.

Jak już wspomniałem, nieobce ci są różne dziedziny sztuki. Załóżmy, że - potocznie mówiąc - nachodzi cię wena, coś cię porusza, inspiruje. Co decyduje o wyborze medium i właściwych mu środków wyrazu?

Hmm... kwestia jest złożona, bo ten sam pomysł można adaptować z zastosowaniem różnych mediów, za każdym razem wydobywając z niego nową jakość. By nie szukać daleko przykładu - niedawno zrealizowałem przestrzenną wersję Hikikomori. Był to rodzaj rozbudowanej instalacji, złożonej z obiektów (występujących również w komiksie), rozmieszczonych w pewnym porządku we wnętrzach niewielkich pomieszczeń - niektórzy widzowie, znający Hikikomori, sugerowali nawet, że jest to przykład odrębnego gatunku: "komiksu 3D". Swoją drogą – szkoda, że tak niewielu uczestników "artworldu" decyduje się na sięgnięcie po komiks jako medium.

Paradoksalnie eksperymentujący "artyści" wciąż niedowierzają w "artystyczne" możliwości komiksu, zaś zdeklarowani "komiksiarze" (używam cudzysłowu, bo tego rodzaju podział wydaje mi się nieco sztuczny) uważają komiks eksperymentalny za "szkodliwy snobizm". Jest na szczęście kilku twórców, którym obce są takie dylematy.

Dążę do wydobycia z ciebie wyznania. Skoro nie myślisz o sobie jako o komiksiarzu, to jak byś siebie zdefiniował?

Jeśli "komiksiarzem" jest twórca komiksów, to również nim jestem. Ale z pewnością na tym nie koniec.




Jakub Woynarowski
Ur. w roku 1982 w Stalowej Woli, mieszka i pracuje w Krakowie. Studiował na Wydziale Grafiki (dyplom w Pracowni Filmu Animowanego prof. Jerzego Kuci, 2007) oraz w Międzywydziałowej Pracowni Intermediów ASP w Krakowie.

Zajmuje się rysunkiem, grafiką, ilustracją, komiksem eksperymentalnym (Grand Prix 18. Międzynarodowego Festiwalu Komiksu w Łodzi, 2007), fotografią, designem, scenografią filmową. Tworzy animacje (Grand Prix 13. Ogólnopolskiego Festiwalu Autorskich Filmów Animowanych w Krakowie, 2007), video, obiekty i instalacje; muzyk, prozaik, autor publikacji teoretycznych, organizator otwartych wykładów oraz dyskusji na temat historii i teorii sztuki, okazjonalnie również kurator.

Współzałożyciel (wraz z Kubą Skoczkiem) i uczestnik działań interdyscyplinarnej grupy 'ersatz' (od 1998). Brał udział w ponad 50 wystawach i pokazach filmowych w kraju i za granicą.

Zaloguj się, aby wyłączyć tę reklamę



Czytaj również

Komentarze


gilbaert
   
Ocena:
0
bardzo ciekawa rozmowa, jeden z lepszych komiksowych wywiadów jaki dane mi było czytać. może by tak co pewien czas się panowie umawiali i dyskutowali na jakiś temat? ja bym to chętnie czytał i polecał rodzinie i znajomym.
01-12-2008 20:44
Repek
    Dzięki...
Ocena:
0
...za miłe słowa. Co do propozycji: trudno powiedzieć, czy to by wypaliło. Jak byś to widział? Na jaki temat miałaby to być na przykład rozmowa?

Ale zostały nawiązane pewne kontakty i mam nadzieję, że ciekawe teksty Jakuba jeszcze w paru miejscach przeczytamy.

Pozdrawiam
01-12-2008 20:48
~MaciejP

Użytkownik niezarejestrowany
   
Ocena:
0
Bardzo fajny wywiad Repku!
01-12-2008 21:07
gilbaert
   
Ocena:
0
myślę że co jakiś czas może raz na 2 miechy, na jakiś szerszy temat, bardziej ogólny. Np powieści graficzne - temat rzeka, albo o undergroundzie, nie wiem zresztą mądre chopy z Was to pewnie same coś wymyślą ni?
02-12-2008 09:07
Repek
    @gilbaer
Ocena:
0
Gorzej z czasem. :) Ale propozycja zanotowana, dzięki za sugestię.

Pozdrawiam
02-12-2008 11:43
DrugiejSzansy
   
Ocena:
0
Nie wiem, czy akurat pojęcia "lewicowy" i "prawicowy" dobrze oddaje rozgranicznie sztuki, o którym mówicie. Wydaje mi się, że wbrew pozorom wartości i postulaty "lewicowe" realizują się w postmodernizmie, który jako żywo jest zaprzeczeniem postępu, o którym piszecie. A lewicowośc zawsze, w 99% oznaczało postęp.

I drugiej mańki - możemy się zastanowić czy w takim razie istnieje sztuka "konserwatywna"/ "prawicowa", co fatalnie brzmi, która była zwyczajnie modernistyczna i mogłaby traktować o wartościach. Przy okazji - nie zgadzam się z twierdzeniem, że sztuka musi byc lewicowa. Może jeszcze traktować o wartościach i ideach.

Przyznam, że takie prymatu pojęć postmodernizm/modernizm nad innymi rozgraniczeniami zostałem nauczony i stwierdzam. I wydaje mi się to słuszne, bo terminy "lewicowy i "prawicowy" są cholernie dalekie od ścisłości, są tak rozwodnione, że nie wiadomo już co znaczą. Według mnie Wy używacie pewnych pojęci wtórnych do tych i przynajmnie teorię da się za pomocą ante i post modernizmu wytłumaczyć.

Bo z praktyką jest gorzej... Bo powiedzcie, czy Platon według Was, był postępowy czy nie postępowy, czy był proto-fasztysą czy proto-komunistą?
05-12-2008 10:12
phantascope
    Re: DrugiejSzansy
Ocena:
0
Nie wydaje mi się, żebym powiedział cokolwiek, co stoi w sprzeczności z myślą, którą sformułowałeś powyżej - wręcz przeciwnie:) Zmierzam właśnie do tego, by zdemaskować umowność pewnych pojęć (ale nie po to by tworzyć kolejny dogmat!)
Pozdrawiam - Kuba W.
05-12-2008 13:20
Repek
    @phantascope
Ocena:
0
+1

Drugiej: nie bardzo widzę, gdzie się nie zgadzamy. Wydaje mi się, że właśnie próbowaliśmy w rozmowie pokazać, że wtłaczanie sztuki w kategorie polityczne często jest ślepą uliczką.

Chyba że mówimy o kontekście politycznym dzieła sztuki. Wtedy imho sprawa jest bardziej złożona i względna.

Pozdrawiam
05-12-2008 14:30
DrugiejSzansy
   
Ocena:
0
Alez nie, nie! Chciałem tylko pokazać, że domniemana "lewicowość" czy "prawicowość" jest cechą wtórną i do samego dzieła sztuki i zjawisk, jakie w tej sferze zachodzą.

Niemniej wyszliście od określeń lewe/prawe, progres/konserwa (Repek właściwie wyszedł), co wedłgu mnie, nic nie mówi o sztuce.

Po teraz się czyta po katolicku Nietzschego, po nietzscheańsku Rymkiewicza, albo, o zgoroz! po żiżkowsku.
05-12-2008 23:51
Repek
    @Drugiej
Ocena:
0
Nie podjęliśmy tu jakiejś wnikliwej analizy, raczej liznęliśmy temat. To wywiad, nie praca naukowa.

Co do konserwy/progresu - wydaje mi się, że jasno zaznaczyłem, że to jest określenie postawy kogoś WOBEC sztuki. Czyli - ta sama sztuka [dzieło] w zależności od sytuacji może być odbierana jako konserwatywna i progresywna. [podałem nawet na to przykład]

Czy to nie mówi nic o dziele sztuki? To już imho kwestia podejścia i przyjętych założeń. Dla mnie kontekst zewnętrzny [np. społeczny: to, co jest postrzegane w danym momencie jako lewicowe i prawicowe, konserwatywne i postępowe] ma wpływ na dzieło sztuki, bo ma wpływ na odbiór tego dzieła. A dzieło bez odbioru nie istnieje.

Pozdrawiam
06-12-2008 02:09
DrugiejSzansy
   
Ocena:
0
"A dzieło bez odbioru nie istnieje."

Platon sądzi co innego.
07-12-2008 11:51
Repek
    @Platon...
Ocena:
0
...i inni autorzy umarli. :)

Pozdrawiam
07-12-2008 16:03

Komentowanie dostępne jest po zalogowaniu.