» Recenzje » Wolfenstein: The New Order

Wolfenstein: The New Order


wersja do druku

Blazkowicz przełomu generacji

Redakcja: Matylda 'Melanto' Zatorska

Wolfenstein: The New Order
Trudno szukać bardziej rozpoznawalnej i zasłużonej dla branży gier marki niż Wolfenstein. Bez wahania można powiedzieć, że na walce z III Rzeszą zostało wychowane niejedno pokolenie graczy. Nic więc dziwnego, że wraz z pierwszymi wzmiankami o nowej odsłonie serii serca wielu graczy zaczynały bić szybciej. Do tego im więcej materiałów pojawiało się w sieci, tym bardziej rosły oczekiwania. Najważniejszym pytaniem jest jednak to, czy The New Order im sprostał.

Czas na woja z ludzką twarzą

Ponownie wcielamy się w Williama "B.J." Blazkowicza, człowieka do zadań specjalnych i jednego z najbardziej efektywnych agentów na usługach aliantów. Gdy spotykamy go tym razem, właśnie przystępuje do ataku na bazę generała Trupiej Główki, głównego architekta skoku technologicznego nazistowskich Niemiec. Niestety plan spala na panewce i zamach na naukowca kończy się niepowodzeniem, zaś konsekwencje tej porażki okazują się bardzo poważne. B.J., raniony w głowę podczas ucieczki, przechodzi w stan wegetatywny i jako anonimowy pacjent zostaje zamknięty w polskim zakładzie dla obłąkanych. Gdy odzyskuje pełnię władzy nad ciałem i umysłem, jest już rok 1960, a III Rzesza wygrała wojnę. Nadszedł czas, żeby Blazko ponownie włączył się do gry.

Fabuła jest pierwszym pozytywnym zaskoczeniem, jakie czeka na każdego, kto sięgnie po ten tytuł. Oczywiście to nadal FPS, nie można więc spodziewać się wysublimowanej intrygi, ale scenariusz został naprawdę dobrze przemyślany. Cały czas utrzymuje wysokie standardy, nie pozwalając się nudzić nawet przez chwilę. Podczas walki zabiera nas w wiele różnorodnych miejsc, nie boi się pokazać mocnych i brutalnych obrazów związanych z II wojną światową, takich jak obozy zagłady czy eksperymenty na ludziach.

Zaloguj się, aby wyłączyć tę reklamę

Ciekawym zabiegiem było rozdzielenie fabuły na dwie ścieżki – to, którą podążymy, zależy od wyboru, jakiego dokonamy pod koniec prologu. Generalnie w obu przypadkach główne wątki przebiegają identycznie, ale różnią się szczegółami. W jednej wersji przyszłości B.J. otrzymuje możliwość otwierania zamków wytrychem, w drugiej obchodzenia elektrycznych zabezpieczeń drzwi. W jednej możemy zyskać rozwinięcia związane z punktami życia, w drugiej powiększające efektywność zdobywanej zbroi. Na swojej drodze spotykamy też różnych bohaterów. Niby niewiele, ale to i tak cieszy.

Dużo więcej czasu poświęcono też samym postaciom. Tym razem nie biegamy, bez większej motywacji strzelając do nazistów, bo tak trzeba. Blazko otrzymał pełną paletę uczuć, wątpliwości i żądz. Podobnie jest w przypadku otaczających go ludzi, którzy nie są już bezosobową galerią twarzy i głosów. Oczywiście o wszystkich nie dowiadujemy się tyle, ile byśmy chcieli, ale i tak jest to kolejny krok w dobrym kierunku.

Zaloguj się, aby wyłączyć tę reklamę

Nowy świat, stara walka

Pozytywne okazały się też zmiany dotyczące samego świata. Wszelkie elementy magiczne i metafizyczne znane z poprzedniej odsłony odeszły w niepamięć. Alternatywną Ziemię, którą dla nas przygotowano, wypełniono techniką i maszynami wyprzedzającymi częściowo nawet nasze czasy. Moim pierwszym skojarzeniem było to, że tak musiało wyglądać uniwersum Fallouta przed wybuchem wojny i nuklearną zagładą. Z wielką ciekawością czytałem każdy wycinek gazety, listu czy inny strzępek informacji, szukając fragmentów przeszłości i uzupełniając wiedzę na temat tego obcego i tajemniczego świata.

Oczywiście postęp zmienił również wrogów, jacy na nas czekają. Oprócz zwykłych i opancerzonych ludzi na straży III Rzeszy stoją na wpół mechaniczni żołnierze oraz roboty bojowe. Podobnie prezentuje się, może niezbyt pokaźny, ale potężny arsenał broni. Połączenie tego wszystkiego powoduję, że Wolfenstein jest prawdziwym powiewem świeżości w tym segmencie gier.

Mimo tych nowinek w nawet najmniejszym stopniu nie zmienił się duch samej rozgrywki. Ludziom z Machine Games udało się uchwycić esencję tego, co czyniło serię tak wyjątkową. Umiejętnie połączyli zręcznościową strzelankę ze stylem, jaki oferują nam dzisiejsze produkcje. Podobnie jak za dawnych czasów, B.J. nosi przy sobie cały arsenał, do tego w ilości podwójnej. Zdrowie regeneruje się tylko do pewnego stopnia, pancerze oraz amunicję musimy podnosić samodzielnie – nic nie dzieje się z automatu. Możemy za to w pełni korzystać z możliwości krycia się za osłonami oraz skradania. Całość współgra ze sobą nadzwyczaj dobrze. Bez względu na to, jaką drogę obierzemy, zabawa jest przednia. Ciekawym elementem okazało się dodanie do naszego ekwipunku laserowego przecinaka, który może służyć jako broń lub narzędzie otwierające nowe drogi eksploracji. Szkoda tylko, że podczas gry nie było większej ilości miejsc, w których można tworzyć alternatywne ścieżki.

Zaloguj się, aby wyłączyć tę reklamę

Rozgrywka również wpisuje się w ów pozytywny obraz. The New Order umożliwia dopasowanie stylu do swoich preferencji, choć częściowo jest to ograniczone poziomem trudności, jaki wybierzemy. Dużą część gry można przejść skradając się, czasami wręcz unikając wrogów. Nic nie stoi też na przeszkodzie, żeby ruszyć do walki w klasyczny sposób, przeskakując od osłony do osłony i eliminując kolejnych nazistów. Można też chwycić w obie ręce broń i zacząć prawdziwą radosną rzeź.

Jeśli mowa o łączeniu tego co stare z nowym, to nie mogło zabraknąć możliwości rozwoju. Co prawda Blazko nie zdobywa punktów doświadczenia, które może wydawać na dowolne umiejętności, ale sposób, w jaki działa i powiększa swój wachlarz zdolności, jest nader efektywny. Przed alianckim komandosem postawiono system wyzwań polegających na zabijaniu przeciwników w konkretny sposób. Zaliczenie każdego powodowało automatyczne nabycie nowej umiejętności.

Cieszy również ilość dodatkowej zawartości, jaka na nas czeka. Tak jak wcześniej przygotowano całkiem sporo elementów do kolekcjonowania od klasycznych złotych przedmiotów do elementów kodów enigmy czy listy różnych osób. Przyjemnym zaskoczeniem było zaimplementowanie klasycznego Wolfensteina, który możemy sobie odświeżyć w ramach nocnego koszmaru głównego bohatera. Ciekawie prezentują się też nowe tryby odblokowywane przez złamanie kodów enigmy.

Między epokami

Jedną z rzeczy, która rzucała się w oczy jeśli chodzi o wersję na PS3, była dziwna niekonsekwencja związana z grafiką. Głównym zarzutem jest słaba jakość tekstur otoczenia oraz czas ich ładowania przy bardziej dynamicznych fragmentach. W pewnym stopniu jest to zapewne wina ograniczeń sprzętowych konsoli, ale i tak można było dopracować to dużo lepiej. Oczywiście w mniejszych lokacjach nie stanowiło to wielkiego problemu, ale w pozostałych wyglądało po prostu brzydko. Za to o pomstę do nieba wołały miejsca, w których z niewiadomych przyczyn szczegółowe tekstury nie ładowały się wcale i np. zamiast na ścianę pełną maszynerii i wskaźników patrzymy na masę pikseli. Jeszcze mocniej uwidaczniały to cutscenki stworzone na silniku gry, stojące w mocnym kontraście z tym, co widzimy podczas rozgrywki.

Złego słowa nie można za to powiedzieć o stronie audio gry. Wszystko, od najmniejszego szmeru po huk wystrzałów i eksplozji, brzmiało dokładanie tak jak powinno. Aktorzy również stanęli na wysokości zadania, szczególnie dotyczy to duetu Brian Bloom – Alicja Bachleda-Curuś. W budowaniu świetnego klimatu duży udział miał również Gideon Emery, który tchnął życie w Fergusa Reida. W tym miejscu należy powiedzieć również o jednym z najlepszych zabiegów związanych z dubbingiem w grach (i nie tylko), jakie widziałem w ostatnim czasie: zachowano pełną lokalizację języków. Gdy akcja toczyła się w Polsce postacie mówiły po polsku, w Niemczech po niemiecku. Dzięki temu wszystko nabierało dodatkowej autentyczności i rzeczywiście brzmiało tak jak powinno. Mam nadzieję, że inne studia również pójdą w tym kierunku.

A jednak można!

Nowa odsłona i lekka zmiana konwencji Wolfensteina okazała się strzałem w dziesiątkę. Owszem, można znaleźć w niej kilka niedociągnięć, ale zdecydowanie jest to jest jeden z najciekawszych tytułów z gatunku FPS, jakie trafiły w moje ręce w ostatnich miesiącach. To świetny dowód, że klasyczne marki nie są skazane na wymarcie. Jeśli za produkcję zabiorą się odpowiednie osoby, można nie tylko dostosować je do obecnych wymogów, ale również zachować ich tożsamość. The New Order ruszyło śladem Tomb Raidera, zapoczątkowując, mam nadzieję, nową serię przygód B.J. Blazkowicza, które będą doceniać kolejne pokolenia graczy.

Zaloguj się, aby wyłączyć tę reklamę
8.0
Ocena recenzenta
8.5
Ocena użytkowników
Średnia z 4 głosów
-
Twoja ocena
Mają na liście życzeń: 0
Mają w kolekcji: 1
Obecnie grają: 0

Dodaj do swojej listy:
lista życzeń
kolekcja
obecnie gram
Tytuł: Wolfenstein: The New Order
Seria wydawnicza: Wolfenstein
Producent: Machine Games
Wydawca: Bethesda Softworks
Dystrybutor polski: Cenega Poland
Data premiery (świat): 20 maja 2014
Data premiery (Polska): 20 maja 2014
Platformy: PS3, Xbox 360, PC, PS4, Xbox 720



Czytaj również

Wolfenstein: The Old Blood
Kotlet odgrzewany, ale dalej smaczny
- recenzja

Komentarze


Gr00bY
   
Ocena:
+1

Nieważna grafika. Nareszcie mogłem powystrzelać nazistów :)

23-07-2014 12:45

Komentowanie dostępne jest po zalogowaniu.