» Recenzje » Wojna światów

Wojna światów


wersja do druku

Słownikowa rewolucja

Redakcja: Iwona 'Ivrin' Kusion

Wojna światów
Przyzwoite efekty specjalne, logiczny scenariusz, niezłe kreacje aktorskie i jakiekolwiek sensowne powiązanie ze sobą kolejnych scen – czy to tak dużo? Otóż okazuje się, że dla niektórych jest to cel nie tyle nieosiągalny, co w ogóle nie brany pod uwagę.

Wojna światów to zdecydowanie najgorszy film, jaki w życiu widziałem. I uwierzcie mi, nie jest to stwierdzenie przesadzone. Bo owszem, zdarzało mi się oglądać dzieła kiepskie, takie, które twórcom ewidentnie nie wyszły. Jednakże nigdy wcześniej nie spotkałem się z – typowym dla Amerykanów – kinem nastawionym na profity z cudzej pracy. Jak to działa? Bardzo prosto. Wystarczy, że tacy niezbyt ambitni (oni chyba nawet nie znają tego słowa!) ludzie przejrzą sobie listę zapowiedzi na dany rok. Upatrzą jakąś superprodukcję, przeanalizują czas, jaki pozostał do premiery, i eureka! Muszą tylko z realizacją swojego dzieła (szczerze mówiąc, to na to miano ich wytwory nie zasługują) uwinąć się bardzo szybko, tak aby ich film ukazał się mniej więcej w czasie wprowadzenia do kin "pierwowzoru". Dzięki temu, pozostając przy tym samym tytule, bądź nieznacznie go zmieniając, zarabiają na popularności oryginału.

Doprawdy, Wojna światów jest wręcz podręcznikowym przykładem takiego działania. Jej budżet prawdopodobnie wynosił pięć dolarów, trzy hamburgery, dwie duże cole i do tego małe frytki. Jak to obliczyłem? Otóż pięć dolarów to koszt kilku rozmów telefonicznych, jakie musiał odbyć reżyser i zarazem scenarzysta, żeby zebrać do kupy tę pożal się boże ekipę filmową. Trzy hamburgery zjedli aktorzy, którym – z racji absolutnego braku talentu – nic więcej się nie należało. Dwie cole z kolei trafiły do kamerzysty (dużo, ale w końcu przyniósł swój własny sprzęt), który jednak – po opróżnieniu obu kubków – bardzo często latał do toalety, podczas gdy jego pracę przejął woźny. Resztki budżetu - małe frytki - zżarł twórca muzyki, wygrywając melodyjki na swoim keyboardzie. Spece od efektów specjalnych pracowali za darmo, ponieważ ich wkład raczej skrzywdził tę produkcję, niż przyniósł jej jakieś wymierne korzyści. Kwestią sporną pozostaje koszt kilku skrętów, które poszły z dymem, gdy powstawał scenariusz (to już w Strasznym filmie bywało bardziej sensownie).

Wymienianie całego kompletu wad Wojny… mija się z celem, bo gdybym chciał opisać wszystko, to powstałaby nie tyle recenzja, co kilkutomowa powieść o głupocie. Dlatego też skupię się na zaletach tej produkcji… No, to by było na tyle.
Tak więc, najprostszym sposobem na poznanie mojej szczegółowej opinii na temat tego filmu jest sformułowanie jakiegokolwiek pytania, a potem wybranie tej możliwości odpowiedzi, która najbardziej uderzałaby w jego twórców.

Jednakże nie mogę odebrać sobie przyjemności wskazania chociaż kilku (a imię ich Legion) wad Wojny światów. Po pierwsze, kreacje aktorskie sprawiają, że widz ma chęć rwać włosy z głowy. Główna postać, grana przez C. Thomasa Howella, to wkurzający, przekoloryzowany i obdarzony mózgiem wielkości tic-taca astronom, który potrafi jedynie rozpaczać i robić głupie miny. Ale i tak nie on był najgorszy! Na tym polu prym wiedli towarzyszący mu ksiądz oraz prześladujący go sierżant armii amerykańskiej. Obaj ci panowie sprawiają, że człowiek ma ochotę zrewidować swoje poglądy na temat dawnych inkwizytorów (ileż dałbym za widok tych dwóch na stołach dla heretyków!).

Bardzo charakterystyczny element stanowiły także krajobrazy zniszczonych przez kosmitów miast. Zazwyczaj były to kupki gruzu, a raczej stosy byle jak poukładanych cegieł, przemieszane z ziemią i odrobiną złomu. W sumie wychodziło na to, że najeźdźcy z kosmosu nie tylko lubowali się w rozbieraniu budowli na części pierwsze, ale przede wszystkim ludzkie materiały budowlane stanowiły dla nich nie lada przysmak (w tajemniczy sposób z całych miast zostawało nie więcej gruzu niż ze średniej wielkości zamków Lego).

Podsumowując, H. G. Wells (na podstawie jego książki powstał scenariusz do tego filmu) powinien nie tyle przewrócić się w grobie, co wyjść z niego i dać Davidowi Michaelowi Lattowi kopa prosto w zadek (mógłby nawet dołożyć kilka kolejnych ode mnie). Ten film sprawił, że od tej pory każdy pejoratywnie nacechowany wyraz będę automatycznie kojarzył z Wojną światów. Osobiście uważam też, że niegłupim pomysłem była by także rewolucja słownikowa, która do każdego takiego określenia wprowadzałaby odnośnik. Na przykład: szukane słowo to "gniot", a synonim: Wojna światów; "antytalent" – synonim: C. Thomas Howell; z kolei "David Michael Latt" powinien mieć objaśnienie encyklopedyczne: "człowiek totalnie wyzuty z ambicji".

A na dowód, że film ten jest tylko nastawioną na zarobek komercyjna papką powiem tylko, że scena, z której ujęcie trafiło na plakat go promujący to pic na wodę fotomontaż (w filmie jej nie ma!).
Zaloguj się, aby wyłączyć tę reklamę


Ocena: 1 / 6



Czytaj również

Adaptacje literatury: Wojna światów
Komiksowy bryk
- recenzja
Apokalipsa
Film instruktażowy o tym, jak nie robić filmów katastroficznych
- recenzja
Monster
- recenzja

Komentarze


Vini
   
Ocena:
0
To cala wytwórnia takich specjalistów jest, u kogoś na blogu było :]
22-03-2008 13:55
rincewind bpm
   
Ocena:
0
Zabawna recenzja, podoba mi się :)
22-03-2008 14:24
earl
   
Ocena:
0
W takim razie nie rozumiem za co ten 1 punkt?
22-03-2008 15:49
Tarkis
   
Ocena:
0
Studio nazywa sie bodajze The Asylum- Craven chyba o tym na blogu pisal. Tworcy takich hitow jak "Alien vs. Hunter", "The Da Vinci Treasue" czy "Transmorphers" :P

A co do receznji- nie wiem czy jest sens oceniac filmy kategorii B wedlug tych samych zasad co zwykle produkcje - wszak filmy Tromy to tak obiektywnie mowiac tez zenujace kino, ale jednak maja w sobie to cos :-) Nie mowiac juz o dawnych filmach Jacksona czy Raimiego :-)
22-03-2008 20:16
Szczur
   
Ocena:
0
1. Mało filmów widziałeś :)
2. Zgadzam się z Tarkisem - trudno stawiać filmom klasy B (czy może raczej C,D...Z ;) ) te same wymagania co normalnym produkcjom. To tak jakby oceniać "Plan 9..." na podstawie spójności fabuły ;P
24-03-2008 10:33
Ivrin
   
Ocena:
0
earl - to nie jeden punkt, a ocena: 1, bo od takiej skala się zaczyna, malakh dał 0 i to było zbyt wiele ponoć;)...

Obrazka nie widziałam, ale kino klasy B (C, D, ...) może mieć swój urok, co nie oznacza, że żadnych wymagań stawiać mu nie należy. Ed Wood zdobył sławę, bo był najgorszy, trudno 'Plan 9' oceniać na podstawie czegokolwiek innego niż beztalencia twórcy i nawet przy znacznej ilości dobrej woli niekoniecznie będzie to miły, przyjemny obrazek, tylko dlatego, że oczywistością jest, że to gniot.
Można zrobić 'dobry zły film', ale jeżeli się robi 'tragiczny zły film', to nie można liczyć na to, że widz oceni go z pobłażaniem – i nie ma to nic wspólnego z tym, że przyjmuje się kryteria jak dla 'normalnego' filmu. Nie można obrazków klasy B,..., tłumaczyć zawsze poprzez ' a bo to film klasy B, więc może wyglądać, jak wygląda', bo to już prowadzi do usprawiedliwiania beztalenci, tworzących filmy nie z miłości do tego, co robią, a w celu zarobienia na sławnym tytule.
24-03-2008 12:04
~JJThompson

Użytkownik niezarejestrowany
   
Ocena:
0
No! Nareszcie jakaś dobrze zrobiona recenzja. Zobaczę na pewno : )
24-03-2008 13:46
~sam

Użytkownik niezarejestrowany
   
Ocena:
0
o genialna recenzja:):) hahaha się uśmiałem, ale szczera prawda. Jedynka miała jeszcxze jakis większy sens bo i jakies efekty specjalne sie trafiły ale w dwójce to załamania nerwowego mozna dostać, cos takiego wogóle nie powinno być dopuszczone do produkcji, a co dopiero do ogladania:)
23-04-2008 20:40

Komentowanie dostępne jest po zalogowaniu.