Władca Pierścieni: Drużyna Pierścienia – wrażenia z lektury
W działach: książki, fantastyka. | Odsłony: 468Jak pisałem już w raporcie z lektury ostatnimi czasy, po trwającej niemal 10 lat przerwie wróciłem do jednej z najważniejszych książek w moim życiu czyli Władcy Pierścieni. Podobnie jak dawno, dawno temu książka wywarła na mnie duże wrażenie. W niniejszym wpisie chciałbym się podzielić spostrzeżeniami z lektury pierwszego tomu.
Nie będzie to recenzja tylko dość luźna garść spostrzeżeń:
1) O krytykach Władcy Pierścienia
W zasadzie od momentu wydania Władca jest pozycją dość mocno dyskutowaną i spotyka się z liczną krytyką. Wspomina o tym zresztą sam autor:
Pewne osoby, które przeczytały, a w każdym razie zrecenzowały tą książkę oceniły ją, że jest nudna, niedorzeczna i nic niewarta; nie mogę się obrażać, bo sam podobnie osądzam ich dzieła lub też rodzaj literatury przez nich zachwalany.
Ale pan zaorał panie Tolkien...
2) Wojny o biżuterie:
W sumie wcześniej nie zwróciłem na to uwagi, ale obydwie, najważniejsze wojny w Śródziemiu stoczono o klejnoty. W pierwszej erze była to wojna o Sirmarille, która tak naprawdę rozpoczyna zarówno bytność Elfów, a przynajmniej Noldorów w krainie oraz epokę wojen z Mrocznymi Władcami. Druga to oczywiście Wojna o Pierścień, która obie kończy.
3) Hobbity: najbardziej cywilizowana nacja
Nie wiem, czy zwróciliście uwagę, ale hobbici są w sumie najbardziej cywilizowaną nacją jeśli nie całego Śródziemia, to z pewnością Eriadoru. Elfy, których w tym regionie jest nadal całkiem sporo są w sumie dość prymitywne, w szczególności pod względem społecznym, podzielone na nieskomplikowane wodzostwa. W Górach Błękitnych siedzą krasnoludy i klepią biedę, choć to pewnie jedyna nacja z którą się hobbici zadają. Dunedanów jest mało i głównie włóczą się bez celu, inni ludzie siedzą w lasach Minhiriath, trochę ich mieszka w Bree i trzech wioskach wokół niego. Prócz nich trochę wieśniaków jest być może jeszcze w pozostałościach Cardolan i z cała pewnością w Rhuduar…
No i jeszcze są trolle z Ettenmoors.
W takich realiach to nic dziwnego, że Hobbici nie wychylają się ze swojego kraju i trzymają się granic wyznaczonych przez granice naturalne: na zewnątrz nie za bardzo jest z kim gadać. Handel najpewniej odbębnia za nich Bree, dla którego pełnią pewnie funkcje zaplecza.
4) Shire: miejsce bardzo toksyczne
Taka mała, zapadła wiocha, gdzie ludzie żyją plotkami. Atmosfera jest u nas w pokoju socjalnym: jeśli coś powiesz, ludzie będą ci to pamiętać do końca życia. Jeśli nic nie mówisz, uznają cię za gbura. Tajemnic i sekretów żadnych nie da się utrzymać, po tygodniu wszyscy i tak wszystko wiedzą, a do tego podają dalej.
Ponoć miało to przedstawiać relacje między angielskimi ziemianami. Dla mnie wygląda to jednak jak typowa prowincja: w Ciemnogrodzie (jeśli pominąć większą ilość patologii w okolicznych wioskach, choć nie wiadomo tak naprawdę ile Tolkien przemilcza) jest tak samo ciasno i duszno.
5) Klub Pickwicka:
Opowieść, aż do mniej-więcej spotkania z Aragornem Władca Pierścieni bardziej przypomina Klub Pickwicka, niż typową powieść fantasy. Hobbici, nawet Frodo, ostrzeżony przez Gandalfa tak naprawdę nie znają i nie rozumieją niebezpieczeństwa. Nazgule traktują raczej jak jakichś natrętów, czy drobnych łotrzyków, a nie wcielone zło.
Idą jak na majówkę, co chwila wpadając w tarapaty, recytują poezję, goszczą w zajazdach, bywają zapraszani na kolacje, zabawiają się ploteczkami i żarcikami… Dopiero spotkanie z Aragornem zmienia ich postrzeganie rzeczy, a i to nie od razu. Wydaje się, że po prostu z czasem coraz bardziej się uczą.
Jedna z analiz Władcy Pierścieni głosi, że Nazgule wraz z rozwojem akcji wyraźnie potężniały…
Myślę, że tak nie było. To po prostu percepcja hobbitów się zmieniała. Im więcej czasu upłynęło, tym bardziej sobie zdawali sprawę z tego, z czym mają do czynienia.
6) Sam-prostaczek? Ale dla kogo?
Sam czasem określany jest jako prostaczek oraz osoba, która ma uosabiać chłopski rozum, rozsądek i chłodną kalkulację.
Jeśli ktokolwiek wśród hobbitów zaprzyjaźnionych z Frodem posiada te cechy, to jest to najpierw Grubas Bolger (ten jego kumpel, który został w domu), a potem Frodo. Sam to zupełnie inna postać: owszem bystry, ale marzyciel i romantyk: pisze wiersze, marzy o elfach i szerokim świecie, cudach i ładnych widoczkach. Shire jest dla niego wyraźnie za ciasne, zresztą, wszyscy się tam z niego śmieją.
Owszem, jest bardzo zaradny, nawet bardziej bardziej, niż inni hobbici, jednak to zupełnie inna postać.
Gdyby żył dzisiaj pewnie grałby w Skyrima i czytał książki fantasy.
To bardziej młody Tolkien w okopach pod Sommą, niż Sancho Panza, którego niektórzy w nim widzą.