» Recenzje » Wieżowiec - J.G. Ballard

Wieżowiec - J.G. Ballard

Wieżowiec - J.G. Ballard
Dawno, dawno temu, w czasach, których nawet najstarsi górale nie pamiętają, na wybitnie nieestetycznym papierze pojawiało się niejakie Czytadło. Była to niewielka broszurka zawierająca w sobie jakąś historię nadającą się w sam raz do przeczytania w poczekalni u dentysty. Pojawiała się ona cyklicznie; czy była dodatkiem do jakiejś gazety, czy samodzielną publikacją – mój wiek nie pozwala tego pamiętać. Czytadło było również zwane "prozą toaletową" ze zrozumiałych względów. Patrząc na równe szeregi książek w dowolnej księgarni czy bibliotece trzeba zadać sobie pytanie o rolę takich pozycji i co ważniejsze, czy dalej na naszym rynku można spotkać coś na kształt owych, historycznych już, broszur?

Niewątpliwie Czytadło wypełniało niszę, jaką od niedawna przejął Internet. Dawało możliwość publikacji młodym, debiutującym autorom, a i ci o nieco większej renomie mogli coś puścić w Polskę bez znacznych kosztów. Dziś dokładnie to samo robi się via Sieć z tym zastrzeżeniem, że koszty takiej publikacji spadły niemalże do zera. A odpowiedź na drugie pytanie? Owszem, Czytadło wciąż żyje i ma się dobrze. Ukryło się tylko pod nazwą "literatury kieszonkowej", szeroko tym razem pojętej. Różne wydawnictwa, różne tytuły. Udało mi się raz zobaczyć Lot nad kukułczym gniazdem odpowiednio pomniejszone tak, aby się w rzeczonej kieszeni zmieściło, co dowodzi, że nawet ambitniejsza twórczość kołacze się po schowkach Polaków. Wieżowiec, sądząc z formatu, miał ambicję dołączyć do Kena Keseya i jego kukułek.

Do olbrzymiego, czterdziestopiętrowego i skrajnie luksusowo urządzonego wieżowca na przedmieściach Londynu wprowadzają się ostatni lokatorzy. Naszpikowany sklepami, basenami, saunami i Bóg wie czym jeszcze budynek zdaje się wymarzonym miejscem dla każdej klasy społecznej. Od reporterów podrzędnych brukowców, poprzez nauczycieli i doradców, a skończywszy na lekarzach, architektach i prawnikach. Co ciekawe, rozmieszczenie poszczególnych klas społecznych pokrywa się z numerem piętra – im wyżej, tym bardziej szacowne profesje tam zamieszkują. Początkowo nic nie zapowiada nadchodzących wydarzeń. Najpierw pojawiają się niewielkie, ale uciążliwe usterki z rodzaju zapchanego zsypu na śmieci czy przerw w działaniu klimatyzacji. Jednocześnie między mieszkańcami zawiązuje się coś na kształt "patriotyzmu piętrowego" w walce o pierwszeństwo do wind czy punktów usługowych. Następnie zostają zablokowane klatki schodowe, wysiada elektryczność, a samotne wyprawy na "nie swoje" piętra wieczorową porą stają się niebezpieczne. Ludzie stopniowo odrzucają wszystkie normy rządzące społeczeństwem, a wieżowiec staje się ośrodkiem chaosu i bezprawia. Sporadyczne bójki to tylko preludium tego, do czego zdolni są – wydawałoby się cywilizowani – ludzie.

Tak naszkicowana fabuła zapowiadała się niezwykle ciekawie. Bardzo chciałem dotrzeć do końca powieści i zobaczyć rozwiązanie albo chociaż morał płynący z tak stanowczo zarysowanego konfliktu. Z przykrością muszę stwierdzić, że zostałem przez autora zlekceważony. Skąd tak kategoryczne stwierdzenie?

Zabierając się do lektury, liczę na to, że autor pisząc powieść czy opowiadanie w założonych na początku realiach, będzie się owych założeń konsekwentnie trzymał aż po kraniec utworu. A jeśli nie, to jakakolwiek diametralna zmiana zostanie solidnie uzasadniona, tak by czytelnik obcował nie tylko z jakimś w miarę logicznym ciągiem wydarzeń, ale i miał wrażenie, że uczestniczy w grze o jasno określonych zasadach. Ma wtedy możliwość układania sobie faktów i podjęcia próby znalezienia "drugiego dna" (jeśli jest jakieś!) w oferowanej przez autora powieści. James Graham Ballard uznał jednak, że najwyraźniej czytelnik jego książki nie jest godzien jakiejkolwiek konsekwencji czy (o zgrozo!) logiki, zatem nie ma się co wysilać. Przykłady? Wraz z postępującym rozkładem moralnym mieszkańców wieżowca coraz większym problemem stają się śmieci. Worki zalegają klatki schodowe, korytarze i podwórze w znacznej odległości od budynku. Autor stwierdza wręcz, że najbliżej stojące samochody ledwo wystają z rosnącej kupy odpadków. Jakaś reakcja ze strony otoczenia? Nie, nic złego się przecież nie dzieje. Wedle autora syf, jaki otacza luksusowy apartamentowiec, jest czymś najzupełniej normalnym. Idźmy dalej. W pewnym momencie jesteśmy świadkami śmierci mieszkańca, który wypada z okna. Przyjeżdża policja, jest śledztwo i… Nic! Stróżów prawa nijak nie obchodzą sterty śmieci, bójki i kradzieże. Zbierają ślady i tyle ich widzieli. Coś jeszcze? Ballard radośnie stwierdza, że wszyscy lokatorzy, jak jeden mąż, przestali chodzić do pracy. Ot, tak. Dołączyli do grona bezrobotnych, by bez zobowiązań oddać się zbiorowym imprezom, jakie co wieczór odbywają się w budynku.

Jakby tego było mało, autor prawdopodobnie widząc miałkość grafomańskiego tworu, który zwie się Wieżowcem, postanowił najtańszym z możliwych chwytów przyciągnąć czytelników. Epatuje nas pijaństwem, zbiorowymi orgiami, rozwiązłością i rozpustą, basenami bez wody, za to wypełnionymi ciałami zmarłych ludzi oraz kazirodztwem. Pomijając to, że całego otaczającego świata absolutnie nie obchodzi fakt, że giną ludzie (przypominam, że to wciąż są przedmieścia Londynu!), to wszystko zostało nakreślone z przyprawiającą czytelnika o mdłości przesadą.

Przypuszczam, że Ballard próbował przemycić jakąś myśl. Możliwe, że próbował zachęcić czytelnika do przemyśleń dokąd zmierza nasz świat. Jakie są granice zezwierzęcenia? Co musi się wydarzyć, by człowiek zrzucił jarzmo zasad wpajanych przez wychowanie i powrócił do instynktów – do freudowskiego id? W rezultacie, uznając logikę i zasadę "przyczyna-skutek" za humbug i zbędne zawracanie sobie głowy, Ballard uraczył nas bezsensowną, pseudofilozoficzną i pozbawioną wewnętrznej spójności opowiastką o grupie ludzi, którzy postanowili się zapić i pobić wzajemnie w imię jakiegoś niezrozumiałego pędu.

Na Wieżowiec szkoda czasu. Omijajcie tą pozycję szerokim łukiem. Jedynym jasnym punktem jest w miarę sprawna korekta i całkiem ładna oprawa graficzna. Nic więcej. Po lekturze pozostał niesmak i wrażenie, że autor ma czytelnika w głębokim poważaniu.
Zaloguj się, aby wyłączyć tę reklamę
1.0
Ocena recenzenta
5.5
Ocena użytkowników
Średnia z 1 głosów
-
Twoja ocena
Mają na liście życzeń: 0
Mają w kolekcji: 1
Obecnie czytają: 0

Dodaj do swojej listy:
lista życzeń
kolekcja
obecnie czytam
Tytuł: Wieżowiec (High Rise)
Autor: J.G. Ballard
Tłumaczenie: Lech Jęczmyk
Wydawca: Książnica
Miejsce wydania: Katowice
Data wydania: lipiec 2006
Liczba stron: 256
Oprawa: miękka
Format: 110 x 175 mm
Seria wydawnicza: Książnica kieszonkowa
ISBN-10: 83-7132-915-6
Cena: 15 zł



Czytaj również

Komentarze


~k

Użytkownik niezarejestrowany
    dobrze mowi
Ocena:
0
niestety, to wszystko prawda
14-02-2007 20:54
Deckard
   
Ocena:
0
Cóż - ze swojej strony polecam "Grę w Gridironie" Philipa Kerr`a. Wizja inteligentnego budynku mordującego swoich mieszkańców w bardzo wykalkulowany sposób zdaje się o wiele lepsza.

Nota bene - w dawnej "Nowej Fantastyce" albo MiMie zdarzyło mi się napotkać powieść, której akcja osadzona była w super mieście-wieżowcu (choć to raczej utopijne sf było).
14-02-2007 23:54
Ausir
    @Deckard
Ocena:
0
Może "Zamknięty świat" Silverberga?
14-02-2007 23:55
Deckard
    @Ausir
Ocena:
0
Strzał w dziesiątkę :)
15-02-2007 12:24

Komentowanie dostępne jest po zalogowaniu.