» Recenzje » Wampir z przypadku - Ksenia Basztowa

Wampir z przypadku - Ksenia Basztowa


wersja do druku

Ziomale spotykają wampira

Redakcja: Marcin 'malakh' Zwierzchowski

Wampir z przypadku - Ksenia Basztowa
Jak to dobrze, że istnieje Internet! Dzięki niemu dowiedziałam się, że Ksenia Basztowa (prawidłowo: Basztowaja) jest dwudziestoczteroletnią panią adwokat, a nie czternastoletnią grafomanką, o czym byłam przekonana po lekturze dzieła Wampir z przypadku. Powieść liczy sobie 290 stron, ale w tym niezwykłym ujęciu, z którego słynie wydawnictwo Fabryka Słów, zatem w bardziej standardowej opcji miałoby ich pewnie ze sto mniej. Gdyby usunąć z tekstu wszystkie niczego nie wnoszące ustępy i przyciąć godne dużej przerwy w podstawówce dialogi, materiału zostałoby na nieduże opowiadanko.

Cała akcja zawiera się bowiem w kilkukrotnych spacerach po mieście dwóch rozrywkowych studentów i przygodach, które im się podczas tych przechadzek przytrafiły. Niegdyś sąsiedzi i kumple ze szkoły, Andriej i Wowa nadal utrzymują ze sobą kontakt, głównie w celu wspólnego spożywania dużych ilości alkoholu podczas weekendowych nieobecności rodziców. Obaj mają ten sam problem – wredne rodzeństwo, nie przepuszczające okazji do złośliwego komentarza czy dowcipu. Ksenia Basztowa zdaje się mieć generalnie coś w rodzaju "kompleksu rodzeństwa", bowiem inne jej powieści, napisane wspólnie z Wiktorią Iwanową, noszą tytuły w rodzaju Trudno być najmłodszym lub Wszyscy krzywdzą najmniejszych. Jako jedynaczka najwyraźniej nie jestem targetem, bo wszystkie niekończące się równie złośliwe, co jałowe słowne przepychanki między Andriejem a jego bratem Romką, oraz Wowką a jego siostrą Aśką, nie bawiły mnie wysilonym dziecinnym pseudo-dowcipem. Poza tym, czyniły lekturę po prostu nudną. Przy piątej tego typu scenie miałam ochotę huknąć: "Dzieciaki, spokój!", a potem po prostu machnęłam ręką. Biedna Ksenia najwidoczniej była terroryzowana w dzieciństwie przez siostrę!

Pomysł, na którym opiera się konstrukcja fabuły, nie jest nowy. Żyjące potajemnie we współczesnej rosyjskiej metropolii niezwykłe istoty to ostatnio wręcz ulubiony motyw fantastów zza wschodniej granicy. U Łukjanienki są Inni, stare rasy u Panowa, zaś Basztowa zasiedliła Rostow wampirami i wilkołakami. Co prawda z wampirami autorka namieszała co niemiara, wymyślając dla potrzeb głównej intrygi rozróżnienie na dwa rodzaje tych stworzeń, w zależności od przebiegu "inicjacji", a dokładnie rzecz biorąc – kto czyjej krwi się napił. Posunęła się zresztą jeszcze dalej, konstruując nielicho pokręcone zależności pomiędzy krwiopiciami a coraz ciekawszymi konsekwencjami dla ssących, tudzież wysysanych. Wszystko to oczywiście w celu uzasadnienia kolejnych scen, które – nie tylko zresztą dzięki tym naciąganym teoriom – prezentują się drętwo i nieprzekonująco dla czytelnika. Sam początek powieści jest tu najlepszym przykładem – dwójka łażących po mieście pijanych w sztok młodzieńców spotyka tajemniczego faceta, który tonem luźnej pogawędki proponuje im nieśmiertelność. Kłamie zresztą, jak się potem okazuje, ale ani to kłamstwo, ani sama "inicjacja" nie doczekały się żadnego uzasadnienia, przez co wydają się być nie więcej niż kaprysem. Tylko czyim – wampira czy samej autorki?

Ksenia Basztowa niewątpliwie zamierzała napisać współczesną książkę o wampirach, ale niestety zabrakło jej umiejętności pisarskich, niezbędnych do wykreowania oryginalnego, niesztampowego świata i bohaterów. Można się domyślać, że tworząc kolejną po dziesiątkach (jeśli nie setkach) powieści już powstałych na ten temat, umyśliła sobie podejście "młodzieżowe": ziomale spotykają wampira. Sami ziomale są bardzo realistyczni – wysławiają się gwarą młodzieżową, pajacują, spędzają czas na imprezkach, przed komputerem i na słuchaniu muzyki. I tak samo jak jałowo płynie ich życie, równie jałowa jest większość książki, ponieważ świata powieściowego nie da się wykreować wyłącznie poprzez dosłowne kopiowanie tego, co autor widzi wokół siebie. Basztowa napisała Wampira z przypadku będąc osobą tuż po dwudziestce; jej bohaterowie też są w podobnym wieku. Jednak nie mogę oprzeć się wrażeniu, że ich zachowania i reakcje pasują raczej do młodszych nastolatków, a nie do studentów prawa czy filologii. I takim też czytelnikom powieść powinna się spodobać. Sama Basztowa przytacza zresztą na swoim blogu relację matki, która usłyszała na ulicy rozmowę dwóch 12-latek, zachwycających się inną powieścią Kseni. Nie dziwię się - takim dziewczynkom na pewno spodoba się bohater, zachowujący się jak postrzelony małolat, dla którego świetnym kawałem jest na przykład wystraszenie do nieprzytomności nieznajomej osoby. Drugi z ziomali, narrator, zwraca się do czytelnika jak do rówieśnika, pewny, że jego sposób wysławiania się jest zrozumiały, a "dowcipne" komentarze – zabawne. Czytający powieść dorosły zaczyna od jakiejś chwili czuć się jak rodzic podglądający blog nastolatka, nie dla jego oczu pisany.

Jako że narracja jest cały czas prowadzona z punktu widzenia jednego z chłopców, potrzebny był zabieg, pozwalający czytelnikowi na wyjście poza tę perspektywę i związaną z nią ograniczoną wiedzę. Pojawiają się zatem w tekście pisane kursywą "migawki", ukazujące sceny z życia tajemniczych mieszkańców miasta. Jak dla mnie, więcej zagmatwały niż wyjaśniły. Tym bardziej, że Basztowa do tego stopnia ma trudności z przestawieniem się na inny sposób narracji, że chwilami to, co miało być tajemnicze, brzmi jak parodia stylu. Młodzi bohaterowie stykają się ze słynnym wampirem rzeczywiście przypadkiem i przelotnie, trzeba więc było jeszcze jakoś naświetlić istotną dla rozwoju akcji historię jego życia. Autorka wybrała sposób tyle prosty, co zaskakujący w powieści fantasy – jeden z chłopców znajduje potrzebne informacje w Internecie, a następnie młodzieżowym językiem relacjonuje je koledze na przestrzeni dziesięciu stron książki. Scena ta, równie fascynująca, co wspólne zakuwanie historii do egzaminu, wywarła na mnie wrażenie nieco rozpaczliwej próby ominięcia konieczności skonstruowania czegoś większego, bogatszego i pozwalającego wprowadzić potrzebne informacje drogą bardziej, powiedzmy, literacką.

Ksenia Basztowa uważa się niewątpliwie za pisarkę pełną gębą. Dużo publikuje na rosyjskiej internetowej stronie Samizdat. Najpierw dodaje na bieżąco pisane rozdziały nowej powieści, potem zaś całkowicie kasuje niektóre utwory, prawdopodobnie wtedy, gdy ukazują się drukiem. Prowadzi też rodzaj bloga, w którym obszernie informuje o tym, co w chwili obecnej pisze, ile arkuszy jest już gotowych, kiedy aktualizowała stronę Samizdatu. Odnoszę wrażenie, że ta aktywna obecność w sieci stanowi rodzaj działania PR-owego, obliczonego na popularyzację jej nazwiska wśród najmłodszego pokolenia czytelników. I faktycznie jest popularna, o czym świadczą internetowe komentarze do jej powieści, choć nawet najmłodsi zauważają pewną powtarzalność i schematyczność traktowania świata i bohaterów. Jednak Ksenia musi być osóbką bardzo pewną siebie i przekonaną o własnym talencie (nieprzypadkowo wybrała profesję adwokata). Podobał mi się zwłaszcza jej komentarz do zamieszczonej w sieciowym czasopiśmie dość krytycznej recenzji powieści Trudno być najmłodszym. Zdaniem Basztowej "recenzja jest pochwalna, choć jej współautorka uważa inaczej"

Wampir z przypadku, choć napisany przez osobę będącą za pan brat z Internetem, zawiera błędy, łatwe do zweryfikowania choćby przy pomocy Google. Przywołany na kartach powieści bohater słynnego filmu Nieśmiertelny nazywa się zdaniem Basztowej McClaud, a popularny niegdyś zespół muzyczny – Bony M. Nie sądzę, by była to świadoma stylizacja języka bohatera-narratora, jest on bowiem studentem filologii i sprawnie włada angielskim. Dowodem tego jest choćby jeden z zabawniejszych fragmentów, gdy Andriej kupuje w prezencie urodzinowym grę komputerową o nazwie… właśnie, jakiej? Oko smoka jak twierdzi sprzedawca, czy też Ja smoka według przekładu Andrieja? Oczywiście chodzi tu o błędną pisownię wyrazu eye na rosyjskiej podróbce gry. Inna naprawdę śmieszna scenka została niestety zepsuta w przekładzie, więc pozwolę sobie choć tutaj ją przedstawić. Otóż któregoś dnia Wowka pojawia się w T-shircie (a propos, skąd nagminny zwyczaj tłumaczy dosłownego przekładania nazwy tej części odzieży jako "koszulki piłkarskiej"?) z nadrukiem w postaci obrazka. Obrazek przedstawia popularnego bohatera radzieckich kreskówek, wielkouchego zwierzaczka zwanego w polskiej wersji Kiwaczkiem, ubranego w czarny beret, jednoznacznie kojarzący się z pewnym słynnym rewolucjonistą. Dowcip zaś polega na tym, że oryginalne imię postaci – Czeburaszka – na koszulce przybrało formę Che Burashka

Dowcip o Kiwaczku trudno przełożyć, ale w kilku innych miejscach tłumaczka nie popisała się, powodując raczej niezamierzony efekt humorystyczny. "Wyłożyła się" na przekładzie nazwy rasy psów, w rezultacie czego zamiast słynnych chow-chow o fioletowych językach otrzymaliśmy nieistniejącą rasę ciao-ciao. Kolejnej pani kłania się Google… Druga istotna pomyłka – pijąc krew bohaterowie obawiają się styczności ze "spidem". Nie mam pojęcia, jak tłumaczka zrozumiała to słowo, skoro nie przełożyła go na polski. A SPID "po naszemu" to po prostu AIDS, skrót używanej w Rosji rodzimej wersji tego terminu.

Odnoszę wrażenie, że Ksenia Basztowa mogłaby postarać się bardziej i stworzyć zupełnie przyzwoitą i zabawną powieść w oparciu o sympatyczny w sumie pomysł konfrontacji współczesnej zwariowanej młodzieży i kilkusetletnich wampirów. Zabrakło jednak atrakcyjnego i nietuzinkowego rozwinięcia pomysłu, nie starczyło wyobraźni, doświadczenia i sprawności pisarskiej, a także, jak sądzę, cierpliwości i choć odrobiny krytycyzmu.
Zaloguj się, aby wyłączyć tę reklamę



Czytaj również

Wampir z przypadku - Ksenia Basztowa
Czy wampirem można stać się przez przypadek?
- recenzja
Ciężko być najmłodszym
Młody nie znaczy głupi czy bezbronny
- recenzja

Komentarze


27383
   
Ocena:
0
Recenzja Gaty jak zwykle genialna :)
20-10-2009 20:04
~jirian

Użytkownik niezarejestrowany
    ......wspaniala rzecz Internet, szkoda tylko, ze niektorzy nie umieja go uzywac.
Ocena:
+1
Bo gdyby recenzentka umiala, to wiedzialaby ze:

1)'Oko smoka' jest gra produkcji rosyjskiej, i blad nastapil przy tlumaczeniu wersji na jezyk angielski i to jak najbardziej oficjalnie. Ba, dokladkie z takim blednie przetlumaczonym napisem gra ta zalegala pare lat temu na polkach polskich Empikow!
2) Samizdat jest w internecie rosyjskim takim samym "notesem ze sprezeniem zwrotnym" jak forum Mirriel czy forum Fahrenheita w sieci polskiej. Wielu mlodych autorow zaczyna tam swoja kariere pisarska/publikuje cos by uzyskac opinie nie tylko od rodziny i znajomych. I wielu z nich umieszcza tam cale utwory przed publikacja (i na zadanie wydawnictw usuwa je cale lub ich kawalki po podpisaniu umowy)... Czy moze teraz recenzentka pojdzie na wspomniane fora i wygarnie forumowiczom jak to ich dzialania sa rodzajem PR?
3) Prowadzenie LJ rowniez jest wsrod rosyjskich pisarzy dosyc popularne... chociazby dlatego, ze jest to (jak to mozna znalezc w Google) calkiem spory kraj, wiec nie bardzo daje sie wsiasc w pociag i pojechac na 2 godziny z wizyta do znajomego. W zasadzie trudno jest znalezc mniej lub bardziej znanego pisarza nie posiadajacego LJ. Olga Gromyko, Elena Malinowska, Pawel Kornew. Ba, nawet duet Oldich, chociaz swojego konta nie posiada, co i rusz przewija sie gdzies w komentarzach. O, juz wiem, trzeba koniecznie pojsc do Ewy Bialoleckiej i powiedziec jej, ze jej obecnosc na forum to gest obliczony wylacznie na PR i popularyzacje jej osoby wsrod mlodziezy. Jestem pewna, ze usmieje sie jak ta norka...


recenzentce klania sie Google, z ktorym warto sie zapoznac zanim zacznie sie wytykac bledy innym?
04-01-2010 21:40
~goldfish

Użytkownik niezarejestrowany
    Nothing genius
Ocena:
0
Nothing really genius in this review. The author doesn't know all the realities of russian life )) To know "cheburashka" doesn't mean to know everything.
We really use LJ just to contact with people, with friends, to express feelings and so on. Not to PR someone or something. Even writers use LJ to chat with fans and friends-writers (and not writers) =)
Besides, it's a bit strange to blame Ksenia for translator's mistakes.
And... tastes differ =) Especially among people of different age and culture.
05-01-2010 23:44
~toroj

Użytkownik niezarejestrowany
    Nie recenzujemy ludzi
Ocena:
0
Jestem zdumiona. Czy jest to recenzja książki, czy może recenzja postaci autorki? Aczkowiek sama powieść nie podobała mi się, potraktowanie w ten sposób osoby pisarki napełnia mnie głębokim niesmakiem. Droga Gato, recenzujemy KSIĄŻKI, powtarzam: książki, a nie ludzi. Jest prywatną sprawą każdego, czy prowadzi bloga, co na tym blogu pisze i jak. Nie oceniamy w recenzjach charakterów literatów, ich upodobań kulinarnych czy odzieżowych. Pisarka może być "bardzo pewną siebie osóbką" albo i nie być, ale recenzent nie ma prawa się o tym zająknąć nawet pół słówkiem, gdyż jest to nieprofesjonalne podejście. Z recenzji czytelnik ma się dowiedzieć, czy książka jest dobra czy może nie, a nie o tym, czy autor jest arogantem, aniołem, czy może alkoholikiem (i inne rzeczy na A). Przy okazji, blogi prowadzi: Jakub Ćwiek, Łukasz Orbitowski, Rafał Kosik, Aleksandra Janusz, Komuda, Białołęcka i Pilipiuk, a Magda Kozak dorobiła się nawet prywatnego forum - kto teraz pobiegnie ochrzaniać ich za robienie sobie pijaru?
02-05-2010 19:23

Komentowanie dostępne jest po zalogowaniu.