» Recenzje » Viriconium - M. John Harrison

Viriconium - M. John Harrison


wersja do druku

Czas umierania

Redakcja: Michał 'M.S.' Smętek

Viriconium - M. John Harrison
Gdyby prozę M. Johna Harrisona oceniać według kryterium przezroczystości języka, które to ostatnimi czasy często przewija się w dyskusjach na temat polskiej fantastyki, Viriconium należałoby wystawić ocenę najniższą z możliwych. MAG-owski zbiór opowiadań czyta się ciężko, lektura wymaga od czytelnika maksymalnego skupienia, a język nie tyle stapia się z tłem – czyli jest przezroczysty – co niekiedy wręcz dominuje, protezuje fabułę, która redukowana jest do roli elementu podrzędnego. Gdyby więc wyjść z założenia, że lektura ciężka tożsama jest z lekturą kiepską, zbiór opowiadań Anglika należałoby omijać szerokim łukiem… Ileż jednak by się wtedy straciło!

Podobnie jak w Drodze Cormaca McCarthy'ego, w dziesięciu tekstach składających się na Viriconium dominuje poczucie beznadziejności. Świat chyli się ku upadkowi, umiera. W niepamięć odeszły czasy dobrobytu i rozwoju, o których wspomnienia powracają nieraz niczym duchy w postaci niezwykłych maszyn, które pozostawiła po sobie zaawansowana cywilizacja Popołudnia, a których obecnie żyjący nie potrafią nawet w pełni obsługiwać. Ludzie czasów Zmierzchu nie są w stanie patrzeć do przodu, bo też nie mają po co – przyszłość maluje się w jak najczarniejszych barwach. Trwają więc w swoistym stuporze; niczym robaki żywiące się gnijącą tkanką trupa, rozkopują ziemie Pustyni Rdzy, w której pogrzebane są resztki technologicznych zdobyczy przeszłości. Tymczasem pustkowie wciąż pochłania nowe ziemie, a zaraza i szaleństwo zbierają coraz obfitsze żniwo.

Wykreowany przez Harrisona świat jest niczym krzywe zwierciadło, w którym czytelnik rozpoznać może odbicie tolkienowskiego Śródziemna; wykoślawione, dziwacznie powykręcane, budzące odrazę, ale i litość. Karzeł Trup jest niczym krasnolud, który zamiast poszukiwać drogocennych kamieni w sercach potężnych gór przegrzebuje pełne rdzy piaski pustkowia w pogoni za marnymi resztkami, technologicznym "dziedzictwem" pozostawionym przez potężniejszych przodków. Przywróceni przez niego do życia, trawieni szaleństwem Zmartwychwstali to elfy – zawieszeni pomiędzy dwoma światami, gubiący się w otaczającej ich rzeczywistości, nie potrafiący odróżnić wspomnień z poprzedniego życia od jawy. Pojawia się także Cellur, czyli harrisonowski Gandalf, który przytłoczony brzemieniem tysiącletniego życia nie pamięta nawet, kim tak naprawdę jest. W Viriconium nawet bohaterowie mają w sobie coś z potwora, czasami wręcz sami zasługują na miano monstrów (jeden z "herosów" u Harrisona to płatny morderca).

W tej tkance fantasy, w quasi-średnioweicznym szkielecie świata tkwią niczym wrzynające się w ciało drzazgi elementy science fiction. Tnące wszystko elektryczne ostrza, czyli baany, mechaniczne ptaki, latające kryształowe łodzie, a nawet maszyny służące do przechowywania wspomnień czy wręcz własnej osobowości – resztki, cienie dawnej świetności. Dla Harrisona owy fantastyczno-naukowy sztafaż nie stanowi jednak ozdobnika, efektywnego dodatku, ale podporządkowany jest, podobnie jak i wszystkie inne elementy tego zbioru, jednemu celowi – budowaniu klimatu beznadziejności, straty, nostalgicznej, pozbawionej nadziei tęsknoty za tym, co było. Co z tego, że cywilizacje Popołudnia pozostawiły po sobie sporą część swoich technologicznych osiągnięć, skoro w czasach Zmierzchu nikt już nie pamięta, jak działają i do czego służyły te skomplikowane maszyny? Mieszkańcy Viriconium są jak małpy obdarowane najwyższej klasy komputerem i wciskające przypadkowe klawisze, starając się w ten sposób naśladować prawdziwych ludzi.

Największym wyróżnikiem prozy M. Johna Harrisona jest jednak jego styl. Ponury jak McCarthy w Drodze, liryczny niczym Simmons w Hyperionie, miejscami oniryczny jak Welin Duncana. Autor Viriconium wyróżnia się tym, że gdy inni narzucili sobie pewne granice, on postanowił je przekroczyć. I tak, niektóre fragmenty, w szczególności w Skrzydlatym sztormie (jednym z dwóch dłuższych tekstów w zbiorze) przywodziły mi na myśl dzieła turpistów, pełne drastycznych, bardzo sugestywnych, miejscami ocierających się o ohydę opisów. Z kolei gdzieniegdzie, a zwłaszcza w Pastelowym mieście, bez trudu można znaleźć fragmenty niezwykle liryczne (chociaż gdyby się głębiej zastanowić, ciężko powiedzieć, że są to fragmenty – Harrison tak naprawdę zdaje się być bardziej poetą niż prozaikiem), mroczne niczym ballady Nicka Cave'a. Ten poetycki, przesycony ponurym klimatem język staje się naszym przewodnikiem po wyobraźni autora. Wyobraźni, która niekiedy zdaje się błądzić własnymi ścieżkami, przez co nieuważny czytelnik może niekiedy się zagubić (podobnie jak u Hala Duncana).

Z drugiej strony, świat Viriconium wart jest owego zagubienia. Jak pisałem na początku, nie jest to lektura łatwa, nie należy także do przyjemnych (w rozumieniu rozrywkowej, odświeżającej). Proza Harrisona męczy, pozostawia gorzki posmak, zakrywa myśli czytelnika czarnym całunem, domagając się maksymalnej uwagi. Jednocześnie jednak oferuje bardzo wiele w zamian. I – co ważne – nic nie straciła przez te wszystkie lata, które upłynęły od pierwszego wydania składających się na ów zbiór krótkich powieści i opowiadań.
Zaloguj się, aby wyłączyć tę reklamę
Tytuł: Viriconium
Autor: M. John Harrison
Tłumaczenie: Grzegorz Komerski
Autor okładki: Irek Konior
Wydawca: MAG
Miejsce wydania: Warszawa
Data wydania: 27 marca 2009
Liczba stron: 600
Oprawa: twarda
Format: 135 x 205 mm
Seria wydawnicza: Uczta Wyobraźni
ISBN-13: 978-83-7480-121-8
Cena: 45,00 zł



Czytaj również

Viriconium - M. John Harrison
Piętrowe iluzje
- recenzja
Viriconium
RYCERZE VIRICONIUM
- fragment
Urządzenie Centauryjskie
Wyścig donikąd
- recenzja
Droga serca
Stąd do nicości
- recenzja
Pusta przestrzeń - M. John Harrison
W gwiazdach nie ma nic
- recenzja
Pusta przestrzeń - M. John Harrison
Trudna przyszłość
- recenzja

Komentarze


beacon
   
Ocena:
0
Czytaj - lektura obowiązkowa. Czuję się zachęcony ;)
26-06-2009 21:26
malakh
   
Ocena:
0
Bardzo obowiązkowa. Jeżeli chodzi o sprawność w posługiwaniu się językiem - Harrison stoi zaraz obok Crowley'a;]

Już nie mogę się doczekać "Light";D
26-06-2009 22:58
~an

Użytkownik niezarejestrowany
   
Ocena:
+2
Mnie osobiście język rozczarował - metafory często nie są spójne, całość sprawia wrażenie niepotrzebnie przeładowanej w imię "Poetyckości Stylu". Opisy bardzo często pozbawione sensu (np. w scenach walk - ). Słabo.
26-06-2009 23:30
malakh
   
Ocena:
0
De gustibus.

Dla mnie język "Viriconium" wyśmienicie odzwierciedlał opisywany świat.
26-06-2009 23:48
bukins
   
Ocena:
0
Ostatnio skupuje książki z Uczty Wyobraźni, a Viriconium zakupiłem w Kolporterze z 40% zniżką ;) I póki co - czeka na lepsze czasy, ale mam wrażenie, że tak czy siak się nie zawiodę.
27-06-2009 00:42
beacon
   
Ocena:
+2
Nie doczytałem tej książki. Wymiękłem na 400. stronie. Próbowałem się przełamać, ale olałem, bo szkoda czasu. Grafomania, niepotrzebnie rozwleczone opisy, ciekawe pomysły grzęzną w przeładowanym stylu. Bardzo podobają mi się koncepty Zmartwychwstałych, tej owadziej cywilizacji, jej zetknięcia z viriconijską, ale wszystko to nadawałoby się na opowiadania, a nie rozwleczone do stu-dwust stron dziwadła. Dla mnie to słaba książka.

Najlepsza jest pierwsza dłuższa część, bo tam jeszcze autor trzyma styl na wodzy.
24-07-2009 01:06

Komentowanie dostępne jest po zalogowaniu.