» Blog » "Viator" wylądował!
02-03-2010 00:31

"Viator" wylądował!

Odsłony: 9

Po stypie Archibalda Clouda i dramatycznym upadku jego rodu podczas spotkania w Birmingham nadszedł czas na to, by wrócić do Londynu - jednym z pierwszych brytyjskich sterowców, "Viatorem" zbudowanym w faktoriach Kompanii Cloud. Oczywiście, nikt o zdrowych zmysłach nie ryzykowałby podróży latającą trumną, gdyby nie miał odpowiednio silnej motywacji, szczególnie, że ponad trzydziestu ludziom, którzy wsiedli na pokład "Viatora" towarzyszyła grupa widmowych "pasażerów na gapę"...

Prawdziwą sensację wzbudziła obecność Olivera Clouda, przezwanego Rzeźnikiem z Birmingham, eskortowanego do Tower przez grupę funkcjonariuszy New Scotland Yardu. Pieczę nad szalonym przestępcą sprawowali znani już flejowaty detektyw razem z pyskatą towarzyszką i arystokratycznym przełożonym, wspomagani przez ambitną patolożkę i zupełnie początkuącego konstabla. Niestety, dziwnym trafem Rzeźnik zakończył lot bardzo szybko. Został wypchnięty przez luk przez nieznanego sprawcę. Zapowiadało się, że NSY będzie mieć ręce pełne roboty. Obawy te potwierdziły się wkrótce, gdy ktoś spróbował otruć samą Sibillę Crane, lady Bothwell - minister spraw wewnętrznych. Atmosferę niepokoju podsycał fakt, że wcześniej cały sterowiec został sprawdzony przez ochroniarza lady, kapitana Hamiltona. Nie tylko funkcjonariusze policji miejskiej zajęli się tymi tajemniczymi przypadkami; swój udział mieli też inni pasażerowie, w tym prywatny detektyw O'Shea.

Liczba polityków na sterowcu również skłaniała do niepokoju. Co prawda minister Crane podróżowała oficjalnie ze względu na sprawy rodzinne, ale poza nią i jej ochroniarzem na "Viatorze" znalazł się też jej sekretarz i dawny znajomy z Parlamentu - Nicolas Cloud w towarzystwie krewnej, Laury, która cudem przeżyła swoją próbę samobójczą. Wszyscy oni byli wmieszani w spisek na życie królowej, rozpoczęty przez samą Crane, która uznała, że od lat korzystająca z inwazyjnych terapii odmładzających Wiktoria III pogrąża się w demencji, a że sama nie ustąpi z tronu, trzeba jej to ułatwić. Do informacji o tej intrydze udało się dotrzeć dziennikarce Joan Ross. Co prawda "Viator" zakończył lot w nieprzychylnych okolicznościach, lecz o rewelacjach odkrytych przez Joan na pewno jeszcze będzie głośno.

Nad bezpieczeństwem podróżnych czuwali Grabarze. Zaczynając od legendarnego Winstona Forsythe i jego impulsywnej córki, poprzez Patricka Lennoxa, który okazał się bodaj najbardziej porządną postacią na "Viatorze", na wyspecjalizowanym w łowieniu wampirów MacNivenie kończąc. Ten ostatni przez długi czas nie był świadom tego, że każdy jego krok śledzi stara wampirzyca z Dziedzictwa Saint-Germain, skutecznie udająca specjalistkę z zakresu tanatologii. Niestety, nieumarła nie dotrwała do końca lotu; została zakołkowana osobiście przez panią pilot (skądinąd w 1/2 krewniaczkę), a następnie unicestwiona przez Grabarzy. Ci ostatni mieli zresztą ręce pełne roboty, jako że poza Caroline Saint-Germain i pokaźną grupą niebezpiecznych ludzi sterowcem podróżowały dwie Anatemy, elegancka asystentka przerażającej profesor Creeps i ulubiona maskotka salonów Birmingham - Anna Winters.Tą ostatnią zaopiekowała się, o dziwo, pani patolog z NSY, zachowując dla siebie wiedzę o pochodzeniu uroczej Anny.

Nikogo nie dziwiła bogata reprezentacja świata naukowego. Wszak wkrótce miał się rozpocząć potężny londyński kongres poświęcony źródłom Plagi. Poza wspomnianymi już paniami na konferencję zmierzało dwóch lekarzy różnych od siebie jak ogień i woda: Daniel Griffith, entuzjastyczny, choć lekkomyślny medyk i jednocześnie "ojciec" Anny Winters oraz cichy, niepozorny alienista Warren, w istocie prywatny psychiatra rodziny królewskiej. Niestety żadnemu z nich nie udało się pomóc Regulusowi Wattsowi, dawnemu mistrzowi szachowemu, który z powodu uzależnienia od wyniszczającego narkotyku zrujnował sobie karierę, zaś na sterowiec trafił z powodu zwykłego łutu szczęścia. W podróż udał się także jeden z konstruktorów sterowca, inżynier Quincey. Wiedział o wypadkach, jakie zaszły podczas pracy nad sterowcem, i o duchach tragicznie zmarłych robotników nawiedzających jego pokład. Po tym, jak dziewczynce okrętowej (w tej roli niżej podpisana) ukazała się jedna ze zjaw, inżynier zaczął starać się o wyegzorcyzmowanie sterowca, prosząc o pomoc okultystów, znajdujących się na "Viatorze". Jednak jako, że wielu z nich przeceniało swoje możliwości, koniec końców sprawą duchów zajął się jeden z ostatnich pastorów Metropolii - wielebny Waters. Zawarł z duchami intrygujący pakt, na mocy którego zgodziły się odejść, jeśli zostaną wysłuchane przez pannę Ross, która opublikuje ich opowieść o tragedii.

Naukowcy, Grabarze, politycy, nieludzkie stworzenia... na "Viatorze" nie mogło zabraknąć także ludzi sztuki, ekscentrycznej arystokracji, szulerów i przynajmniej jednej Żałobniczki. Susan Quarry, bo tak się owa przedstawicielka tej ponurej profesji nazywała, dopiero co ukończyła szkolenie i poszukiwała rodziny, z którą się zwiąże. Niestety, podczas nauki w Gildii wplątała się w zgoła nieżałobniczą relację - co gorsza, z pruskim szpiegiem. Para ponownie spotkała się na sterowcu i podjęła wątek nawiedzonej maszyny. Niewątpliwą sensacją stała się obecność znanego pisarza grozy, Johna Mallory'ego, który dotychczas strzegł swej prywatności jak oka w głowie. Powodem jego obecności na "Viatorze" była kabarecistka nazwiskiem Swan, piękna i utalentowana, lecz próżna artystka, poszukująca cudownych perfum, które ponoć miał któryś z pasażerów. Odnalezione cudo alchemii o pięknej woni przypadło jednak jej pokojówce, która dzięki temu odzyskała głos - lecz za cenę opętania przez ducha dawno zmarłej artystki. Mallory miał szansę również wyrównać rachunki z Grabarzem Lennoxem, lecz ku zaskoczeniu wszystkich wtajemniczonych panowie porozumieli się. Ponownie pojawił się znany z Birmingham wicehrabia Thurston, z zamiłowania archeolog, który na własną rękę próbował rozgryźć zagadkę skradzionego mu mechanizmu, jaki znalazł na Pustkowiach.

Przy takim składzie pasażerów - mieszance bardziej wybuchowej niż zawartość balona "Viatora" - miejsce lądowania sterowca stało pod znakiem zapytania. Koniec końców Griffith, oskarżony o otrucie minister Crane, uwolnił się z tymczasowego aresztu i sprowokował strzelaninę, wskutek której maszyna spadła na Pustkowia; na szczęście nieopodal jednej z nielicznych stacji kolejowych. Spektakularny upadek "Viatora" zakończył tę odsłonę larpa oraz to, co na użytek organizacji przezwano "trylogią rodziny Cloud".

Ostatnie słowo nie zostało jeszcze jednak powiedziane. Choć po larpie miał miejsce debriefing, sporo informacji zachowałyśmy dla siebie. Wątek szachów, partii rozgrywanej przez pana de la Roche i udziału pewnego mistrza szachowego w tej upiornej rozgrywce jeszcze powróci - podobnie jak i motyw zakończonej masakrą wyprawy na Pustkowia oraz fragmentów pewnego mechanizmu, jakie podczas niej znaleziono. Nie zdradziłyśmy tożsamości wszystkich zaangażowanych w spisek przeciwko Wiktorii III ani wydarzeń, które doprowadziły do klęski Bristolu. Niektórzy już zaczęli się całkiem słusznie bać ciągu dalszego. ;)

(Wprawdzie wydało się, że samosądu nad Rzeźnikiem z Birmingham dokonał sam flejowaty detektyw Astbury, a śledztwo prowadzone przez jego współpracowników było w dużym stopniu farsą, ale ten element akurat nikogo nie zaskoczył. ;))

Teraz kilka słów z punktu widzenia organizacji - zdaję sobie sprawę, że utrzymanie w ryzach ponad 30 osób i kontrolowanie wszystkich wątków okazało się zbyt dużym wyzwaniem dla dwuosobowej ekipy złożonej z arcmage oraz ze mnie, nawet mimo pomocy Ertaia i Samalaia. Następnym razem będziemy musiały zmniejszyć liczbę uczestników. Ogarnięcie tylu ludzi wymagało też sięgnięcia do drastycznych środków - kolejarskiego gwizdka i skakania po stołach. Zdarzały się "kolejki do MG", ale mimo to większość wątków doczekała się rozwinięcia, a gracze pomagali nam, jak mogli. Sala klubu Avatar godnie zagrała rolę viatorowej gondolki. Nie wspominając już o toalecie, która jako scena zbrodni była niezwykle obleganym miejscem.

Niestety, nie dało się uniknąć potknięć wynikających z tzw. czynników zewnętrznych. Część osób nie dotarła na czas (wspaniałomyślnie pominę wytykanie palcem :P), jedna w ogóle nie przyszła, a jedna musiała przerwać grę z powodu złego samopoczucia. Stanęłyśmy na rzęsach, żeby te poślizgi jak najmniej wpłynęły na grę - i sądzę, że się udało.

Udało się także osiągnąć coś pozytywnie zaskakującego: z każdym kolejnym larpem Podziemie gromadziło coraz więcej uczestników spoza fandomu. Ludzie zaczęli zapraszać swoich "nieerpegowych" znajomych czy krewnych, którym bardzo spodobała się taka forma rozrywki. Osobiście uważam to za kroczek do przodu, nie mówiąc o tym, jak miło jest usłyszeć na korytarzu uczelni rozmowę dotyczącą własnego larpa. :) Warto też zaznaczyć, że na "Viatora" wsiedli także ludzie spoza Krakowa - pozdrawiam ekipę warszawską!

Sukces "Viatora" - a myślę, że mogę głośno i dumnie o takim mówić - to jednak zasługa przede wszystkim graczy. Przyznaję się do terroryzowania i indoktrynowania w kwestii strojów, które okazało się nad wyraz owocne. Kilka dorzuconych do relacji zdjęć nie oddaje pełni fantazji i zaangażowania, jakie uczestnicy włożyli w stworzenie swoich przebrań. Ręcznie szyte lub przerabiane ubrania, dopracowane detale, zdobione steampunkowe gogle, maski gazowe, broń, rekwizyty, charakteryzacja... byłam absolutnie i szczerze zachwycona. Ponoć to my podnosiłyśmy poprzeczkę z każdym kolejnym larpem, ale sądzę, że tym razem podnieśli ją gracze, którym naprawdę udało się przemienić salę we wnętrze sterowca, a siebie samych - w obywateli Metropolii. Oprawa wizualna to jednak nie wszystko. Jeśli chodzi o grę i pomysłowość, również nie szczędzili mi powodów do zachwytu. Nie żałuję godzin spędzonych nad scenariuszem, wydzwaniania do ludzi o różnych dziwnych porach i zdzierania sobie gardła podczas larpa. Pasażerowie "Viatora" zdecydowanie zasłużyli na potężne brawa, jakie otrzymali.


P.S. Nie obędzie się bez podziękowań. Te idą w pierwszej kolejności do wszystkich graczy, którzy nie szczędzą pozytywnych niespodzianek i sprawiają, że zapewne jeszcze nieraz będziemy z arc siedzieć do szóstej rano nad rolami i "przedmiotami questowymi". I nie będziemy na to narzekać. Naprawdę. :)
Dziękuję także Ertaiowi i Samalaiowi, którzy od samego początku wspierali nasz kiełkujący pomysł, zaś później pomagali nam opanowywać sytuację i doskonale krzyczeli, gdy było trzeba. No i są rewelacyjnymi graczami.
Raz jeszcze pozdrawiam i dziękuję gościom z Warszawy: Zuzie, Depre, Korulowi i Diodakowi. Żałuję strasznie, że nie mieliśmy więcej okazji, żeby ze sobą porozmawiać. Mam też szczerą nadzieję, że zobaczymy się jeszcze kiedyś podczas jeszcze lepszego eventu. Dziękuję też za rewelacyjne zdjęcia!

Oczywiście nie mogę pominąć samej arcmage, bez której "Viator" w ogóle by się nie wzniósł nad Pustkowia. Dziękuję Ci ogromnie za współpracę, energię i nadludzką kreatywność, a także ukute podczas pracy nad larpem memy. I hasło tygodnia: "sio z mojej głowy". ;)

P.P.S. Garść linków dla zainteresowanych:

Galeria zdjęć
Ertai o "Viatorze"
Depre o "Viatorze"

Komentarze


arcmage
    DO ROBOTY :]
Ocena:
0
Jestem leniem, nie poświęcałabym takiej masy czasu czemuś, co nie sprawiałoby mi dzikiej przyjemności :] Aż mi się wierzyć nie chce, że udało mi się przeżyć taką jej dawkę na raz.
I powtórzę się trochę, a co: wielkie, wielkie dzięki - wszystkim, którzy wytrzymali to wariactwo, a niektórzy jeszcze się przy tym bawili :]

P.S. Z ostatniej chwili! Słynny Winston Forsythe został ranny podczas niezwykle trudnej akcji poszukiwania knajpy w godzinach mocno porannych, zaatakowany znienacka przez krwiożerczą barierkę :P
02-03-2010 00:38
Carrie
   
Ocena:
0
do żadnej roboty! do R-konu mamy jeszcze duuuuuuuuuuuuużo czasu... :D
02-03-2010 00:47
~Marco Reqam

Użytkownik niezarejestrowany
    Brak mi słów.
Ocena:
0
Nie chcę używać tych brzydkich, dlatego będzie tyle:
WOW. Jesteście wielcy.

Jedyny drobny ból, to brak masek...
02-03-2010 02:04
~qadesh

Użytkownik niezarejestrowany
   
Ocena:
0
Lucy nie była anathemą!!! AAAaaaAA!!
02-03-2010 09:37
chimera
   
Ocena:
0
Gratulacje!
02-03-2010 10:22
Carrie
   
Ocena:
0
Dziękuję raz jeszcze! :)

@Marco: całkiem sporo osób maski miało, ale noszenie ich przez cały czas, szczególnie na twarzy, byłoby raczej uciążliwe. Zwłaszcza, że powietrze nad pustkowiami i wewnątrz sterowca nadaje się do oddychania - nie mówiąc o tym, jaką atrakcją stał się widok słońca za oknami... :D
02-03-2010 12:19
~Marco Reqam

Użytkownik niezarejestrowany
   
Ocena:
0
To prawda, ale nie pojawiły się również na zdjęciu zbiorowym...

Poza tym, jak pojawiają się panowie szlachta, to pojawiają się maski jako element ozdobny ;-).
02-03-2010 20:46
~Qadesh

Użytkownik niezarejestrowany
   
Ocena:
0
..purysta..
03-03-2010 21:37

Komentowanie dostępne jest po zalogowaniu.