» Blog » Talent to mięsień, który można rozwijać - czyli o Pat Cadigan na Polconie
09-09-2011 03:55

Talent to mięsień, który można rozwijać - czyli o Pat Cadigan na Polconie

W działach: konwenty, literatura, Pat Cadigan | Odsłony: 9

Wypadałoby się przywitać, przedstawić, etc. W końcu pierwsza moja notka na Polterze. Mimo to bez zbędnego lania wody wolę przejść od razu do ciekawszej rzeczy: Polcon.

 

Najpierw jednak dygresja. Jest wiele imprez, na których chciałbym być, a nie mogę. Nieważne jakich: filmowych, muzycznych, zwykłych festynów czy konwentów. Potem pytam się uczestników: - Jak było? Typowa odpowiedź: „fajnie”/„niefajnie” i tyle. Taka „relacja” to jednak dla mnie za mało. Ciekawe skąd się bierze ta lakoniczność.

 

Na szczęście nie miałem tego problemu z Polconem i sam mogłem się przekonać, jak Druga Era poradziła sobie z organizacją. Załóżmy, że jednak nie pojechałem: co mi zostaje? Relacja Drejfusa i Ezechiela, a poza tym... chyba nic więcej. Jakoś na Polterze (z naciskiem na ten blogowy) o Polconie cicho, a szkoda, bo konwent moim zdaniem całkiem udany i sporo się działo. Oczywiście, są tacy, którym się nudziło, którzy będą mówić, iż impreza słaba. I niech sobie gadają. Ja się dobrze bawiłem i to jest ważne. Niektóre rzeczy będę długo pamiętać. Na przykład prelekcje z Pat Cadigan.

 

Szczerze mówiąc wcześniej Pat nie znałem. Może czytałem z jedno opowiadanie, ale trudno mi byłoby coś bliżej powiedzieć o autorce. Choćby dlatego spodziewałem się nudnego klepania o szczególikach fascynujących najwierniejszych czytelników. To trochę tak jak iść na koncert kapeli, której w ogóle nie słuchaliśmy. Ludzie wokół się cieszą, a my nie możemy się wczuć, bo nie znamy ani tekstów, ani muzyki. Idziemy z ciekawości, bo idą znajomi, itd. Ja na Pat wybrałem się, by zobaczyć jak będzie wyglądać praca tłumacza i kim tak właściwie jest ten zagraniczny gość. Choć faktycznie dla wielu spotkania z Pat Cadigan byłyby nudnym klepaniem, dla mnie okazały się miłym zaskoczeniem.

 

Może zacząć trzeba od tego, że Pat wywarła na mnie wrażenie silnej, energicznej osoby. Ale to nie wszystko. Ktoś z sali zapytał się autorki o jej optymizm (mimo pesymistycznych opowieści). I faktycznie, kiedy ubiera się jaskrawo zielone skarpety i sweter, nie można być pesymistą. Co więcej, ociepla to rozmówcę. I tak właśnie Pat mi się kojarzyła: z ciepłą, dobrą i cierpliwą ciotką, zarazem pewną siebie i twardo stąpającą po ziemi.

 

Prelekcje z Pat (spotkanie autorskie i warsztaty) prowadzone były przez Konrada Walewskiego pełniącego rolę tłumacza i moderatora. I tu ciekawa sytuacja – Walewski nie przekładał dosłownie słów pisarki, choć zasadniczo przekazywał to, co mówiła. Takie podejście nie spodobało się jednemu ze słuchaczy. Niezadowolony zaprotestował, argumentując, że przecież wszyscy w auli pewnie znają angielski, że nie podoba mu się przeinaczanie wypowiedzi Pat i w związku z tym możemy się obyć bez tłumacza. Chłopak sali nie porwał. Swoim wybuchowym wystąpieniem postawił za to w nieco niezręcznej sytuacji Walewskiego. Ten widząc brak reakcji ze strony innych uczestników spotkania kontynuował rozmowę z Pat.

 

Już wspomniałem, że praca tłumacza była jednym z powodów, dla których wybrałem się na tę część polconowego programu. Podobało mi się zarówno to, jak Walewski prowadził spotkanie, jak i to, jak wybrnął z tego incydentu. Ciekaw jestem jak sam bym się zachował w podobnej sytuacji. Cała sprawa fajnie pokazuje pewien problem. Czy tłumacz jest rzeczywiście potrzebny w chwili, gdy większa część audytorium zna dany język? Jestem przekonany, że tak. W tym przypadku, nawet gdyby wszyscy w auli mówili płynnie po angielsku, to i tak chciałbym mieć polski przekład. Mówiąc z przymrużeniem oka: w końcu to Poznań, a nie Nottinghamshire.

 

Dla wielu ciekawsze będzie jednak to, o czym Konrad Walewski rozmawiał z „miss Cadigan”. Może w rodzimych czasopismach z fantastyką znajdzie się po Polconie jakaś rozmowa z tą autorką. Liczę na to, że tak będzie. Jeśli się jednak nic nie pojawi, albo jeśli ktoś żałuje, że nie był na spotkaniu, nic straconego. Oczywiście jestem zbyt leniwy, by umieszczać tu cały zapis rozmowy. Byłoby to zresztą pewnie dość nudne. Jest więc jak jest, z odrobiną chaosu, zapewne z błędami różnego rodzaju, mimo to miłej lektury.

 

Walewski pytał Pat o to o czym pisze. Tak opisywała ona swoją twórczość:

 

„I write about the impact of unusual things: technology, environment, conditions, situations on very ordinary people. In a lot of a cyberpunk, for example, I noticed that people were insiders. They were technicians or they were hackers or things like that. For me I would never be an insider. I don`t have a kind of background and I`m good with hardware, software baffles me. And I`m always the person who runs a program and it`s supposed to do something but it doesn`t work right.  I`m the end user. I was writing about the end user who isn`t the insider.”

 

Ciekawie mówiła również o tym, jakie ma podejście do pisania:

 

„(...) so basically whatever I sat down to write I used whatever technique that would keep me interested in the story because I have to keep myself interested long enough to finish it.”

 

Mówiła również, iż częściej bierze dziś pod uwagę kwestię przekładów. Zdarza się, iż niektóre rzeczy pisze prostszym językiem, by łatwiej było tłumaczyć napisane przez nią utwory. Stara się też by jej bohaterowie nie byli aż tak bardzo amerykańscy – mimo że pochodzi właśnie ze Stanów. Przeprowadzki (w tym do Europy) pozwoliły jej jednak zrozumieć, jak mało wie o świecie i jaką prowincjuszką była. Dzięki temu zaczęła zwracać uwagę na wspomniane wyżej rzeczy.

 

Interesujące wydało mi się także, że według Pat każdy pisarz pisze do pewnego stopnia o sobie, wbrew temu co niektórzy ludzie pióra chcieliby. Było też trochę o twórczości Pat w kontekście feminizmu, rozumianego w sensie równości, pewnych aspektów kobiecości, a nie tylko wojny płci. Tu zresztą przypomniano koncepcję, że feminizm tak pojmowany jest punktem wyjścia dla wielu anglosaskich tekstów science-fiction. Nie obyło się też bez pytań o „Głupców” (np. o czym według Pat jest ta książka).

 

Ważnym tematem rozmów była kwestia nauki pisania na zachodzie. Walewski opisywał swoje doświadczenia na tym polu, opisywała je również Pat. Pisarka, jako nauczycielka, brała udział w prestiżowych warsztatach Clarion. Przez sześć tygodni uczestnicy są w ich trakcie całkowicie odizolowani. W czasie późniejszej dyskusji wyszło jednak, że choć chętnych do udziału w zajęciach o podobnym profilu znalazłoby się w Polsce wielu, to jednak ich formuła u nas by się nie sprawdziła. I rzeczywiście – opowieść o Clarion workshops brzmiała trochę jak relacja z życia w klasztorze. Zdecydowanie nie dla każdego. Mimo to rygorystyczne i drogie warsztaty wydały mi się ciekawe. Na pewno są one wdzięcznym tematem do dyskusji.

 

W czasie warsztatów nauczyciele stosują różne ćwiczenia. Pat podała przykład z ubraniem. Swoich uczniów prosi ona o napisanie czegoś o tym, co nosi ktoś na sali. Ma to być dowolny przedmiot, a zadaniem jest wymyślenie jego historii; poszukanie odpowiedzi na pytania dlaczego, skąd się wziął, po co, etc. To nie ma być zwykłe opisywanie przedmiotu, a wyciągnięcie jego historii, jak największej liczby szczegółów związanych z motywacją. Dodatkowe zalecenie to: „Make every word count.”

 

Ćwiczenie przeprowadzono zresztą w czasie prelekcji. Na pytanie dotyczące języka w jakim powinno się napisać ten tekst Pat odpowiedziała: „Surprise me.” Efekty faktycznie były zaskakujące, oczywiście i w polskim, i w angielskim. Pojawiły się zupełnie abstrakcyjne opowieści, jak również bardziej klasyczne – od Pat walczącej z pseudo-zombie przez powstańców i paradoks sandałów na wojnie aż po dziewczynę w spodniach. Dla nieobecnych może to brzmieć nieco hermetycznie, ale konieczne byłyby tu dłuższe opisy, a notka i tak rozciągnęła się zbyt mocno. Tekściki pozwoliły jednak ukazać kilka technik pisania tekstów i tego, jak można zacząć opowieść, by zaciekawiła ona czytelnika.

 

Pat podzieliła się również uwagami na temat warsztatu pisarza. Zasugerowała, iż dobrym rozwiązaniem dla młodego pisarza – ale nie tylko dla niego – jest poszukanie innych osób zainteresowanych pisaniem, by wspólnie się inspirować i razem dyskutować o problemach z tym związanych. Na zachodzie takie grupy zawiązują się zazwyczaj w koledżach i na uniwerkach. Pat opisywała swoje pierwsze doświadczenia w takim środowisku, odpowiadając na pytanie, dlaczego jest to takie ważne. Powód w zasadzie oczywisty – można poznać na żywo reakcje innych osób na własną twórczość. Autorka do dziś korzysta z tej metody, a pomaga jej w tym mąż – pierwszy czytelnik jej tekstów.

 

Dobrą (?) wiadomością dla „wanna-be-writers” może być również to, co Pat opowiadała o talencie:

 

„Talent is a muscle and u can develop it. But more important than talent is perseverance.”

 

Autorka widziała wielu utalentowanych, ale ponieważ się poddali, dziś ich nazwiska nie są znane. Według Pat talent nie jest konieczny by pisać, choć na pewno się przydaje. Powołała się przy tym na zdanie Lawrence`a Blocka: „Writing can`t be taught but it can be learned.” I ciągnęła dalej:  „That`s pretty much how it works. You can learn how to do it if u keep doing it. If you stop for a while u lose ground and  have to get back to it. Nothing that u ever write is ever wasted even if it`s something that never sells. I don’t think I`ve sold any of my really early stories and at this point I wouldn`t  even try to sell it. But none of that hard work is wasted.”

Na pytanie co zrobić gdy się utknie, gdy jest problem z zakończeniem Walewski wspominał, że jeśli cała historia nie generuje końca, trzeba się cofnąć i znaleźć miejsce, gdzie się zrobiło coś nie tak. Pat uzupełniła to potem mówiąc, co zrobić w chwili całkowitej blokady. Podała metodę z wykorzystaniem słownika. Pat losowe wybiera słowa i tworzy absurdalne zdania i frazy, mogące być pomysłem na opowieść. Dziś pomagają jej w tym aplikacje na iPadzie. Podała również przykład czegoś takiego: „A mad scientist designed a dress that will feed the hungry peanuts.” Głupie? Owszem, ale wytłumaczenie wszystko uzasadnia: „You need to stimulate yourself mentally.” Dodała również, że równie ważne jest dla niej czytanie ulubionych książek, które mają jej przypominać dlaczego zakochała się w czytaniu i pisaniu.

 

Ok, wystarczy. Prawdopodobnie i tak nazbyt szczegółowo opisałem prelekcje z Pat, a przecież to tylko trzy godziny z całego Polconu, do tego streszczone dość mocno. O innych punktach programu również można by sporo powiedzieć, pewnie w ciekawszej formie niż tu. Może się ktoś chętny znajdzie, ja już jednak co chciałem, to przekazałem.

 

Nawiasem mówiąc na końcu informatora znalazło się krótkie opowiadanie Pat. Doczytałem je w domu, na konwencie nie było oczywiście czasu. Strasznie to pozytywny tekst, który doskonale nadaje się dla miłośników fantastyki. Młodość i korzystanie z jej dobrodziejstw idą tu ze sobą w parze.

Komentarze


38850

Użytkownik niezarejestrowany
   
Ocena:
+5
Tak w kwestii tlumacza:
wielokrotnie spotkalem sie z problemem, gdzie czlowiek tlumaczacy literature zupelnie nie sprawdzal sie jako tlumacz symultaniczny. Ba, znam nawet takich, co nie potrafia sie wyslowic po angielsku, kiedy przychodzi do konwersacji, pomimo tego ze w pismie sa swietni.
Kolejna sprawa jest to, ze tlumacz literacki jest nauczony dodawac cos od siebie, zeby przekazac kontekst, tlumacz symultaniczny zas - przekazuje slowa i ich znaczenie.
To sa zupelnie rozne zdolnosci, i uwazam ze wiekszosc tlumaczy literackich (a zwlaszcza literatury pieknej) to kiepscy symultani.
Sam pracowalem trzy lata dla irlandzkiej policji (Straznikow Pokoju) wlasnie jako tlumacz symultaniczny wiec kiedy np slysze moich kolegow, tlumaczy literackich, mowiacych w jezyku ktory znaja glownie z pisma (a jezyk zywy bardzo sie rozni od literackiego), bardzo czesto mam uwagi.
Pewnie oni by mieli do moich tlumaczen literackich. :)
Jako ciekawostka, w angielskim znaczenie slowa "tlumacz" jest opaczne - mamy "translator", czyli tlumacz piszacy, i "interpreter" czyli symultan. Wiec w angielskim to piszacy powinien dokonywac czystej translacji, a interpeter - interpretacji wlasnie. Choc praktyka wykazuje, ze jest wlasnie na odwrot.
09-09-2011 07:18
Nadiv
   
Ocena:
0
Bardzo fajna notka :) Odnośnie Konrada Walewskiego - co prawda nie spotkałem go nigdy na żywo, ale jego artykuły i felietony w SF&F zawsze czytam z największą przyjemnością. Bardzo podoba mi się jego sposób pojmowania literatury fantastycznej.
09-09-2011 15:15
Madalena
   
Ocena:
0
Gal, niesamowita robota!!:)
09-09-2011 16:23
Ifryt
   
Ocena:
0
Dziękuję za tę notkę. Bardzo ciekawa i na pewno dużo lepsza od tradycyjnego sprawozdania z konwentu.
10-09-2011 09:33
~Tzar

Użytkownik niezarejestrowany
   
Ocena:
0
Prawdopodobnie i tak nazbyt szczegółowo opisałem prelekcje z Pat

A skąd Ci to przyszło do głowy? Nie ma czegoś takiego jak "nazbyt szczegółowo", przynajmniej w tym wypadku. ;) Dzięki, że Ci się chciało. A wywiad z Pat pewnie pojawi się za jakiś czas w F&SF.
10-09-2011 12:12
Galathar
   
Ocena:
0
@ Tzar

Ponieważ ten tekst powinien wyglądać nieco inaczej, ale nie chciało mi się go opracowywać. Czasem nazbyt dużo szczegółowość, a ja mam tendencje do topienia się w drobiazgach, ma równie negatywny efekt, co zbyt duża lakoniczność. Niektóre rzeczy można było po prostu skrócić albo przedytować ;) Tak czy siak, cieszę się, że się spodobało.
11-09-2011 13:43

Komentowanie dostępne jest po zalogowaniu.