Większość ludzi, których tu poznasz to wdowcy, rozwodnicy i inni, to jeden. Dwa, służymy ludzkości i szkoda by było gdybyś zostawił jakąś kobietę i parę słodkich berbeci bez ojca. Od teraz zmieniasz swoją tożsamość, dużo rzadziej będziesz jadł ciasto cytrynowe z matką i popijał portera z ojcem. Prawie nigdy nie będziesz chodził do kina z dziewczyną. Przykro mi chłopie, ale zostałeś właśnie członkiem Szóstej Kolumny. Wyrzekasz się wszystkiego co w życiu miłe (oprócz whisky, tego będziesz potrzebował...) i zaczynasz służbę dla ludzkości.
Żeby dopełnić formalności – nazywam się Agent Goldwasser. Tak jest moje imię to Agent, zaś nazwisko Goldwasser. Choćbym chciał, nie poznasz mojego prawdziwego imienia. Tutaj jesteśmy dla siebie Agentami, jakie stosunki by nas nie łączyły. Rozumiesz, bezpieczeństwo wymaga.
Wszystko to zaczęło się dosyć dawno temu. Nie wiem dużo o przeszłości Agencji, jest ona okryta mgiełką tajemnicy większą niż niejedna z prowadzonych przez nas spraw, ale wiem, że poprzedni Szef Agencji zginął podczas misji w którejś z orientalnych dżungli. Tam podobnież wyznaczył na swojego następcę obecnego Szefa – Wallace'a. Wallace wprowadził Agencję w XXI wiek, obecnie nikt raczej nie ma ochoty zastępować go na jego stanowisku. Nikt oprócz B.. Agent B. jest jedynym , który ocalał z katastrofy w dżungli. Był on świadkiem decyzji poprzedniego Szefa o nominowaniu właśnie młodego wówczas Wallace'a na nowego przywódcę. Do dzisiaj pielęgnuje on w sobie starą ranę i otwarcie twierdzi, że nowy szef jest karierowiczem i prowadzi Agencję do upadku. Może to i racja, ale nie nam to oceniać. Podstawą jest lojalność.
Przez ten czas do Agencji wstąpiło wielu ludzi. Niektórzy, będący całkowitą pomyłką egzystowali w niej całkiem długo, niektórzy zaś będąc materiałem na świetnego agenta, ginęli bardzo szybko w głupich sytuacjach. Dzisiaj pozostała tylko elita. Nie będę ci wymieniał wszystkich, ale są osoby warte wspomnienia, takie jak; Yotohori, kobieta z przeszłością, będąca mózgiem bardzo wielu operacji, osoba, która dla 6 Kolumny i jej ideałów wycierpiała bardzo wiele, Craziel, człowiek dla którego nie było kompromisów, twardy i mądry gość z pomysłami, Agent Orange, dawny senator, bardzo inteligentny człowiek, wykorzystujący swoje wpływy w jak najlepszy sposób, Raziel, geniusz nowoczesnej technologii... Szufla, żołnierz z archeologicznym zacięciem, który dla organizacji poświęcił wiele zdrowia. Swiss, wdowiec, człowiek, który świetnie orientował się tak w biurokracji, jak i obsługiwaniu karabinka szturmowego. Ci ludzie wielokrotnie poświęcali się dla tysięcy innych, mając świadomość, że nie usłyszą nawet zwykłego “dziękuję”.
Yoto po jednej z operacji została całkowicie niemal sparaliżowana i obecnie żyje w specjalnym kombinezonie stworzonym dla niej przez Raziela. Szuflę znowu zaczęły nawiedzać nieopanowane wybuchy gniewu i agresji. Ja sam coraz częściej popijam w nieodpowiednich momentach. Wszyscy nie będziemy mogli wieść normalnego życia będąc starcami. Zapewniam cię jednak, że warto.
Chciałbyś usłyszeć o jakichś dokonaniach Szóstej Kolumny? Cóż, mogę ci opowiedzieć o paru akcjach, choć dziur w pamięci mam coraz więcej. Pamiętam akcję odbicia Yoto. Porwał ją jakiś świrus Samuel Black. Nazywanie świrusem człowieka, który potrafi niemal zabić poprzez oddziaływanie na umysł jest chyba jednak ignoranctwem, cóż, dużo krwi nam napsuł, powiedzmy więc, że świrus jest najlżejszym wyrazem pejoratywnym, którym go będę określał. Zaczęło się od listów z pogróżkami. Chciał jakichś pieniędzy itd. “Kolejny psychol” - pomyśleliśmy. Trochę dziwne było, że znał adres naszej bazy, ale jakoś nikt nie zwrócił na to uwagi. Potem groźby stawały się coraz poważniejsze. W końcu postanowiliśmy się nim zająć. No i przechytrzył nas na samym początku. Porwał jedną z naszych najlepszych agentek – Yotohori.
Nie wiedzieliśmy za bardzo co robić. Yoto zniknęła i... tyle wiedzieliśmy. Domyślaliśmy się, że ma to związek z Blackiem, szczególnie, że porwana próbowała działać na niego telepatycznie. Nasze przypuszczenia okazały się być słuszne. Agentka Yotohori porwała się po prostu na dużo silniejszego przeciwnika. Byłem w tym czasie nieobecny w agencji, ale z tego co zostało napisane w raporcie, w końcu namierzyliśmy go jakoś w Alpach Francuskich i dorwaliśmy “z desantu”.
Następna była sprawa Różokrzyżowców. Prowadziłem tą sprawę z jednym agentem, którego nazwiska nie pomnę. Przeszkadzali nam w jakiejś sprawie. W związku z tym postanowiłem się im dokładniej przyjrzeć i dobrać do skóry.
Pojechałem do Lwowa odrobinę powęszyć w archiwach tamtejszego Uniwersytetu. Działała tam kiedyś korporacja studencka o której związkach z organizacjami ezoterycznymi było powszechnie wiadomo. Większość dokumentów wywieźli do Moskwy albo spalili Sowieci po zajęciu miasta w 1944 roku. Wiedziałem też, że częścią owych archiwów interesował się w czasie okupacji miasta przez nazistów, słynny Ahnenerbe Institut, grupujący niemieckich okultystów. Podczas którejś z długich nocy spędzanych w bibliotece usłyszałem jakiś szmer. Domyślałem się kto był sprawcą owego szmeru. Od samego początku mojej obecności w najpiękniejszym chyba, ukraińskim mieście byłem zdziwiony, że nikt mnie nie śledzi. Byłem niemalże pewien, że Różokrzyżowcy wiedzą o Szóstej Kolumnie i nie ignorują jej działań. Przyłożyli nam “z grubej rury” na samym początku. Nasłali na mnie profesjonalnego zabójcę. Zdołałem go poważnie zranić, niestety zdołał uciec. Nie zdążył ze sobą zabrać swojego sztyletu. Natychmiast przekazałem ową “kosę” do naszego laboratorium. Końcówka oczywiście była umoczona w silnej truciźnie. Później długo ścigaliśmy ludzi, którzy się tylko podawali za Różokrzyżowców. Po prostu to oni nas zainteresowali a nie prawdziwi Różokrzyżowcy. Była to po prawdzie organizacja przestępcza, trudniąca się głównie nielegalnym handlem bronią na dużą skalę. Jest to jedyna sprawa, którą organizacja przerwała z powodu niemożności skutecznego zakończenia. Po prostu bandziory obwarowały się zbyt mocno i szczelnie byśmy mogli ich w jakikolwiek sposób dorwać bez ujawniania się.
Mocne przeżycia mieliśmy z Agentem Szuflą w Polsce. Otóż prowadziliśmy tam sprawę związaną z... duchami. Ludzie mieszkający w tamtym rejonie nagminnie uskarżali się na straszące ich “żydowskie duchy”. Nie wiem co zadecydowało o moim zgłoszeniu się do poprowadzenia tej sprawy. Osobista chęć przyjrzenia się zjawisku związanym z kaźnią moich przodków, czy niezwykła wiarygodność, która biła z relacji miejscowych. W każdym razie już pierwszego dnia zaczęliśmy analizować akta miejscowej milicji w poszukiwaniu byłych hitlerowskich zbrodniarzy. Niewielu dożyło dzisiejszych czasów, znaleźliśmy jednak Niemca, który był strażnikiem w jednym z obozów koncentracyjnych. Po wojnie ukryli go polscy przyjaciele związani z kołami antysemickimi. Dali mu nowe imię i nazwisko (z Fritz Yaeger na Władysław Grabowski) oraz mieszkanie w Łomży. Tam szybko zrobił karierę w lokalnej komórce PZPR, zaś po upadku komuny ustatkował się jako właściciel kamienicy w centrum miasta. Nawiedziliśmy go parę razy. Do swoich zbrodni przyznał się natychmiast. Opowiedział nam także o częstych krzykach i dziwnych odgłosach rozlegających się w domu.
Postanowiliśmy się do niego wprowadzić. Z początku miał opory, lecz mało subtelny akt perswazji ze strony Szufli pozwolił mu się ich pozbyć i upewnić się w przekonaniu, że ma naprawdę słabe serce, którego nie należy narażać na stresy.
Mieszkaliśmy tam dwa tygodnie. Nic się nie działo. Już mieliśmy zamiar kończyć sprawę jako nieważną dla Agencji. I wtedy zaczęły się dziać różne dziwne rzeczy. Zaczęliśmy mieć jakieś dziwne “ciągi” senne. Spaliśmy na przykład po dwie doby. Ni stąd, ni zowąd audycje radiowe były przerywane przez różne dziwne głosy w rodzaju ryku niemieckiego wachmanna czy jęku gwałconej kobiety. Jako prowadzący sprawę zarządziłem generalną rewizję domu. Nie znaleźliśmy nic interesującego oprócz jakichś pamiątek po czasach nazistowskiego reżimu. Dopiero gdy zrezygnowany przeglądałem rzeczy w biurku Grabowskiego, natrafiłem na grubą kopertę. Były tam zdjęcia. Ohydne zdjęcia przedstawiające hekatombę mojego narodu masowo niszczonego w obozach zagłady oraz zadowolonych z siebie niemieckich funkcjonariuszy. Miałem wtedy szczerą ochotę dokonania cichego morderstwa na moim gospodarzu. Nie zabiłem jednak tego dziewięćdziesięcioletniego starca. Był mi jeszcze potrzebny. Znowu pojawiły się dziwne szmery, coraz częściej słychać było potworne, niezidentyfikowane głosy. W końcu wyjechał Szufla. Miał pewną ważną sprawę do załatwienia w swoim rodzinnym mieście. Myślę, że miał dość. Ja też miałem dość. W końcu nadeszło apogeum. Kolejnej nocy obudziły mnie dziwne dźwięki dochodzące z pokoju Grabowskiego. Pobiegłem doń czym szybciej. Tam czekały na mnie... zjawy. Myślałem, że mam zwidy (faktycznie na zdjęciach zrobionych przez zamontowaną w pokoju kamerę, nie widać żadnych istot... łącznie z nami), lecz wyraźnie słyszałem jak się modliły i wykrzykiwały różne okrzyki w stronę swojego oprawcy. Co gorsza krzyczały także do mnie. Oskarżały mnie o zdradę. Pamiętam, że odeszły dopiero gdy stary zbrodniarz dostał zawału i skonał. Potem zemdlałem. Była to zdecydowanie najważniejsza dla mnie sprawa.
Ostatnią, chyba najbardziej zapamiętaną akcją Agencji była sprawa neonazistów z organizacji Combat18. Otóż planowali oni w pięćdziesiątą dziewiątą rocznicę zakończenia Drugiej Wojny Światowej uderzyć na Londyn. Odpowiednio wcześniej zdobyliśmy informację o nich i ich zamiarach. Podjęliśmy kroki niezbędne do ich namierzenia. Okazało się, że jest to organizacja elitarna. Przyjmują tam tylko najsilniejszych i najbardziej lojalnych członków ruchu neofaszystowskiego. A właściwie przyjmowali, bo pomimo pewnych trudności, udało nam się nie tylko zapobiec masakrze w centrum miasta, ale rozbić całą organizację.
Zaczęło się od próby wyeliminowania trzonu grupy. Dzień przed zamachem urządzili sobie oni bowiem małą imprezkę w jednym z londyńskich pubów. Trochę naiwnie wtargnęliśmy na imprezę i wszczęliśmy zadymę, z której ledwo co wyszliśmy. Poobijany Swiss musiał się ewakuować wraz z Szuflą, który rzucając się w wir walki dostał niechciany zastrzyk z narkotykiem. W tej sytuacji do akcji ruszyła cała agencja. Z początku umówiony z Agentem Orange na Bristolu zostałem dorwany przez trzech łysych osobników wbitych w wojskowe panterki. Wiedzieli już o nas. Szybko przekazałem informację Swissowi i zająłem się zgubieniem moich przeciwników.
W tym czasie Wallace chyba wykorzystał grupy szturmowe i we współpracy ze Scotland Yard zorganizował obławę na członków grupy. Złapaliśmy ich dobre kilkadziesiąt. Praktycznie unieszkodliwiliśmy organizację, choć Szef powiedział, że mają dużo większe zasoby niż myśleliśmy. Do dzisiaj się jednak nie ujawnili.
Będę szczery wobec ciebie wilczku. Kocham tę robotę. Przez cały czas myślałeś pewnie jak tragiczne jest nasze życie. Uwierz mi jednak, to wciąga. Po pierwszej akcji będziesz już wiedział, że to twoje miejsce. Na pewno. Jeśli nie to znaczy, że właśnie palimy twoje zwłoki. A jeśli je palimy to znaczy, że coś było nie tak. A tak czasem niestety bywa. My zaś istniejemy po to, żeby ludzkość jednak myślała, że wszystko jest w porządku.