» Recenzje » Straż nocna - Terry Pratchett

Straż nocna - Terry Pratchett


wersja do druku

Żegnaj Rincewindzie

Redakcja: Michał 'M.S.' Smętek

Straż nocna - Terry Pratchett
Dla komendanta Samuela Vimesa to był dzień jakich wiele. Rano – jeszcze przed śniadaniem – skrytobójca, którego ktoś wysłał na niego w ramach mało zabawnego żartu. Po śniadaniu – wizyta na komendzie i odebranie raportów, a następnie spotkanie z najważniejszym człowiekiem w mieście. Oczywiście zawsze jest tak, że ważne spotkania są przerywane czymś jeszcze ważniejszym, więc tym razem jest to meldunek, że pewien intensywnie poszukiwany morderczy maniak został zagoniony na jakiś dach przez grupę funkcjonariuszy. Potem już wszystko standardowo: samotny bieg sobie tylko znanymi uliczkami, wspinaczka po stromiźnie i burza grzmiąca dramatycznie w tle. No i wreszcie – morderczy pojedynek sam na sam w strugach deszczu, pięści przeciwko jednemu, dwóm albo i trzem nożom. Aha. Była jeszcze błyskawica i podróż w czasie, ale w końcu to tylko drobny detal, bez większego związku ze sprawą...

Jeśli jakiś czytelnik Pratchetta nie zauważył jeszcze, że Świat Dysku przestał być zabawną lekturą dla 12-latków, to Straż Nocna powinna mu to dobitnie uświadomić. Jest to swoisty kamień milowy, który ostatecznie udowadnia, że mistrz satyrycznej fantasy z wiekiem zrobił się niegrzeczny, i to bynajmniej nie w sposób, który nakazuje jego bohaterom podkładać postaciom drugoplanowym poduszki pierdzące.

Gdyby Rincewind trafił do "nowego" Świata Dysku, prawdopodobnie nie przeżyłby tam dłużej niż meduza na pustyni. Tyle że na pewno miałby bardziej efektowną śmierć. Można to opisać prostym porównaniem. W Świecie Dysku znanym z Koloru magii spadające na kogoś pianino pozostałoby prawdopodobnie w stanie nienaruszonym, a zgnieciony nim delikwent byłby widoczny jako dwie nogi ubrane w zabawne trzewiki, wyjęte żywcem z Czarnoksiężnika z Krainy Oz. W Straży Nocnej natomiast, wspomniane pianino nadawałoby się tylko do przerobienia na bardzo ostre wykałaczki, a jeśli chodzi o delikwenta, to do nóg dołączyłoby około sześciu metrów jelita, z pół kilo tkanki mózgowej i co najmniej dwa litry krwi rozprowadzonej w postaci malowniczych rozbryzgów. Rincewind by się załamał.

Czy taka zmiana jest dobra? To pytanie niezbyt mądre – wszak wiadomo, że o gustach się nie dyskutuje, a ja na swojej drodze spotkałem już wiele osób, które uważają, że Pratchett zszedł na psy i poprzez obranie nowego kierunku niebezpiecznie zbliża się do czysto klasycznego fantasy, cokolwiek by to znaczyło. Ja jednak zupełnie nie zgadzam się z takim twierdzeniem. Niezniszczalny Terry ciągle niezmiernie mnie bawi, mimo iż jego humor przyjmuje teraz często barwę najgłębszej czerni.

Zresztą, jego doskonałą formę potwierdza także fabuła Straży..., która moim skromnym zdaniem bije na głowę większość wcześniejszych pozycji cyklu, może poza kilkoma rodzynkami o radykalnie odmiennej tematyce (vide Pomniejsze bóstwa). Sam motyw podróży w czasie jest może oklepany (bo w końcu, który pisarz fantasy nie ma na koncie jakiejś opowieści opartej na podobnym pomyśle), ale tak naprawdę to tylko pretekst do tego, by opowiedzieć historię znacznie głębszą, poruszającą między innymi temat to, jak dobrzy ludzie potrafią się stoczyć, kiedy nie mają odpowiedniego wsparcia etycznego czy moralnego.

Tutaj dobrze widoczny jest drugi aspekt "dorosłości" książki, choć pod względem poruszanej tematyki Pratchett ewoluował już dość dawno, mniej więcej na "poziomie" wspomnianych już Pomniejszych bóstw. Straż Nocna, mimo całej humorystycznej otoczki, pozostaje powieścią poważną, rozprawiającą się między innymi ze stereotypem "udanej" rewolucji, kiedy to jeden tyran zostaje zastąpiony przez innego, większość górnolotnych obietnic bardzo szybko trafia pomiędzy papiery oznaczone jako "do wyrzucenia", a łatwowierni bohaterowie walki o wolność jako pierwsi trafiają na szafot.

O przekładzie nie ma nawet co wspominać. Piotr W. Cholewa jak zwykle odwalił kawał wspaniałej roboty i wciąż pozostaje na pierwszym miejscu w rankingu polskich tłumaczy fantastyki.

Straż Nocna to książka, która może sprawić, że wcześniejsze tomy Świata Dysku stracą nieco ze swojego pierwotnego blasku. Lojalnie ostrzegam również, że Pratchett konsekwentnie podąża nowym kursem, czego najlepszym przykładem jest nadchodzący wielkimi krokami Potworny regiment. Jeśli o mnie chodzi, to ten bardziej brutalny – a zarazem bardziej realny – Świat Dysku sprawił, że zakochałem się w nim raz jeszcze, a Straż Nocna pozostaje jak na razie moją ulubioną powieścią w serii.
Zaloguj się, aby wyłączyć tę reklamę
10.0
Ocena recenzenta
Tytuł: Straż nocna (Night Watch)
Cykl: Świat Dysku
Tom: 29
Autor: Terry Pratchett
Tłumaczenie: Piotr W. Cholewa
Wydawca: Prószyński i S-ka
Miejsce wydania: Warszawa
Data wydania: 21 lutego 2008
Format: 142 x 202 mm
ISBN-13: 978-83-7469-697-5
Cena: 29,90 zł



Czytaj również

Straż nocna - Terry Pratchett
Coś nieśmieszny ten błazenek
- recenzja
Odkurzacz czarownicy
Pratchett dla najmłodszych
- recenzja
Pasterska korona
- fragment
Blask fantastyczny
Błyskotliwe dowcipy
- recenzja

Komentarze


assarhadon
   
Ocena:
0
Fajne poczucie humoru;) Wiesz, kiedy go użyć. Dobra robota.
12-05-2008 07:07
Drachu
   
Ocena:
0
Jak napisałem przy poprzedniej recce Straży nocnej - zupełnie inny humor, mniej go, ale i tak muszę się zgodzić z recenzentem - jak dla mnie najlepsza powieść ze Świata Dysku (chociaż złodziej Czasu i Muzyka Duszy depczą po piętach).
12-05-2008 12:16

Komentowanie dostępne jest po zalogowaniu.