» Recenzje » Starcie tytanów

Starcie tytanów


wersja do druku
Starcie tytanów
Jestem koneserem słabych filmów. Ale nie takich, które mają mały budżet, nieznanych aktorów i zostały zrealizowane na podwórku przed domem reżysera. Dużo ciekawsze są te produkcje, które kosztowały miliony dolarów, dają utrzymanie przynajmniej kilku gwiazdom i aż skrzą się od efektów specjalnych. Dopiero wtedy można odczuć prawdziwie epicki efekt kiczu i miernoty – stąd moim ulubionym reżyserem nie jest wcale Steven Spielberg czy Pedro Almodovar, a absolutny geniusz ”kinematografii dna” – Uwe Boll. Jego produkcje wspinają się na nieosiągalne dla innych twórców szczyty tandety – zawsze mam z nich więcej śmiechu, niż z większości kasowych komedii. Jeżeli idę do kina, to albo, żeby się pośmiać z kiepskiego poziomu filmu, albo dla towarzystwa. Dobre filmy wolę obejrzeć w domu.

Starcie tytanów było obiektem mojego dzikiego pożądania od dłuższego czasu. Chociaż reżyserem nie jest boski Uwe, to wszelkie możliwe zwiastuny, strzępki informacji i zarys fabuły dały mi jasno do zrozumienia – to będzie prawdziwa uczta. Nie pozostało mi więc nic innego, jak wziąć dziewczynę, założyć okulary 3D i rozsiąść się w osobistej loży szyderców.

Gigantomachia


Analizę arcydzieła Louisa Leterriera (który jest też reżyserem całkiem udanych filmów, jak Człowiek pies czy Transporter) zacznę może od fabuły, gdyż to właśnie ona w kinie klasy G gra pierwszoplanową rolę komediową.

Głównym bohaterem filmowego eposu jest heros Perseusz – pół bóg, pół człowiek. Wychowany przez ludzi (konkretnie - rybaka i jego rodzinę), nie może się pogodzić ze swoją boską naturą, więc trudni się rybactwem (motyw niemal identyczny jak w Dungeon Siege: w imię króla). Ludność antycznej Grecji coraz bardziej burzy się przeciw istniejącemu porządkowi – nie jest to jednak walka z tyranią władców poszczególnych poleis, a z bogami. Najlepiej sytuację ukazują dwie sceny: w jednej przybrany ojciec Perseusza narzeka na kiepski połów – jego zdaniem winę ponosi Posejdon, któremu złorzeczy i rzuca frazą, jaka powinna zostać zapisana złotymi zgłoskami w historii kina – ”kiedyś się zbuntujemy”. Wizja starego rybaka, który przy ognisku złorzeczy bogom, rzucając im wyzwanie, jest dla mnie czymś naprawdę genialnym. Tym bardziej, że tekst ten pojawi się w filmie jeszcze kilka razy (oczywiście główny bohater wygłosi przed ostateczną walką odpowiednio pompatyczną przemowę, z tym właśnie stwierdzeniem w roli głównej). Drugą zaś wspaniałą sceną jest uczta u króla Argos, który postanawia wypowiedzieć bogom realną wojnę – zakazuje ich czcić, każe niszczyć świątynie i chce zbrojnie wyruszyć na Olimp, by fizycznie eksterminować nieśmiertelne bóstwa. Dramaturgii całości dodaje fakt, że niedobrzy bogowie nasyłają na naszych sympatycznych fanatyków ateizmu przeróżne potwory, które zwykle robią z nich sieczkę.

To jednak tylko jedna strona medalu – co na to wszystko Olimpijczycy? Zeus (grany raczej miernie przez Liama Neesona) i Hades postanawiają odpłacić się ludziom pięknym za nadobne. Postawione zostaje ultimatum – jeśli ludzie się nie podporządkują bogom, pożre ich kraken. Nieodmiennie zły (choć tylko w kinematografii) Hades oczywiście knuje spisek, który jest równie przewidywalny, jak całość fabuły filmu.

Wszystko, co nakreśliłem powyżej, zasługuję na nagrodę Darwina (jest ona rozdawana za najgłupszy możliwy sposób dokonania samobójstwa; ja bym się nie przeciwstawiał bogom, gdyby Ci mogli mnie wrzucić do Tartaru), a ilością idiotyzmów i absurdu osiąga niemal poziom większości typowych piosenek black metalowych (szczególnie polecam w tym zakresie The Meads of Asphodel, choć jakość tekstów jest odwrotnie proporcjonalna do wysokiej klasy muzyki). Nie to jest jednak najgenialniejszym elementem majstersztyku – naprawdę genialny jest dopiero główny bohater i jego rozterki egzystencjalne. Postanawia on bowiem, że będzie walczył z bogami nie jako jeden z nich, ale jako człowiek. Naraża więc życie swojej drużyny (jest scena niemal żywcem wyjęta z ogrodu Elronda we Władcy Pierścieni), byleby nie korzystać z boskiej natury. Nie przeszkadza mu to oczywiście jeździć na pegazie, walczyć antyczną wersją miecza świetlnego czy używać tarczy zrobionej z pancerza gigantycznego skorpiona.

Teogonia


Idąc na film, spodziewałem się typowo hollywoodzkiego podejścia do historii i mitologii. Nie zawiodłem się, a przyznać wręcz muszę, że obraz ten wyznaczył dla mnie nowe standardy, jeśli chodzi o nieścisłość z historią, na której kreowana opowieść się opiera. Oddział hoplitów nazywa się więc legionem, Drakon jest szefem straży królewskiej w Argos, a połowa uzbrojenia Greków jest kalką z rzymskiego rynsztunku. Dostało się też mitologii: tytanów pokonali nie bogowie a kraken, Andromeda jest księżniczką wspomnianego wcześniej Argos, Io jest ukochaną Perseusza, pegaz nie ma nic wspólnego z Meduzą (która nie ma sióstr), a na deser, w ramach szeroko pojętego ekumenizmu, spotkamy ifryty. Jak nietrudno się więc domyślić, film nie ma absolutnie nic wspólnego ani z mitologią, ani z historią. Trudno się jednak po nim spodziewać czegokolwiek innego – przecież to kino akcji, gdzie najważniejsze są efektowne walki i wszelkiej maści wodotryski.

Błyskawica Dzeusa


Pod względem efektów specjalnych i pojedynków z potworami, film stoi na całkiem wysokim poziomie. Wprawdzie nie warto dopłacać do biletu, by obejrzeć Starcie tytanów w 3D, jednak całokształt ogląda się przyjemnie. Fajnie zrealizowane zostały monstra i bogowie (chociaż efekt bijącego po oczach blasku jest raczej kiczowaty), pomysłowo ujęto dynamiczne sceny ucieczek i starć z wrogami. Nie ma też wątpliwości, że ogromna część budżetu filmu poszła na różnej maści animacje komputerowe – przede wszystkim otoczenia bohaterów i ich przeciwników (chociaż część z nich ma na sobie klasyczne gumowe stroje).

Muzyka też jest odpowiednia – epicka, gdy scena jest pompatyczna, spokojna, gdy nic ciekawego się akurat nie dzieje. Z drugiej strony, wspomniany na początku recenzji rybak, wygłaszający swe exposé na tle orkiestry symfonicznej, to jest to, co zapada w pamięć i nie pozwala spać po nocach. Genialne - przynajmniej dla mojej masochistycznej osoby.

Argonauci


Do realizacji filmu zatrudniono dwóch znanych aktorów – mam tu na myśli Liama Neesona i Ralpha Fiennesa. Obaj sprawdzili się raczej średnio (chociaż Fiennes był nawet dość przekonujący, gdy jako Hades mówił grobowym, sugerującym astmę głosem), ale i tak są o kilka klas lepsi od reszty obsady. Szczególnie sztucznie wypadł odtwórca głównej roli, Sam Worthington – jego ruchy są drewniane, mimika twarzy - wzorowana chyba na greckich posągach, a kolejne kwestie rzucane bez przekonania. Io jest niesamowicie wręcz sztampowa i nudna, Andromeda zaś chce chyba zostać greckim mesjaszem, tak bardzo jest uduchowiona. Pochwalić mogę chyba tylko aktora grającego ifryta – jego gesty są odpowiednio dumne, zachowanie nietypowe, a głos wyjątkowo dobrze zmodyfikowany (kojarzył mi się z protosami ze Starcrafta). Jest to jednak postać drugoplanowa, która w dodatku kończy w wyjątkowo idiotyczny sposób.

τέλος


Wychodząc z kina, byłem naprawdę w siódmym niebie. Film przewyższył moje oczekiwania – nie tylko osiągnął poziom dna, jakże typowy dla Uwe Bolla, ale zagłębił się jeszcze bardziej, aż do najgłębszych mulistych odmętów. Osoba tak prześmiewczo nastawiona do życia, jak ja, będzie z pewnością zadowolona – dzięki Starciu tytanów odkryje w sobie nowe pokłady cynizmu i ironii. Jeżeli jednak ktoś poszukuje w kinie jakiejkolwiek treści, a efekty specjalne nie robią na nim wrażenia, to zdecydowanie odradzam seans. Koneserzy typowego kina akcji również nie będą zadowoleni – w filmie jest kilka dłużyzn, przegadanych dialogów z wyjątkowo kiepsko rozpisanymi kwestiami oraz mało krwi. No i przede wszystkim – przez cały film nie ma sceny, w której główny bohater idzie do łóżka z dziewczyną, którą przez pół produkcji musi ratować. A to – nie oszukujmy się – zupełnie dyskredytuje film w męskich oczach.
Zaloguj się, aby wyłączyć tę reklamę

Galeria


2.0
Ocena recenzenta
Tytuł: Clash of the Titans
Reżyseria: Louis Leterrier
Scenariusz: Lawrence Kasdan, Phil Hay, Matt Manfredi, John Glenn
Muzyka: Craig Armstrong
Zdjęcia: Peter Menzies Jr.
Obsada: Sam Worthington, Gemma Arterton, Alexa Davalos, Liam Neeson, Ralph Fiennes, Luke Treadaway
Kraj produkcji: USA
Rok produkcji: 2009
Data premiery: 26 marca 2010



Czytaj również

Komentarze


Malaggar
   
Ocena:
0
"Drakon jest szefem straży królewskiej w Argos" Stary, ale wiesz, że my znamy paru Drakonów z historii?
Bo Twoje stwierdzenie to tak, jakby się czepiać, że cieć w bloku w jakimś filmie nazywa się Władysław, a wiadomo, że to królewskie imię.
22-05-2010 20:25
Czarny
   
Ocena:
0
Wiem, oczywiście Twoja argumentacja jest słuszna.

Zwyczajnie skojarzenie TEGO Drakona z filmowym mocno mnie rozbawiło.
22-05-2010 20:49
~Wit Witkowski

Użytkownik niezarejestrowany
   
Ocena:
+1
Uwielbiam recenzje, których celem nie jest film sam w sobie i próba ocenienia go, a promocja osobowości autora. Transporter i Człowiek pies to całkiem udane filmy? A Starcie Tytanów jest nieudane? No ciekawe dlaczego? Może napis coś na blogu o dresach jeszcze raz? Albo opowiedz jak bardzo porusza Cię los długiego klocka z Tetrisa, bo jeśli chodzi o pisanie recenzji filmowych to jesteś na tej samej półce co Uwe Boll robiący filmy, czyli dno dna:)
22-05-2010 22:05
Deckard
   
Ocena:
+4
Transporter udanym filmem... dobry początek ;)

Tia, po Uwe Bollu można jeździć do woli, gdy zna się (jak typowy polski fan fafnastyki) Alone in the Dark, Dungeon Siege i Bloodrayne. Oczywiście wspomniałem te tytuły z premedytacją, gdyż Tunnel Rats nie zna niemal nikt, podobnie jak Far Cry (a Postal "to taka jajcarska komedia bez głębi").
23-05-2010 00:09
27532

Użytkownik niezarejestrowany
   
Ocena:
+1
Co to za tekst? Recenzja recenzenta? Faktycznie, niezłe świadectwo sobie wystawił:

Jestem koneserem
obiektem mojego dzikiego pożądania
dały mi jasno do zrozumienia
mi więc nic innego, jak wziąć dziewczynę
osobistej loży szyderców
jest dla mnie
gdyby Ci mogli mnie
spodziewałem się
Nie zawiodłem się
mam tu na myśli
Pochwalić mogę
kojarzył mi się
przewyższył moje oczekiwania
prześmiewczo nastawiona do życia, jak ja
23-05-2010 06:14
~hess

Użytkownik niezarejestrowany
   
Ocena:
0
Tutaj jeszcze bardziej jedzie po bandzie:

http://film.polter.pl/Grudge-3-Powrot-klatwy-c20972

Ten pan powinien skończyć z gimnastyką i wziąć się za śpiewanie.
23-05-2010 11:02
Ainsel
   
Ocena:
+4
Jaki film taka recenzja
23-05-2010 13:14
~Wit Witkowski

Użytkownik niezarejestrowany
   
Ocena:
+2
Jaki recenzent, taka recenzja.
Film nie jest rewelacyjny, ale można to było wyrazić bez tej całej autopromocji.
23-05-2010 15:06
Charger
   
Ocena:
+2
Zacznę od komentarzy powyżej:
Tunnel Rats to bardzo słaby film. Jego oryginalność i klimat to jak dla mnie przynajmniej kwestie mocno wątpliwe. Far Cry to dno, podobnie jak Bloodrayn. Więcej grzechów Uwe po prostu nie znam. Facet jest znany, widziałem jego trzy filmy, uważam, jak większość, że są do du**. Mimo, to zawsze znajdą się fani takich twórców, którzy będą wmawiać wiekszości, że po prostu są za głupi lub cos w tym stylu, żeby zrozumieć tą sztukę. Tyle ode mnie.

Co do filmu. Mi głupoty w scenariuszu nie przeszkadzały. Gorzej, że film był po prostu nudy, a ja jestem fanem takich fantastycznych bajeczkowych superprodukcji. Sam Worthington to kiepski aktor, mimo to w Tokyo Drift i Avatarze był ok, gdyż nie było nudno. Dla mnie największa zaletą były efekty. Szczególnie te hadesa.

Co do recenzenta i jego sposobu stworzenia tego tekstu. Może, jest nieco za bardzo "ja", ale Ci co piszą, wiedzą, że nie ma czegoś takiego jak obiektywna recenzja. A jeśli jest, to ja na pewno nigdy nie chcę czegoś takiego czytać. Noty encyklopedyczne nie są dla mnie. Recenzja to opinia czlowieka i mi nie przeszkadza, gdy piszę się ją jak człowiek. Tekst czytało mi się przyjemnie, jak to też zwykle jest w przypadku Miszcza. Więc ode mnie plus dla autora. Choć szczerze mówiąc, niektóre wstawki wydają mi się zbyteczne. Choćby ta o jakimś zespole metalowym. Nie słucham tego. Nie rozumiem o co Ci chodziło dokładnie. Nie wiem, czy to miało by śmieszne czy co?
24-05-2010 12:29
Feniks
   
Ocena:
0
Mnie zas wrecz powala na na lopatki to ze recenzent narzeka na przewidywalnosc fabuly. Film jest oparty na greckiej legedzie wiec to ze hades zdradza, to ze perseusz jest wychowany przez rybakow i na koncu to ze wygrywa nie jest podyktowane tandetna zzynka i brakiem wybrazni rezysera tylko tym ze tak bylo w tym micie dokladnie. Ja ogladalem film i daje mu 9/10 zaskoczyl mnie kilkoma elementami co bylo fajne, potrafilem w kazdym momencie filmu polapac sie na jakim etapie mitu jestesmy. Do tego wfekty nie byly najgorsze. Jak sie ma troche pojecie o kinie to czlowiek wie czego oczekiwac po filmie i nie placze ze hollywood to nie kino niezalezne.
24-05-2010 15:52
Sadyceuszka
   
Ocena:
+3
Może ja na początek odniosę się do komentarzy. Recenzja jest przedstawieniem czysto subiektywnego punktu widzenia. Takie prywatne spojrzenie jednostki na film/grę/książkę/cokolwiek. Takie hasła, jak: "moim zdaniem", "dla mnie", "w moim odczuciu", itp., itd. są jak najbardziej na miejscu. Przecież pisząc recenzję piszemy o własnych odczuciach związanych z danym dziełem bardziej lub mniej udanym.

Odnosząc się do wypowiedzi niejakiego Wita Witkowskiego, najpierw ją zacytuję:

"Uwielbiam recenzje, których celem nie jest film sam w sobie i próba ocenienia go, a promocja osobowości autora. Transporter i Człowiek pies to całkiem udane filmy? A Starcie Tytanów jest nieudane? No ciekawe dlaczego?"

Przecież Miszcz napisał dlaczego uważa Starcie Tytanów za film nieudany, więc nie rozumiem o co tu się czepiać. Owszem, recenzja ma znamiona jego osobowości, ale czy np. czytając recenzje Kuby Wojewódzkiego czy Robera Leszczyńskiego nie widzimy w nich odbicia osobowościowego? Przecież już na logikę rzecz biorąc - każdy tekst, jaki dana osoba pisze ma w sobie coś z jego osoby, bo jest JEGO WYTWOREM. To dość proste. Przynajmniej dla mnie.

"Może napis coś na blogu o dresach jeszcze raz? Albo opowiedz jak bardzo porusza Cię los długiego klocka z Tetrisa, bo jeśli chodzi o pisanie recenzji filmowych to jesteś na tej samej półce co Uwe Boll robiący filmy, czyli dno dna:)"

Jeśli już po przeczytaniu recenzji czy czegokolwiek innego musimy coś skomentować negatywnie - atakujmy tekst, a nie osobę. To taka zasada kultury. Nie możemy ocenić osoby, nie znając jej. Za to możemy ocenić to, co stworzyła.

I kolejna wypowiedź wyżej wymienionego użytkownika:

"Jaki recenzent, taka recenzja.
Film nie jest rewelacyjny, ale można to było wyrazić bez tej całej autopromocji."

Znów atak na osobę, a nie na treść recenzji.


To samo tyczy się wypowiedzi użytkownika hess.

Zawsze tez macie możliwość napisania polemiki do tej recenzji i pokazania, jak powinna ona wyglądać. Ale przecież łatwiej jest narzekać.

Co do samej recenzji – jest przedstawieniem tego, jak Miszcz postrzega film. Zawarta jest w niej opinia i analiza tego, co działo się na ekranie, a jak wiadomo, recenzja to analiza i ocena. Mamy analizę, mamy ocenę, mamy wartościowanie, mamy przekazanie informacji o nowym dziele, mamy refleksję krytyczną, więc, do jasnej Anielki, mamy spełnione funkcje recenzji, która, jeszcze raz przypomnę, jest subiektywnym spojrzeniem.

I odsyłam również do świętej Wikipedii:

http://pl.wikipedia.org/wiki/Recen zja

A jeśli komuś nie chce się tam wchodzić, zacytuję odpowiedni fragment odnoszący się do różnych typów recenzji.

"Recenzja felieton – traktuje omówienie tekstu jako punkt wyjścia do skrajnie subiektywnej oceny dzieła i uwag o aktualnych zjawiskach podejmowanych przez utwór lub z nim związanych, posługuje się stylem potocznym."
24-05-2010 17:05
27532

Użytkownik niezarejestrowany
   
Ocena:
+1
Sorry, Sady i Charger, ale sam fakt, że jesteście "krewnymi i znajomymi królika" jednoznacznie odbiera chęć rozmowy z Wami.

Gdyby autorem recenzji był ktoś, kto nie jest Waszym znajomym, też byście rwali szaty i stawali w jego obronie? Jeżeli tak - pokażcie mi przykłady, kiedy tak się stawało. Z jakiegoś mistycznego powodu - nie jesteście w tej kwestii szczególnym autorytetem.

Zresztą - prawdziwym znajomym zależy - IMO - na tym, by się wspierać i wzmacniać, a nie, by się bronić i zamykać oczy na wady. Taka luźna uwaga.
26-05-2010 07:07
~przypadkowy użytkownik

Użytkownik niezarejestrowany
   
Ocena:
0
@ Aureus - ja nie jestem "krewnym i znajomym królika". Zawitałem tu po raz pierwszy, a w całej tej dyskusji głos Sadyceuszki wydaje mi się merytorycznie najbardziej wartościowym komentarzem spośród wszystkich. Jej "adwokatura", choćby była nawet podyktowana zasugerowaną przez Ciebie przyjaźnią do autora recenzji, jest zasadniczo bez zarzutu, jeśli chodzi o argumenty. Przebieg mojej dotychczasowej edukacji dość szczegółowo zaznajomił mnie z zasadami funkcjonowania recenzji jako tekstów krytycznych i nie sądzę, by zarzuty o akcentowaną rzekomo "autorskość" tekstu M.Kozłowskiego były na miejscu. Subiektywna opinia podparta argumentami - tak więc, o co chodzi?
13-07-2010 01:34

Komentowanie dostępne jest po zalogowaniu.