» Różności » Gry komputerowe » Star Wars. Battle for Naboo

Star Wars. Battle for Naboo


wersja do druku

Naboo Squadron

Redakcja: Wojciech 'Wojteq' Popek

Star Wars. Battle for Naboo
Szczerze mówiąc, w kwestii gier komputerowych wypadłem ostatnimi czasy z obiegu, przez co nie wiem, czy to stwierdzenie nadal jest prawdziwe, jednak niegdyś LucasArts nabrało dziwnej tendencji do wydawania produktów-ksero. Strategia ta uskuteczniana była zarówno w przypadku Jedi Outcast odgrzanego w postaci Jedi Academy, jak i nieco wcześniej wypuszczając de facto Rogue Squadron 3D jako Battle for Naboo.

Już spoglądając na sam tytuł można bez problemu odgadnąć, o co będzie się rozchodzić i z czym gracz będzie musiał się uporać. Dla niewtajemniczonych jednak: w związku z opodatkowaniem szlaków handlowych, twór polityczny zwany Federacją Handlową zablokował wszelkie dostawy na niewielką planetę Naboo. Podczas gdy senatorowie Republiki kłócą się bez końca, uniemożliwiając sprawną reakcję tej instytucji, włodarze Federacji postanawiają wysłać na planetę flotę inwazyjną. Zaistniała sytuacja naturalnie nie jest w smak ani pułkownikowi Gavynowi Sykesowi (w którego postać wciela się gracz), ani reszcie mieszkańców Naboo. Rozpoczyna się desperacka obrona planety...

Po dwukrotnym kliknięciu ikony startowej, gracza wita szalenie skomplikowane (Start, Options, Exit), choć klimatyczne menu główne. Ci, którzy zgubią się w gąszczu wszystkich trzech opcji, póki nie znajdą właściwej drogi, mogą cieszyć uszy podkładem muzycznym w postaci niezapomnianego Duel of the Fates autorstwa Johna Williamsa. Gdy jednak uda nam się w pożądany sposób skonfigurować program, a następnie kliknąć ów Start, na graczy czeka tryb rozgrywki, który w innych grach (oferujących jeszcze inne tryby rozgrywki) nazywałby się Campaign. Założę się, że, z braku innych możliwości, wszyscy rozpoczną właśnie kampanię i...

Pierwsze spostrzeżenie jest takie, że mimo iż Rogue Squadron 3D i kolejny produkt z cyklu "Mroczne widmo wchodzi do kin" dzielą trzy lata, postęp graficzny jest zerowy. Battle for Naboo oparta jest w zasadzie o ten sam silnik, co wzmiankowany poprzednik i niczym się pod tym względem nie wyróżnia – podobnie skonstruowane jednostki bojowe, pseudo-trójwymiarowe ludziki, wszystko to już znamy. Rodzaje misji, jakie gracz ma wykonać również nie są porażająco odkrywcze – zniszcz myśliwce wroga tu, zbombarduj coś tam, uwolnij więźniów... Nie przypominam sobie tylko, aby w Rogue Squadron dane było graczom polatać w kosmosie. Do nowości natomiast należy walka "naziemna". W Battle for Naboo część misji gracze wykonywać będą na twardym gruncie za pomocą wszelkiej maści STAPów i speederów oraz... łódki Federacji (której prowadzenie przynosi zdecydowanie najwięcej radości). W sumie można zasiąść za sterami siedmiu pojazdów włączając w to wspomnianą łódkę, myśliwiec N-1 oraz Naboo Bomber, który również jest niczego sobie. Zastrzeżenia można mieć tylko co do sterowania statków. Mimo, że wszystko teoretycznie powinno być tak jak w Rogue Squadron, to jednak zachowanie myśliwców i ich reakcje na komendy gracza bywają co najmniej dziwne, a miejscami niezmiernie irytujące.

Lokacje, co zrozumiałe, ograniczają się do jednej tylko planety, jednak (wbrew temu, co można by wywnioskować z filmu) posiadającej różnorodne ukształtowanie terenu. I tak pojedynki toczone są zarówno na terenach nizinnych, jak i górzystych, w mieście, na wodzie oraz w kosmosie. Piętnaście misji przeprowadza gracza przez kolejne fazy bitwy o Naboo, co oznacza, że w menu znajdzie się kilka smakowitych kąsków znanych z filmu, jak pomoc w rozpoczęciu szturmu na hangar (gdy Rycerze Jedi i królowa Amidala zamierzają odbić pałac), czy atak grupy "Bravo" na jednostkę dowodzenia droidami.
Niestety, Battle for Naboo dotknął ten sam problem, co filmowe prequele i (w porównaniu do poprzednika) otrzymaliśmy grę niemal kompletnie wypraną z klimatu. Ot, postrzelać tu, postrzelać tam, wszystko w znanej gwiezdnowojennej oprawie, jednak owych Gwiezdnych wojen się tu nie czuje.

I cóż można rzec na koniec? Po trzech latach dostaliśmy odgrzewany kotlet, któremu w dodatku w wielu miejscach czegoś jeszcze brakuje. Myślę, iż można spokojnie stwierdzić, że gra jest adekwatna do filmu, jaki promuje. Tak jak Mroczne widmo dla wielu fanów było sporym zawodem, tak i Battle for Naboo nikt się raczej nie zachwyci. Nie mówię tu tylko o błahostkach, jak fakt, że przy obecnym (ba, nawet jej współczesnym) poziomie grafiki komputerowej warstwa wizualna gry może wywołać tylko pobłażliwy uśmiech na twarzy, ale też o tym, że nie postarano się zrobić czegoś, co dostarczyłoby graczom zabawy na więcej niż kilka godzin, wydając produkt nieco "wybrakowany" i sprawiający wrażenie wciśniętego do programu nieco na siłę.
Zaloguj się, aby wyłączyć tę reklamę

Galeria


4.5
Ocena recenzenta
3.12
Ocena użytkowników
Średnia z 4 głosów
-
Twoja ocena
Mają na liście życzeń: 0
Mają w kolekcji: 0
Obecnie grają: 0

Dodaj do swojej listy:
lista życzeń
kolekcja
obecnie gram
Tytuł: Star Wars: Episode I - Battle for Naboo
Producent: Factor 5
Wydawca: LucasArts
Dystrybutor polski: Licomp Empik Multimedia
Data premiery (świat): 14 marca 2001
Data premiery (Polska): 20 kwietnia 2001
Wymagania sprzętowe: Win95/98/Me, Pentium II 233, 64 MB RAM, karta graficzna: 3D 8 MB RAM, zgodna z DirectX
Nośnik: 1 CD
Strona WWW: www.lucasarts.com/products/naboo
Platformy: PC
Sugerowana cena wydawcy: 69,00 zł



Czytaj również

Komentarze


Erykz
   
Ocena:
0
Śmieszne, fanatyków też zmęczy.
03-11-2008 14:19

Komentowanie dostępne jest po zalogowaniu.